Część 29 "To koniec?

506 34 8
                                    

Dom Ann, 11 Kwietnia, godzina 9:05.

Powoli zeszłam po schodach wiążąc przy tym swoje włosy w kucyk.

-Niespodzianka! –przestraszyłam się i przez to upadłam na tyłek na podłogę. Podniosłam się i zauważyłam całą rodzinę oraz drużynę stojącym przed schodami. Artemis podeszła do mnie i pomogła mi wstać, a ja spojrzałam po wszystkich analizując sytuację

Mama wraz z ciociom trzymały tort ze świeczkami. Wally wraz z Conner'em i Dick'iem mieli balony przywiązane do wszystkich kończyn. Megan stała z aparatem i robiła wszystkim zdjęcia. Barry stał gdzieś z boku i się chichrał za co został upomniany u cioci Iris. A wujek Rudolph trzymał wraz z Kaldur'em transparent z napisem: „Wszystkiego najlepszego, Ann".

-Emm. –patrzyłam na nich nie wiedząc co powiedzieć. Skołowali mnie. Stałam jak słup soli i zapewne moje mina była bezcenna, zauważyłam to dzięki chłopakom, którzy próbowali powstrzymać swoje uśmiechy

-Ann. Masz dzisiaj urodziny. –powiedziała mama, a mi dopiero wtedy dotarło jaki dzisiaj dzień. *Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Ale dlaczego o swoich własnych urodzinach?!* Strzeliłam sobie facepalma

-Zabijcie mnie, błagam. –powiedziałam cicho

–Nic się nie zmieniło. –odezwał się Wally –Ty zawsze będziesz zapominała o swoich własnych urodzinach.

-Jeszcze jedno słowo, a zrzucę cię z mostu. –powiedziałam, a on wiedząc, że nie żartuje pobiegł gdzieś, a po chwili wrócił przebrany w kąpielówki, kapok i z założonymi na oczy goglami do pływania

-Dawaj. –powiedział z uśmiechem, a wszyscy zebrani zaczęli się śmiać. Najśmieszniejsze było to, że on dalej miał przywiązane do siebie te balony, przez co wyglądał komicznie

***

Jedliśmy wszyscy tort. Wszystko fajnie i bomba, są śmiechy, chichy, ale nie ma jednej osoby, która powinna tu być. Chodziło mi o Roya. Dlatego też pod pretekstem pójścia się czegoś napić. Musiałam się dowiedzieć czemu go tutaj nie ma. Przecież nie mógł zapomnieć o moich urodzinach tak jak ja. Był przecież moim chłopakiem.

Wyciągnęłam telefon i wybrałam jego numer. Czekałam długo. Z kolejnym sygnałem bardziej się niecierpliwiłam i martwiłam. *Może coś mu się stało?* Wtedy do kuchni wszedł Wally.

-Ann, co robisz? –spytał, a ja zaczęłam chodzić tam i z powrotem, próbując się do niego dodzwonić

-Próbuje zadzwonić do Roya. –spojrzałam na niego, a on zrobiła taką minę jakby coś przede mną ukrywał –Wally? –odłożyłam komórkę i podeszłam do niego powoli –O co chodzi?

-No bo ten. –podrapał się po karku, a ja spojrzałam na niego wrogo

-Mów.

-Roy został wysłany na misję, okej? Musi powstrzymać jakiegoś gościa z jakąś nieznaną nam bronią. Teraz on walczy na Washington Street* –wypalił, a dopiero później dotarło do niego co właśnie powiedział –Nie, Ann nie rób te... -nie dokończył, ponieważ wybiegłam z kuchni do pokoju, szybko się przebrałam, a później pobiegłam tam, gdzie powiedział Wally

Nie myślałam jasno, w głowie miałam tylko, aby pomóc Roy'owi. Nic innego się dla mnie nie liczyło.

***

W końcu dotarłam. I zatrzymałam się przed... *Chwila. Znam to miejsce. To cukiernia do której zabrał mnie Roy. Czyli to oznacza, że... to był mój ostatni dzień.*

Otrząsnęłam się i rozejrzałam się szukając swojego chłopaka. Zauważyłam go tak samo jak tajemniczego mężczyznę strzelającym do Czerwonej Strzały. Rudowłosy próbował ominąć pociski i mu to wychodziło, ale nie zdołał uciec przed jednym i gdyby nie moja szybka reakcja to pewnie bym nie miała teraz chłopaka. Podbiegłam do niego i odepchnęłam go trochę od siebie, a strzał trafił we mnie.

Roy widocznie zdziwiony moim widokiem w porę się ogarnął i wystrzelił strzałę do gościa, a ta wystrzeliła linę, która go przywiązała do pobliskiej lampy.

Poczułam ból w okolicy brzucha, to tam właśnie trafił pocisk. Na początku piekło, trochę jak po poparzeniu się, to mogłam znieść, ale potem straciłam siły na stanie na nogach. Dlatego straciłam równowagę i gdyby nie Roy upadłabym na asfalt.

-Ann? Co ty tu robisz? –spytał i wtedy poczułam, a raczej nie poczułam swoich własnych nóg. Udało mi się zobaczyć, jak owe kończyny powoli znikają –Co się dzieje? –zapytał przerażony tym widokiem

-Wiedziałam, że tak będzie. –powiedziałam trochę słabo

-Co? Dlaczego mi nie powiedziałaś?

-Nie chciałam, aby te ostatnie dni spędził na pilnowaniu mnie lub martwieniu się. To był mój wybór. Mogłam tutaj nie przybiec, znałam konsekwencję tego pomysłu, ale to był mój wybór. Albo ty albo ja. –uśmiechnęłam się do niego, a ten patrzył na mnie smutno i też próbował się uśmiechnąć. Znał mnie na tyle dobrze i wiedział, że w takiej godzinie nie chciałam widzieć u niego smutku, wolałam ujrzeć uśmiech, nawet sztuczny, ale żeby tylko on był –Zawszę będę przy tobie. O tutaj. –mrugającą już ręką pokazałam na jego klatkę piersiową

-Wiem. –oczy mu się zaszkliły

-Kocham cię. –zobaczyłam jak moje tułowie zaczyna znikać, wtedy Roy złapał za mój podbródek i spojrzał w moje oczy

-I ja ciebie też. –pocałował mnie, a po kilku sekundach moja twarz zaczęła mrugać. Wtedy odkleił się od moich ust. Spojrzałam na jego twarz ten ostatni raz. Zobaczyłam samotną łzę spływającą po jego policzku

Pierwszy raz widziałam jak płakał.




*nazwa ulicy wymyślona przeze mnie (bo jakąś trzeba było dać)

Szybsza od gwiazdWhere stories live. Discover now