15

2.4K 251 18
                                    

Na niebie pojawiały się pomału kolory świadczące o tym, że słońce polu zachodzi. Mieszkańcu rozpalili wielkie ognisko. Atmosfera była miła i lekka. Wszyscy się uśmiechali i dobrze bawili. Lance i Keith chcąc rozprostować kości wstali i ruszyli przed siebie. Zaczęli zwiedzać, chodząc różnymi ścieżkami, ale nie za daleko tak aby się nie zgubić. Stanęli przy niegłębokiej rzece, która przecinają im drogę. Rozejrzeli się czy nie ma gdzieś w pobliżu kamieni po których mogliby przejść. Kawałek stąd znaleźli takie. Dobrze im szło do pewnego momentu. Gdy już zbliżali się do końca, szatyn poślizgnął się na kamieniu i wpadł do wody na tyłek z jękiem. Pociągnął ze sobą bruneta ale on wylądował na kolanach obok niego.

-No nie! Teraz mam mokro w gaciach. - Zaczął narzekać Lance. 

-Pff. Haha - Keith nie mógł się powstrzymać i wybuchł śmiechem. 

-Tak. Śmiało, śmiej się. 

-Sorry... No ale... nie mogę przestać. - Zasłonił usta ręką.  

Niebieski paladyn nadymał policzki i wolną ręką pochlapał go wodą. Teraz on się zaczął śmiać.  

-Ej! - Krzyknął oburzony Keith. 

-I komu teraz jest do śmiechu? - Teraz Lance zaczął się śmiać. 

-Sam tego chciałeś. 

-Dajesz. 

Keith nie został dłużny chłopakowi i zrobił to samo co on. Zaczęli bitwę na wodę. Turlali, chlapali i przepychali się nawzajem. Teraz obydwoje byli cali mokrzy, ale mało to ich interesowało. Zaprzestali swoich czynności dopiero w tedy gdy musieli złapać oddech. Nawet się nie zorientowali w jakiej są pozycji. Teraz to Lance klęczał między nogami bruneta, a Keith patrzył na niego z dołu. Popatrzyli na siebie i zaczęli się śmiać. Żaden z nich nie wyglądał najlepiej. Ciuchy lepiły się do ich ciał. Lance wpatrywał się w Keitha. Miał taki piękny uśmiech. Szkoda, że go częściej nie pokazuje. Jego mokre włosy były w nieładnie i spadały na jego twarz. Nieświadomie zgarnął je z jego twarzy. Obydwoje patrzyli sobie nawzajem w oczy. Lance chwile wpatrywał się w jego piękne oczy na tle zachodzącego słońca. Piękne, lekkie rumieńce na jego jasnej twarzy. Lekko zaróżowione i rozchylone usta. A zachodzące słońce tylko dodawało uroku temu wszystkiemu. Oczy szatyna na chwilę spoczęły na ustach bruneta, ale po chwili znów patrzył jak zahipnotyzowany w jego oczy. Przygryzł swoją dolną wargę i przełknął ślinę. Serce biło im tak szybko, że myśleli, że zaraz wyskoczy im piersi. Lance znowu przełknął ślinę i pomału zaczął zbliżać się do bruneta. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów od siebie. Keith czuł ciepły oddech szatyna na sobie. Na twarzy Keitha pojawiły się mocniejsze rumieńce. W końcu szatyn wykonał pierwszy krok i przerwał barierę między nimi. Musnął lekko jego usta swoimi wargami. Były takie miękkie i słodkie. Brunet lekko się zdziwił i uchylił lekko usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Jemu też to się spodobało. Lance zauważył to, jak też to, że brunet przymknął oczy. Wykorzystał to, że miał lekko uchylone wargi i pocałowało go ponownie ale bardziej namiętnie. Sam zamknął oczy i obydwoje dali się ponieść tej chwili. Z czasem całowali się coraz odważniej. Keith musiał się odsunąć, aby złapać powietrze. Obydwoje ciężko oddychali. Czerwony paladyn chwycił ręką mokry materiał jego bluzy i mocno go trzymał. Lance szybko wznowił pocałunek. Chciał więcej. Przejechał językiem po jego wargach dając znak aby je bardziej rozchylił. Jak tylko je rozchylił, pomału wsunął język i zaczął trącić nim język bruneta, policzki i podniebienie. Keith nie został dłużny i też się przyłączył do szalonego tańca ich języków. Lance położył rękę na udzie chłopaka i przejechał po niej, a Keith nadal kurczowo trzymał się ubrania chłopaka. Całowali się dość długo i namiętnie. Chcieli aby ta chwila trwała wiecznie. Gdy ich języki się zmęczyły postanowili pomału odsunąć się od siebie. Lance patrzył w zamglone oczy chłopaka. W jego głowie przeszła jedna myśl, że nie żałuję tego. Ale nie tylko to. Po jego głowie chodziło wiele myśli i nie mógł ich uporządkować. U Keitha było podobnie. Sam nie wiedział o czym myśleć, w głowie miał tak wiele myśli. 

Nagle rozbiegł się głośny huk. Spojrzeli w kierunku gdzie znajdowali się Arusians. Na niebie pojawiły się kolorowe światła. Pewnie zaczęli kolejne przedstawienie w roli fajerwerek. Wyglądały pięknie na tle tego kosmosu. 

-Może już wrócimy? - Zapytał cicho Keith.

-Pewnie... 

Czerwony paladyn puścił się szatyna i chwycił rękę, którą wyciągnął do niego. Całą drogę starali się na siebie nie patrzeć i zachować spokój. Nie wiedzieli o czym mogą rozmawiać po tym co zrobili. Jak tylko dotarli na miejsce podszedł jeden do nich i zadał pytanie, które chciał wcześniej zadać.

-Dlaczego jesteście ze sobą złączeni?

-Yyy no dlatego że... 

-To za karę. 

- Karę? 

-To skomplikowane. 

-A co takiego zrobiliście?

-Nie dogadywaliśmy się i kłóciliśmy się ze sobą i w końcu księżniczka nie wytrzymała.  

-I teraz musimy ze sobą przebywać do puki nie uzna, że już z nami w porządku. 

-Hym to może skłamiecie i pokażecie jej że się dogadujecie? Może jak zobaczy, że już się nie kłócicie rozłączy was?

Patrzyli na siebie w milczeniu z otwartymi szeroko oczami. Nawet przez chwilę im nie przyszło do głowy aby o tym pomyśleć. Wystarczyło tylko przy obecności księżniczki pokazać, że już się dogadują. Musi tylko zobaczyć, że całkiem dobrze ze sobą współpracują, a to co dzieje się poza jej zasięgiem już nie. 

-Dlaczego nie wpadliśmy na to wcześniej?

-Mało istotne. Teraz wiemy co mamy robić. 

-Dzięki. - Powiedzieli obydwoje i uściskali go mocno. 

Po kilku godzinach świętowania z Arusians postanowili wrócić z powrotem. Pożegnali się choć to nie było łatwe, kiedy co chwila ktoś rzucał się na nich. Ale jak tylko się uwolnili, wsiedli do lwa niebieskiego paladyna i ruszyli. Teraz wiedzieli co mają robić. 





Skazani na siebieWhere stories live. Discover now