Rozdział XIX

1K 39 5
                                    

Dobra, przyznaję się.

Nie tak to sobie wyobrażałam.

Sądziłam, a raczej byłam święcie przekonana, iż będę mogła zrobić cokolwiek, podjąć się jakiegokolwiek czynu.

Może i teraz mogę to zrobić, spytać się go, o co dokładniej chodzi, ale jeśli chodzi o Doktorów Strachu, jeśli kogoś porwali, a na pewno zrobili to teraz z Malią, to nic jej nie pomoże.

Czasami jakaś część mnie, wyrywa się spod wodzy, nie chcąc dać mi wyjścia. Słowa same przychodzą na język, aby potem zostać przez niego wymówione, a jedyne, co mogę robić, to wsłuchiwać się w głupie słowa, które wypowiadam.

A czasami, jest to być może tylko żal, bądź inne niepotrzebne uczucia, które mną przemawiają.

- Co się stało z Malią? - pytam się go zbyt spokojnie, a mój głos wydaje się być monotonny.

- Doktorzy Strachu... oni... - zaczął, po czym znów się na chwilę załamał emocjonalnie.

- Oni? - ponaglam go, a jednak pomimo wszystko moje myśli odpłynęły.

Racja.

Przecież nie tylko mi musiało się zdawać momentami, że Theo zależy na Tate. A skoro mowa o Doktorach, to wiadomo, czego ode mnie oczekują. Tak samo pewna jest rzecz, którą uczynią, kiedy ja nie spełnię ich życzeń.

Opcja zabicia brata, chyba nigdy nie będzie mi się wydawała równie obojętna i nic nie znacząca, jak w tej chwili.

Jakbym umierała, a wraz ze mną uczucia, chociażby żyję, a dowodem tego są różowe policzki, które czują chłód powietrza na sobie.

- Słuchasz? -upewnia się Stiles, machając przed moimi gałkami ocznymi nazbyt szybko ręką. Odsunęłam się odruchowo, patrząc na niego z szeroko otwartymi powiekami.

- Nic nie jest dobrze. - komentuję tylko, a chłopak przytaknął głową.

- Wiem to, ale Clark, błagam cię, pomóż mi jakoś ocalić Malię. - powiedział szybko Stilinski, nie podejrzewając, że go nie słuchałam.

Skoro tak bardzo tego chce, pomogę mu ocalić tego kojota.

Ale nie mogę zapomnieć o moim zadaniu.

Jeśli mam wybierać pomiędzy Theo, a Scott'em, to z pewnością moja decyzja nie padnie na Reaken'a.

- Gdzie masz auto? - zaczęłam obracać głowę we wszystkie strony, w poszukiwaniu niebieskiego jeep'a.

- Tam stoi - wskazał kciukiem na auto, stojące po mojej lewej.

Czemu go nie zauważyłam?

- Otwieraj drzwi - odparłam obojętnie.

Jakby wyprana z jakichkolwiek emocji.

- A-ale po co? - spojrzał na mnie spod ukosa - Chcesz jechać w tym?

No tak, dalej miałam na sobie szpitalny "worek".

- Najpierw pojedziemy do mnie - otworzyłam drzwi od jeep'a, słysząc zgrzyt zamków.

Stiles wsiadł zaraz po mnie, nerwowo przekręcając kluczyk w statyjce.


***

Przebrałam się szybko, wrzucając pozostawione ubranie do kosza na śmieci, znajdującego się w prawym koncie łazienki.

Otworzyłam drzwi, ukazując przed sobą mój pokój. Tyle lat tu spędziłam.

Razem z mamą.

Powstrzymałam się od potoku łez, udając się do salonu, gdzie aktualnie usadowił się syn szeryfa.

- To co gotowa? - przytaknęłam mu tylko głową.

Będzie się działo.

- Tak. - skinęłam głową, zamykając na dłużej swoje powieki.

Czemu po prostu nie można odrzucić swojego człowieczeństwa? Tych zbędnych emocji. Tego cholernego poczucia winy.

