Krew i Furia - XXXV

151 28 2
                                    

    Unieszkodliwienie Dariusza dało mu ciekawą możliwość - mianowicie, całkowity dostęp do magazynku. Przeglądnął jego rzeczy. Dobrze zakonserwowane noże, maczety, pociski i karabiny, tak, aby mogły leżeć w drewnianych skrzyniach przez kilka lat. Większość Dawid sobie pożyczył na czas nieokreślony. 

    Pięć magazynków, w tym jeden *dwubębnowy. Pełny. Sto pięćdziesiąt natowskich pocisków tylko czekało na wystrzelenie. Tłumik i laser taktyczny. Dariusz pewnie był kwatermistrzem, jednak bez palców, jednego oka i z połamanymi nogami... Nie wróżę mu długiej kariery. 

    Chłopak wziął od niego też kilka granatów... będzie ciekawie. 

* * *

    Dawid mijał kolejne ulice biegnąc z pochyloną głową. Kamienice, bloki, domy. Wszystko w ułamku chwili znikało za jego plecami pieczętując jego podróż.

     Zastygłe w miejscu auta bardzo często torowały mu drogę, jednak wszelkie treningi parkoura nie poszły na darmo. Prześlizgiwał się po maskach aut, albo wybijając się rękoma od relingów przeskakiwał nad dachami. Był coraz bliżej. Za dużo czasu stracił już, na Darka. Musiał go teraz nadrobić. Wreszcie ulica Jana Pawła - ułamek chwili - Dobiegła końca.

    -Myśl... - szepnął do siebie kucając za jednym z samochodów. - Mają mniej broni, ale i tak wbiegnięcie tam będzie samobójstwem... Rozpoczęcie strzelaniny też nie wchodzi w grę, przecież mają przewagę liczebną i to naprawdę nie małą.

    Rozejrzał się. Nerwowo potrząsnął pięściami rozgrzewając nadgarstki. Obrócił się. Blok.

    -Mam - szybko syknął zadowolony, widząc przed oczyma realizujący się pomysł..

    Podbiegł do klatki. Drzwi były na kod. Pomyślał chwilę. Jak to było... 

    -Klucz... dwa... cztery... zero... trzy... - szeptał wciskając guziki. - sześć... jeden... dwa... dziewięć... dwa... zero... osiem... akceptuj.

    Nic się nie stało. Uniwersalny kod do domofonu przecież zawsze działał. 

    Trzepnął się otwartą dłonią w głowę. Nie ma prądu. Otworzył drzwi i wbiegł po schodach. 

    Szybko pokonywał stopnie.

    Stop.

    Zza zakrętu dosłownie pojawił się zombie.

    Dawid zareagował w ostatniej chwili, łapiąc go za szyję.

    Ułamek chwili i napierając całym ciężarem uderzył nim o ścianę.

    Nic się nie stało. 

    Pociągnął go do siebie i powtórzył. Tępe uderzenie o ścianę. Złapał drugą ręką za wyblakłą fryzurę. Pchając głowę do tyłu, z impetem rozbił jego potylicę o ścianę. 

    Tym razem nie da się zaskoczyć - wyciągnął długi, praktycznie nie używany nóż.

    Biegł dalej przeskakując co drugi stopień. Musi zdążyć. Musi... O ile już nie jest za późno...

    Zdyszany dobiegł na najwyższe piętro. W dachu widniała wnęka, z której wyrastała drabinka, zawieszona dwa metry nad ziemią. Cofnął się. Schował nóż i wyciągnął pistolet. Podbiegł do niej nogą odbijając się od ściany. Zarzucił but na szczebel i zaczął się po niej wspinać. Jak się spodziewał, właz był otwarty. 

    Powoli popchnął go do góry i rozejrzał się, trzymając w pogotowiu pistolet. Kiedy okazało się, że nikogo na dachu nie ma odsunął właz i wylazł z ciemnego przejścia.

DNI KOŃCA Tom I - Ziarno RozpaczyWhere stories live. Discover now