1

2.3K 301 346
                                    

Płacz, pisk, myszy, a może zwykłe skrzypienie starych desek? Jisung nie był pewien co to mogło być, ale wiedział, że ów hałas pochodził z szafy, nie dawał mu spokoju już od pierwszej w nocy w nowym domu i najprawdopodobniej wydawał go potwór. Wielki, obślizgły, brutalny i zawsze głodny.

Być może nie był przyzwyczajony do spokojnych miejsc, w końcu jeszcze dwa tygodnie wcześniej za oknem miał ruchliwe ulice Daejun, gdzie często odbywały się nielegalne wyścigi, a teraz otaczały go jedynie drzewa, duży park, ścieżka rowerowa i mnóstwo ptaków, których dźwięk tak bardzo różnił się od tego wydawanego przez zepsute rury wydechowe, stare, nieodpowiednie do pory roku opony, czy nerwowych kierowców, notorycznie używających wiązanek słów, których Jisung nigdy nie mógł powtarzać. Dla sześcioletniego chłopca, nieprzyzwyczajonego do tak wielkich zmian, wszystko było straszne, a najcichsze skrzypnięcie schodów mogło podziałać pobudzająco na jego młodą wyobraźnię, przekształcając je w najgorszą kreaturę.

Na początku rodzice starali się to tolerować, ale nie mogli wiecznie trzymać go w swoim łóżku. Jego starszy brat Taeil też niechętnie do tego podchodził, więc Jisung nie miał wyboru. Musiał zostawać co noc, sam na sam z potworem.

Miał ładną lampkę nocną i dzielnego krokodyla Yongju, a Taeil pokazał mu, że w szafie są tylko jego ubrania, mimo to chłopiec nie czuł się bezpiecznie.

Co jeśli potwór tylko schował się przed Taeilem i czekał, aż Jisung zaśnie, by w końcu go pożreć? Co jeśli trzy filcowe zęby Yongju nie były dosyć silne, by pokonać potwora? Podobne pytania męczyły Jisunga zarówno przed snem, jak i po obudzeniu się w środku nocy, zawsze o trzeciej, kiedy to potwór zaczynał ryczeć. Jego głos był wysoki z nutą histerii, a brzmiał, jakby stadu szczurów nagle wpadł w oko ten sam worek ze zbożem. Zwycięzca mógł być tylko jeden, więc żaden z nich nie bał się zabić swoich braci, zagryzając ich, tratując czy też spychając prosto w ziejącą chłodem i bólem przepaść.

Od drugiego do trzeciego tygodnia płakał każdej nocy, gdy tylko słyszał te upiorne dźwięki. W czwartym, piątym i szóstym chował się pod kołdrą, kryjąc swoją drobną twarzyczkę za błękitnym ciałem Yongju z licznymi przetarciami od wspinaczki po drzewach i lepkimi plamami od miłości przekazywanej przez nie zawsze czyste rączki.

Liczył, że zdoła się w ten sposób ochronić przed złem, a potwór najzwyczajniej w świecie go ominie, jakby nagle stał się niewidzialny. Wierzył, że stwór nie zauważy  niewielkiego wybrzuszenia na łóżku i stwierdzi, że skoro nikogo nie ma w pokoju, może sobie pójść i poszukać innej szafy.

Oczywiście tak się nie stało. Co prawda, potwór jeszcze go nie złapał, ale ryczał coraz głośniej, nie dając Jisungowi spokoju.

Ósmego tygodnia chłopiec postanowił, że czas z tym wszystkim skończyć. Nie mógł wiecznie się chować, nie mógł pozwolić, by potwór w końcu wyszedł z szafy i sam go tam zaciągnął. Powinien działać i to jak najszybciej.

Gdy pewnej nocy z niedzieli na poniedziałek, pięćdziesiąt jeden dni po przeprowadzce, obudził się przez dobrze znane mu wrzaski, nie schował głowy pod kołdrę, zdusił płacz, zebrał całą odwagę, jaką w sobie miał.

- Jestem duży, potworów boją się maluchy - powiedział cicho chłopiec, podnosząc się do siadu.
Jisung zdecydowanie nie był maluchem, w końcu do pokazania jego wieku nie starczała już jedna ręka. To oznaczało, że był już za stary na uciekanie przed wyrośniętą jaszczurką. Miał swoją dumę, więc nie mógł tak po prostu stchórzyć.