- Clark. - zagadał do mnie Stiles, kiedy czekałam, aż odpali swój pojazd, abyśmy mogli pojechać do kanalizacji, do miejsca, gdzie Doktorzy mają swoją kryjówkę.

- Co? - spytałam się go, a jednak mój wzrok nie spotkał się z jego. Nie wiem, co on w tym czasie robił, albo na co patrzył, ale jedno jest pewne. Ja spoglądałam na asfalt, który ginął pod oponami jeepa.

- Proszę cię, przestań się uśmiechać, bo aż ciarki mi przechodzą. - stwierdza, a ja spoglądam w szybę, w celu dostrzeżenia nań ,,złowrogiego" uśmiechu, ale nie ujrzałam żadnego.

Nic nie zobaczyłam.

Nawet tego, że coś istnieje poza przezroczystym szkłem.

A co gdybym nigdy nie istniała?

Wtedy przecież życie niektórych osób byłoby o wiele łatwiejsze.

Theo nigdy nie zostałby pochłonięty przez mrok, który uczepił się go jak mucha rzepa.

- Przegapiłeś zjazd. - informuję Stilinski'ego.

Chłopak wzdychnął, po czym pokręcił głową.

- Nie mogłaś mi tego powiedzieć prędzej? Dobrze wiesz, jakie to ważne aby uratować Malię. Właściwie to nie wiem czemu, ale nie chcę, aby coś jej się stało. To chyba normalne, no nie? Bowiem ona jest jak ja i Scott. Bracia. Nie pozwolimy, aby drugiemu się coś stało, ale z kolei... - z każdą kolejną sekundą, z którą nawijał, coraz bardziej się rozkręcał i coraz mniej mogłam go zrozumieć.

- Stój! - krzyknęłam wraz, kiedy ten, zdekoncentrowany, o mało nie wjechał w ścianę betonową.

- Nie mogłaś mi tego powiedzieć prędzej? - znów powtórzył swoje jedno pytanie, jednak tym razem nie jestem pewna, do czego było to skierowane. Do przegapionego zjazdu, który być może nadal miał mi na złe, albo tego, że prędzej go nie ostrzegłam.

- Nie byłoby zabawnie. - burknęłam, wysiadając z pojazdu. - Idziesz? - zniecierpliwiłam się.

- Za... chwilę. - powiadomił mnie, po czym wyciągnął z bagażnika kij bejsbolowy, szerząc się do niego.

Jakby w czymkolwiek ten drewniany patyk byłby w stanie ochronić.

- Ty tak na poważnie? - spytałam się zdziwiona.

- Ej, ty jest Zombie-Banshee-Harpią, a ja człowiekiem. Też muszę się czymś bronić. - oznajmił. Podeszłam do niego powoli, a ten stał nadal jak posąg. - Co robisz? - spytał się, ale nadal się nie poruszał.

Zabrałam mu kij, po czym go złamałam na pół.

- I byś już nie żył. Lepiej trzymaj się za mną. - poleciłam, a chłopak chwycił moją dłoń. Zmarszczyłam swoje brwi, posyłając mu pytające spojrzenie.

Nie, nie mówicie, że on na prawdę boi się wejść do kanalizacji.

Do śmierdzącej, wstrętnej, obskurnej kanalizacji.

Przecież to o wiele lepsze, niż te jego martwe ciała, które uwielbia oglądać.

- Żartujesz. - zakpiłam sama do siebie.

NOTKA OD AUTORKI:

Pamiętajcie, że jest to pisane wraz z Volka334, którą swoją drogę radzę odwiedzić, bowiem ma i swoje własne opowiadanie. Może nie powiązane z Teen Wolfem, a jednak warte przeczytania.

Jeszcze tylko 1 rozdział + epilog = nastanie 2 części

Te dwie rzeczy przed znakiem równości powinny pojawić się nieco szybko, a co z 2 częścią, to się zobaczy.

Wraz z Volka334 postaramy się, aby był #niezapomniany Prolog XD


Open wound || Scott McCallWhere stories live. Discover now