Rozdział 12

2.2K 269 116
                                    

Kilka dni później każdy wokół był zestresowany. Nadszedł ten dzień, w którym mieli spotkać się ze Starszymi. Co prawda Louisa trzeba było namawiać naprawdę długo, jednak ostatecznie uległ. Byli umówieni na wtorek, bo tylko wtedy mieli wolny termin. Kto w ogóle wymyślił jakichś Starszych i terminy, które potrafią być bardzo odległe w czasie? 

Alfa jak każdego poranka wstała i uśmiechnęła się do Liama, śpiącego tuż obok. Ucałował delikatnie jego czoło i wstał, po drodze nogą trącając Hazel. 

- Wstawaj, śpiochu - mruknął cicho, żeby nie zbudzić swojej Omegi. - Mam dla ciebie pyszne śniadanie.

Louis zaśmiał się, gdy wilk podniósł łeb i spojrzał na niego z zaciekawieniem. 

- Tak, kupo futra, jedzenie dla ciebie - mrugnął jej okiem i otworzył po cichu drzwi. - Panie przodem - zachichotał i patrzył, jak ta łaskawie podnosi swój tyłek i wychodzi, zaczepiając go przy okazji pyskiem. Pokręcił rozbawiony głową, po chwili nakładając jej karmy do miski. 

Podparł głowę ręką i zaczął zastanawiać się kto mógłby mu towarzyszyć w tym dniu. Zayn odpadał, bo musiał zająć się Niallem, Bill na pewno był zajęty w swoim laboratorium, więc zostawał mu jeszcze Shawn. Miał nadzieję, że ten będzie mu towarzyszył, bo prawdę mówiąc bał się tego, co te stare wilkołaki mają do powiedzenia. Co, jeśli było to coś, czego ten nie chciał usłyszeć? W dodatku to ta czwórka namawiała go do tego spotkania, więc teraz niech z nim idą. 

- Hej, Li. - Uśmiechnął się lekko, kiedy zobaczył postać, która nieśmiale stała w progu. - Chodź do nas. 

Cmoknął go krótko w usta z cichym śmiechem, gdy ten w końcu zdecydował się do nich dołączyć z cichym "Dzień dobry." i uśmiechem na ustach. 

Dogadywali się wyśmienicie. Przez pierwsze dwa dni Liam bał się w ogóle odzywać, bo prawdopodobnie w jego domu Omegi miały zakaz i dopiero przystosowywał się do nowego trybu życia. Louis ze szczęściem zauważył, że jego wataha, która co prawda nie była największa, bo liczyła jedynie trzydziestu siedmiu członków, zyskuje sił. Nie wiedział jak to dokładnie przebiegało, ale ci wydawali się promienieć i pokazywać więcej życia. 

- Chcesz iść dziś ze mną? - spytał Liama, który siedział na ziemi. Louis starał się go namówić, by wybrał inne miejsce, jednak ten kategorycznie odmawiał i mówił, że tam mu wygodnie. 

- Dlaczego nie. - Wzruszył ramionami, patrząc z dołu na swojego Alfę. - Chętnie poznam Starszych. 

Louis zachował dla siebie to, że na jego miejscu nie byłby taki szczęśliwy i jedynie skinął lekko głową. Poszli się ubrać, po drodze budząc jeszcze Mendesa, który miał z nimi złożyć wizytę wilkołakom. 

Louis z mocno bębniącym sercem stał przed wielkimi, mahoniowymi drzwiami. Bał się zapukać, a jego towarzysze nie poganiali go, za co był im naprawdę wdzięczny. Hazel stała spokojnie u jego boku, przytknięta do jego nóg. Była mądra - nie starała się uciec, ani nie wywijała mu żadnych psikusów. Alfa wzięła głęboki wdech  i jednym ruchem otworzyła drzwi. Miał jedynie zapukać, ale pod wpływem stresu wpadł na salę, w której przyciszonymi głosami rozmawiali starsi ludzie. Przerwali w momencie, gdy zauważyli szatyna z częścią jego watahy. Shawn i Liam szli wystraszeni za Louisem, który kroczył przez długą, pustą salę, dumnie z Hazel u boku. W środku był kupką nerwów, ale starał się tego nie pokazywać na zewnątrz. 

Pokłonił nisko głowę i poczekał w tej pozycji aż któryś z nich pozwoli mu wstać. Głupie prawo. Twarde prawo, ale prawo - usłyszał w głowie cichy głos. No jasne, oglądał jakiś film, a jego mózg musiał to oczywiście zapamiętać. Wywrócił niezauważalnie oczami. 

