Rozdział 24 - Mam nadzieję, że istnieje fragment nieba dla takich jak ja

10 5 5
                                    

Śmiech dziewczyny odbijał się echem od ścian budynków w La Boca, kiedy szli uliczkami tej dzielnicy. Blondynka trzymała się za brzuch, gdyż jej mięśnie odmawiały już posłuszeństwa.

W końcu czuła się szczęśliwa, a na jej twarzy gościł szczery uśmiech. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tego nie wymuszała. Dzięki chłopkowi poczuła się dobrze i nie chciała tego przerywać.

- Na czym jeździ papier toaletowy? – zapytał ponownie, robiąc charakterystyczny ruch dłonią. Violetta wzruszyła ramionami, nie mając pojęcia, co teraz wymyśli chłopak. – Na rolkach – wybuchnął śmiechem, który przypominał duszącą się fokę. Szczerze, to jego odgłosy były zabawniejsze niż te suchary.

- Skończ się śmiać – błagała, ocierając łzy, które wypływały jej z oczu. Tym zdaniem wywołała jeszcze głośniejsze wycie przyjaciela.

Nagle w oddali pojawiła się blond czupryna, za którą wcale nie tęskniła. Chwyciła Tobey'iego za rękę, ale nie przestała się śmiać. Dyskretnie odciągała go w stronę jakiejś bocznej uliczki, żeby sprawnie mogli ominąć postać blondyna.

- Vilu?! – Niski głos Hemmings'a przedarł się przez muzykę, głośne rozmowy ludzi i szum zatoki. Castillo przebijała się przez tłum, ale Toby odwrócił głowę w jego stronę.

- No to się zabawimy – znajomy dziewczyny pociągnął ją za sobą w stronę nawołującego. – Toby Mason – wyciągnął dłoń w jego stronę i uśmiechnął się życzliwie. – A ty pewnie jesteś tym dupkiem, który złamał jej serce – powiedział szybko, nie dając sobie przerwać. – Czyli Luke Hemmings we własnej osobie – zaśmiał się ironicznie. Z rozkoszą oglądał osłupienie chłopaka.

- Wybacz, ale nie znam Cię – warknął w odpowiedzi. - Więc nie chcę obić Ci twarzy przy pierwszym spotkaniu – podwinął rękawy czarnej koszuli.

- Stary, nie idź tak szybko, bo Cię z tyłu braknie – uniósł dłoń, jakby chciał zahamować zapał Hemmings'a do kłótni. Castillo zachichotała cicho pod nosem. – Gdybym nie stał właśnie na środku Buenos Aires, sprałbym Cię tak, że własna matka by Cię nie poznała – zbliżył się do twarzy Luke'a na niebezpiecznie małą odległość. – Prawdopodobnie zabiłbym Cię za to, że ją skrzywdziłeś.

- To nie Twoja sprawa, dlaczego to wygląda tak, a nie inaczej – Hemmings warknął wściekle na swojego towarzysza, którego chciał sprać na kwaśne jabłko. Gniew przepełniał go całego, kiedy patrzył na jego spokojną twarz.

- Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy Tobą, a papierem toaletowym? – Zapytał, ale blondyn nie odpowiadał, więc pospieszył z wyjaśnieniem. – Papier się rozwija, a Ty nie bardzo.

- Ton Twojego głosu naprawdę drażni moje uszy, więc łaskawie stul pysk, kretynie – Luke'owi puszczały nerwy. Naprawdę nie wytrzymywał już zachowania towarzysza.

- Mogłeś mnie nie zostawiać – szepnęła prawie niesłyszalnie. Luke zignorował Toby'iego i spojrzał na ukochaną. Ujrzał jedynie łzy w jej smutnych oczach. Zrobił krok w kierunku dziewczyny i złapał ją za ręce.

- Dlaczego Cię zostawiłem? – Zapytał, trzymając mocno jej nadgarstki. Wściekłość na nią, nasiliła się, ale tym razem na niego. – Bo łatwiej jest zostawić, niż walczyć – szepnął z goryczą. Wstydził się swojego zachowania oraz tego, co zrobił.

Castillo zagryzła wargę i przymknęła oczy. Serce pękało jej na maleńkie kawałeczki, rozsypując się po wnętrzu blondynki. Narodziła się w niej nagła fala gniewu, kiedy uświadomiła sobie, że tak po prostu oddała wszystko, co miała.

- Pamiętasz?! Obiecałeś mi, że będziesz! – Krzyczała ze łzami i biła go w tors. – Obiecałeś! – zawołała i tupnęła nogą, niczym mała dziewczynka.

Heaven is a place on earth || L.H.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz