Rozdział czwarty

62 4 0
                                    


     Ania przetarła oczy i podniosła się z ziemi. Podbiegła do grupy osób gaszącej ogień.

- Potrzebujecie czegoś, przynieść więcej wody? - zapytała. Nikt nie odpowiedział, nawet nie zwrócili uwagi. - Halo? - pomocnicy nadal krzątali się próbując ugasić płomienie. W pewnym momencie jeden z nieznajomych odwrócił się i popatrzył w jej stronę przerażonym wzrokiem.

- Co? Co jest? - odezwała się dziewczyna, ale po raz kolejny mężczyzna nie odpowiedział. Ruszył na przód szybkim krokiem i przeszedł przez nią jak przez mgłę. Ania nie mogła uwierzyć w to co się stało. Odwróciła się szukając wzrokiem człowieka, który właśnie podnosił ją z ziemi. Chwila... co tu się dzieje? - Skoro ja stoję tutaj, a jednocześnie leżę tam...  -  zaczęła zastanawiać się nad sensem tego, co właśnie zobaczyła, ale zorientowała się, że nie ma na to czasu. Została wyniesiona z kościoła w ramionach obcego mężczyzny, więc postanowiła pójść za nim. Nadal nie do końca wiedziała dlaczego znalazła się w dwóch miejscach na raz. Wyglądało na to, że opuściła swoje ciało. Łzy zaczęły ściekać po jej policzkach. Nie były to jednak łzy smutku, lecz strachu. Nie miała pojęcia jak wyszła z siebie, ani jak ma dostać się z powrotem do środka. Biegła za niosącym ją człowiekiem usiłując dotrzymać mu kroku, choć nie było to łatwe.

                                                        *                  *                 *                *                  *

     - Czy ja naprawdę mam taki wielki nos? - Zastanawiała się Ania, siedząc przy szpitalnym łóżku i obserwując jak śpi. Rozpacz jaką odczuwała została chwilowo przytłumiona przez ciekawość siebie. Nigdy nie miała okazji przyjrzeć się tak dokładnie samej sobie. Zbliżyła się do swojej twarzy i obserwowała oczy, nos i usta, jakby widziała je po raz pierwszy. Nagle drzwi od sali otwarły się i na salę wszedł jeden z lekarzy. Pochylił się nad aparaturą, która podtrzymywała Anię przy życiu, po czym odczytał i zapisał wyniki. Zrobił zmartwioną minę, więc dziewczyna stanęła koło niego i spróbowała rozgryźć, do czego służą. Ani trochę się na tym nie znała, ale i tak nie miała nic innego do roboty. Obserwowała jak maszyny rejestrowały bicie jej serca i inne czynności organizmu. Lekarz wyszedł pozostawiając ją sam na sam ze sobą. Poczuła się dziwnie. Nie dość, że była sama, to jeszcze widziała siebie podwójnie. Czyli to właśnie czują ludzie, wobec których śmierć jest niezdecydowana... Jej rozmyślania znów zostały przerwane skrzypnięciem drzwi.

Z wiatrem - Ania i konieWhere stories live. Discover now