- Powstań, młodzieńcze - usłyszał w końcu. Tęczówki skierował więc prosto przed siebie, z zaciekawieniem oglądając pomieszczenie, któremu dopiero teraz tak naprawdę miał szansę się przyjrzeć. Wystrój był wyniosły, jednak mrok i grobowa cisza wysyłały ciarki wzdłuż kręgosłupa Louisa. Bordowe, ciężkie kotary zasłaniały wielkie okna, a ciemnobrązowe krzesła stały regularnie pod nimi. - Opowiedz nam o powodzie swojej wizyty u nas - odezwał się jeden z czterech, którzy siedzieli naprzeciw głównych drzwi na wielkich, bogato zdobionych krzesłach. Prawie jak królowie, brakowało jedynie czerwonego dywanu. 

Louis zerknął przez ramię na swoje wilkołaki. Liam wydawał się być zafascynowany, a Shawn jakby znudzony. Hazel była pod jego ręką, a jej ciało było spięte. 

- Chciałbym poradzić się w sprawie dzikiego wilkołaka, którego znalazłem w lesie. 

Ci jedynie mruknęli, zachęcając go do dalszego mówienia. Więc Louis mówił. Opowiadał o wszystkim począwszy od ich spotkania, przez praktycznie ludzkie zachowanie, po dzień dzisiejszy, kiedy to zachowywała się jakby była od zawsze trzymana między ludźmi. 

- Wyjdźcie. - Było jedynym, co powiedzieli, gdy szatyna skończył. Nie patrzyli na niego, a za niego. Louis obrócił się, patrząc na Shawna i swoją Omegę. Skinął jedynie głową, jakby pozwalał im opuścić pokój. 

- Ona też? - zadał pytanie i wskazał na wilkołaka przy jego nogach. Nie chciał zostać tam całkowicie sam. 

- Nie, ona będzie nam potrzebna. - Najstarszy z nich, Rudi, zabrał po raz pierwszy tego dnia głos, przenikliwym wzrokiem wpatrując się w Hazel. Louis miał pewne opory, by zdradzić im jej imię, jednak przyszedł po radę, więc powinni znać wszystko, prawda?

Chłopcy w ciszy opuścili pomieszczenie, a strach ogarnął szatyna, gdy został z nimi sam na sam. Wcześniej nikt się nie odzywał, ale miał to poczucie, że ktoś zaraz za nim trzyma za niego kciuki i wspiera go jak tylko może. Był pewien, że teraz też to robią, tyle że za drzwiami, ale to nie było już to samo. 

- Louisie, mógłbyś podejść bliżej? 

Więc Louis spełnił ich prośbę. Miał bezpodstawne obawy co do nich, których nie potrafił zatrzymać. Nawiedzały jego głowę przez cały czas. 

- Hazel to wyjątkowo grzeczny okaz - Rudi zabrał głos - jednak nie będzie przez nas akceptowana. I nie mówię tu jedynie o nas, a o społeczności wilkołaków. - Jego głos był cichy i spokojny, załamywał się w pewnych momentach, ale nie było się czemu dziwić. Mężczyzna był naprawdę stary. - Widzę więc jedno rozwiązanie. 

Szatyn czuł swoje serce w gardle. Chciał pomocy, żeby przemienić ją w człowieka, nauczyć ludzkiego życia, nie potrzebował rad niedotyczących tego. 

- Podejdź.

Louis ruszył, a za nim Hazel, jego wilk, którego zdążył polubić w takim czasie, mimo niektórych sprzeczek między nimi. 

- Bez niej - dopowiedział, a mądre, zielone tęczówki spojrzały wymownie na Hazel. 

Louis zaczynał się poważnie bać. Przełknął gulę w gardle i popatrzył na wilka. 

- Zostań - wyszeptał do niej, przelotnie głaszcząc jej pysk. Ta posłusznie usiadła, ogonem machając po ziemi. 

Stanął przed nim, na niewielkim podwyższeniu i czuł na sobie palące spojrzenia wszystkich Starszych. Rudi wyciągnął przed siebie dłoń, w której leżało małe zawiniątko i wręczył to szatynowi. 

- Zabij ją. 

Co? 



Jacyś fani Shadowhunters? Zgłaszać się!

Nieznany // Larry A/B/OWhere stories live. Discover now