II

149 16 0
                                    

Oddech stawał się szybszy, urywany. Każdy wdech był katuszą. Jakbym sama musiała wsadzać sobie rękę do gardła, do płuc i wtłaczać duszące powietrze.
Ręce trzęsły się, jak u narkomana na głodzie, nogi uginały w kolanach, jakby odmawiały posłuszeństwa.
Oczy rozbiegane, zdezorientowane i zamglone. W uszach dzwoniło, coś biło, mamrotało, może szumiało.
Żołądek zawiązał się na supeł i już, kawałeczek po kawałeczku, planował oddanie zjedzonego sekundę temu drogiego sushi. Szkoda by było, gdyby się zmarnowało. Och, jaka wielka szkoda.
Wpatrywałam się intensywnie w jego oczy z przerażeniem i ze zgrozą. Widziałam w nich coś, czego nigdy nie chciałam zobaczyć. W normalnych okolicznościach wymamrotałabym przeprosiny, coś tam o spotkaniu rodzinnym i bez przeszkód wyszłabym tymi pięknymi, przeszklonymi drzwiami restauracji. Kolejne kłamstwo do kolekcji. Gładkie, pozornie czyste, piękne. Jednakże ten przypadek był kompletnie inny. Uświadomienie uderzyło we mnie, jakbym dostała cegłą. Ale nie taką jedną, zwykłą, czerwoną z ogrodu waszego sąsiada, tylko ogromną, taką wielką kilkudziesięciokilogramową bryłą.
Chłopak siedzący przede mną patrzył na mnie z nadzieją. Z cudowną i niezaprzeczalną nadzieją, wymieszaną z młodzieńczą miłością, polaną lukrem z kiełkującego szczęścia.
Niektórzy krzyczeliby z radości, ba! Darliby się jak opętani cudowną szczęśliwością.
Nie byłam nigdy na jego miejscu, ale po raz któryś musiałam zniszczyć cudze nadzieje. Musiałam je zgnieść swoim brudnym obcasem, wbić je w ziemie i zakopać bezlitośnie. Nie chodzi oto, że czerpię radość z cudzego nieszczęścia. Po prostu z góry wiem, że ta jego nadzieja jest płonna.
Westchnęłam ze zdenerwowaniem i nerwowo poprawiłam idealnie ułożoną na stole serwetkę. Nie potrafiłam ponownie spojrzeć mu w oczy. Kontakt wzrokowy jest niezmiernie trudny. Świdrujący wzrok, parzące spojrzenie, jakby ktoś chciałby ci zajrzeć do środka duszy. Nie każdy zamek, sejf, powinno się otwierać. Nie każde wnętrze jest wyściełane diamentami i kwiatami.
Nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. Pozornie ładne opakowanie może kryć truciznę, którą na przykład jestem ja.
Jeszcze gorszą, niż cyjanek, cykuta czy cokolwiek innego, nie tylko na literę "C". Wiedziałam, że stłamszenie jego uczuć i ucieczka, i tak będą dla niego mniej bolesne niż odkrycie śmiercionośnej mikstury mojej duszy.
Została mi tylko ta ucieczka. Ucieczka jest najlepsza. Ucieczka jest lekiem na całe zło, nie ludzie. Nie, nie.
W tym momencie miałam tylko nadzieje, że nie widać paniki w moich oczach. Uśmiechnęłam się ciepło, przynajmniej tak mi się wydaje.
- Przepraszam cię, pójdę do łazienki - powiedziałam, odsuwając się.
Podziękowałam w tej chwili pogodzie, że nie musiałam mieć dzisiaj płaszcza. Zanoszenie go ze sobą do łazienki byłoby co najmniej dziwaczne.
Wstałam, niespecjalnie czekając na odpowiedź, kiedy jego ręka złapała mój łokieć.
- Nie rób tego, przestań - powiedział pewnie, patrząc mi prosto w oczy.
Momentalnie zastygłam w bezruchu.
- O czym mówisz? Idę tylko do łazienki - przeklęłam się w duchu. Odkrył mój plan ucieczki? Przejrzał mnie? Niemożliwe.
Pokręcił głową smutno i pociągnął za sobą, bym usiadła.