Myślami będąc przy pokonywaniu potwora, wziął swojego pluszowego przyjaciela, plastikowy miecz, który w jego oczach był najlepszą bronią na smoki, trolle i wampiry, a także latarkę, by oślepić nią wroga i przy okazji oświetlić sobie drogę.

Zgniła żaba, głupia małpa, zielona kupa. Te wyzwiska nie były zbyt wyrafinowane, ale dodawały chłopcu otuchy. W końcu dotarł pod drzwi szafy, w pełni gotowy do walki.

- Nie boję się ciebie głupku - krzyknął Jisung, orwierając drzwi szafy, najbardziej gwałtownie, jak tylko potrafił. Było to jednak trudne, bo uchwyt znajdował się około dwadzieścia centymetrów nad jego głową.

To co ujrzał w najmniejszym stopniu nie zgadzało się z jego wyobrażeniami.

- Jak fajnie! - odpowiedział właściciel głosu, który tak długo nękał Jisunga - Czyli możemy się zaprzyjaźnić?

To nie był żaden potwór, to po prostu był chłopiec mniej więcej w wieku Jisunga. W ogóle nie przypominał krwiożerczej bestii. Wyglądał bardzo niewinnie, a jego uśmiech był tak szeroki, że niemal sięgał uszu, a to co kiedyś wydawało się być krzykiem, teraz było śmiechem; słodkim i wesołym, jak u małego delfinka. Dodatkowo miał na sobie zabawne spodnie w banany, kolorową czapkę ze śmigiełkiem na czubku oraz rude włosy. Kogoś takiego nie dało się nie lubić.

Jisung, w przeciwieństwie do wszystkich innych, bardzo lubił rudych ludzi, bo dziewczyna Taeila, Miran, miała taki kolor włosów, a według chłopca, Miran była najlepsza. Zawsze, gdy przychodziła do nich, do domu, poświęcała mu dużo uwagi, przedrzeźniała Tae w śmieszny sposób, a czasami nawet dawała figurki Pokemonów po swoim bracie.

Jisung nie raz marzył o byciu rudym, ponieważ myślał, że stanie się wtedy wyjątkowy. On sam miał czarne włosy, tak samo jak jego rodzina, koledzy, sąsiedzi, a nawet przedszkolanki, natomiast osoba, z tą cudowną marchewką na głowie, była tylko jedna.

Teraz dwie, w końcu był jeszcze tajemniczy chłopiec, na którym Jisung z powrotem skoncentrował swoją uwagę.

- Jestem Jisung, a ty? - przedstawił się, licząc na to samo ze strony nowego przyjaciela.
- Ja jestem Chenle. Chenle, jak wolno* - z ust dzieciaka z szafy znowu wpłynęła kolejna fala śmiechu - A Jisung, to jak... przeciąg?

Bawili się w rymy, dopóki Jisung nie zrobił się śpiący, a śmiali się przy tym, jak jeszcze nigdy dotąd. Jisung cichutko, by nie zbudzić rodziny, Chenle dziko i niepohamowanie, jakby nie było czwartej nad ranem, a czwarta popołudniu. Ciemnowłosy starał się jakoś uciszyć swojego przyjaciela, ale ten tłumaczył mu, że nikt o niczym się nie dowie. Podobno dorośli nie mogli go zobaczyć, ani usłyszeć, ale Jisung wcale w to nie wierzył, uznając, że Chenle znowu opowiada mu jakiś kawał. W końcu miał dość nietypowe poczucie humoru, lecz nie to było w nim najdziwniejsze.

Ani śmiech, ani specyficzny ubiór, ani nietrafione rymy i nieśmieszne żarty nie były dla Jisunga niczym niezwykłym.

O wiele bardziej intrygujący był żółty sznurek, ciągnący się od prętu szafy, aż po jego szyję.

_____________________________________

*ten dialog nie ma najmniejszego sensu bez znajomości wymowy imion chłopaków, dlatego:
Chenle - czonlo
Jisung - jison(g)

Przyjaciel z Szafy | ChensungWhere stories live. Discover now