- Czego się boisz? - zaczął.
- Teraz? Ciebie, bo nie wiem, o co chodzi - zaśmiałam się nerwowo.
- Przestań. Zaczęłaś mnie odtrącać, jesteś chłodna, uśmiechasz się tylko i mówisz to, co chcę usłyszeć - wypalił, nie patrząc na mnie.
Zamurowało mnie. Przejrzał mnie. Naprawdę. Spojrzałam na swoje ręce. Zaczęłam obserwować swoje długie, zgrabne palce, zakończone owalnymi paznokciami, pomalowanymi na beżowo. Taki ładny, niewinny i czysty kolor.
- Wiem, że się boisz tego wszystkiego - wskazał na siebie i na mnie - Myślisz, że nie jesteś wystarczająco dobra, że nie będę chciał cię znać, jak cię poznam jeszcze bliżej. Ale to nie prawda. Nie prawda. Jesteś cudowną osobą. Kurwa, najwspanialszą, jaką znam. Słuchasz mnie uważnie, rozmawiasz na każdy temat, śmiejesz się ze mną. Jesteś prawdziwa, taka realna i jednocześnie jakby nie z tego świata. Jakim ja jestem szczęściarzem, że w ogóle na ciebie wpadłem - urwał - Mówię poważnie.
Ton jego głosu był nerwowy, napięty, jakby ważył i mierzył każde słowo. Jakby bał się powiedzieć coś nieodpowiedniego.
- Mówisz tak, bo nie poznałeś mnie do końca - zaczęłam cicho - Nie jestem w stanie przekazać ci całej siebie. Mam tajemnice, dziwne relacje z innymi, wiecznie szukam innych opcji i urozmaicenia. Nie szukam zobowiązań. Zobowiązując się, obiecujesz coś. A ja toksycznie niszczę wszystkie obietnice. Przepraszam, ktoś cię kiedyś mocno pokocha, ktoś odpowiedni - mówiłam tak szybko, jakbym strzelała z karabinu, mój głos się łamał, a wzrok spowijało widmo łez.
Z impetem wstałam na trzęsących się nogach. Niespodziewanie torebka wyślizgnęła mi się z rąk z głośnym hukiem. Para obok spojrzała na mnie karcąco, a ja tylko szybko schyliłam się i zebrałam swoje rzeczy. Wstając, natrafiłam na miękką koszule i ciepły tors chłopaka. Położyłam płasko ręce na jego piersi i już miałam go odepchnąć. Już miałam uciec.
Wtedy nasze usta spotkały się. Niespiesznie i nienagląco. Jakby, mimo tego że stało się to bez mojej zgody, czekał na moją aprobatę i odwzajemnienie. Powoli, ale nieufnie, oddałam się pocałunkowi. W mojej głowie zapaliły się czerwone lampki ostrzegawcze. Wiedziałam, że muszę przestać. Nie mogę go całować.
Zawsze unikałam pocałunków. Namiętny taniec, obmacywanie w klubie, owszem, ale nic więcej. Bo to jakby obietnica. Kolejna, której nie mogłabym dotrzymać. Niby cicha, niby nie aż tak zobowiązująca, ale wciąż istniejąca.
Wsunęłam swoje palce w jego włosy, a jego ręce powędrowały na moją talie. Przyciągnął mnie do siebie, już z większa siłą. Nasze języki splotły się w śmiałym i cudownym tańcu.
Po chwili oderwaliśmy się od siebie, ciężko oddychając. Spojrzałam na niego, a on wyciągnął w moją stronę rękę. Złapałam ją. Iskierki rozprzestrzeniły się po mojej dłoni.
Potrząsnęłam głową, by wrócić na ziemie. Uśmiechnęłam się na te fantazyjne myśli, wciąż nie mogąc spojrzeć na jego oczy, całe pełne nadziei. Chłopak siedział, zajadając się ulubioną potrawą i pokiwał głową, akceptując to, że idę do łazienki.
Smutno spojrzałam na niego. Ruszyłam w kierunku toalet, by zaraz się obejrzeć i sprawdzić, czy nie patrzy i zniknąć za szklanymi drzwiami restauracji.
- Żegnaj, ukochany - szepnęłam.

sceny z książek, których nigdy nie napiszęWhere stories live. Discover now