VII. Słonie w składzie farb

664 105 50
                                    


wkraczamy na niebezpieczne aspekty sztuki. brace yourselves. dadaizm, surrealizm i action-art are coming.

― Co za koszmarny bałagan ― zauważył ze wzrokiem wlepionym w sufit. W rogu czaiło się jakieś straszne zwierzę, nie zamierzał spuszczać go z oczu. ― To naprawdę przekracza wszelkie granice wyobraźni, wiecie? Na waszym miejscu właściwie bym się wstydził, gdybym doprowadził pokój do takiego stanu.

Nie musiał patrzeć na swoich współlokatorów, by wiedzieć, że Jackson i Marcel właśnie spojrzeli na siebie z bólem.

― Tak, wstydziłbym się ― ciągnął. ― Wszędzie te farby Packsona, plamy na podłodze, plamy na ścianach, papierosy, klucze, papiery... Nie jesteś lepszy, Muchamp. Prawdę mówiąc, nigdy nie pojmę, jakim beztalenciem plastycznym trzeba być, żeby wystawiać gotowe przedmioty jako swoje „dzieła sztuki", poważnie. Tak jakby, szanujmy się.

― Ready-mades są... ― zaczął oburzony Francuz.

― Nie obchodzi mnie, czym są twoje meady-rades ― przerwał mu monotonnym głosem. ― Ani twoje bazgroły, Packsonie Jollocku. To wszystko to tak naprawdę jeden wielki bajzel. Nie macie żadnego szacunku do sztuki, do s z t u k i, do naszego dziedzictwa kulturowego i wreszcie do mnie. I do tego pokoju, i do standardów BHP. Już nawet zwierzęta się tu zalęgły! Widzicie tego słonia w rogu? ― Wskazał dłonią. ― Nawet słonia w pokoju! Tylko czekać na karaluchy i pingwiny, Boże. Nawet mi was nie żal, żal mi tylko mnie, bo z wami mieszkam. Wiecie, jak to się skończy?

Marcel Duchamp i Jackson Pollock nie odpowiedzieli.

― Sprowadzą na nas jakiś sanepid, no i Buonarotti nas ukrzyżuje. U k r z y ż u j e, słyszycie to? To znaczy, ukrzyżuje tylko mnie, bo tylko ja zasługuję na taką szlachetną śmierć. Wam odrąbie kończyny. I pewnie wsadzi do tych twoich fontann, Darcel. Tak to będzie. A jak Gala nas odwiedzi, jak Galusia kiedyś do mnie przyjedzie, to wolę sobie nawet nie wyobrażać, jak zareaguje na fakt, że żyję z takimi niechlujami, że nawet słonie się tu zalęgły w rogach pokoju. Powiem jej, „Gala, gdybym mieszkał sam, byłby tu nieskazitelny porządek", tak jej powiem, ale i tak będzie wstyd. To jedyna emocja, jaką powinniście czuć, wstyd! Zobaczycie. Kiedy Gala przyjedzie, będzie palić się z zażenowania do końca tej dekady, bo kontrast tej nieskazitelnej istoty, jaką jest moja ukochana, z syfem, jaki panuje w tym pomieszczeniu, będzie na tyle oślepiający, iż już nigdy nic nie ujrzycie za pomocą tych marnych ślepi.

Jackson postanowił się odezwać, choć nie bez pewnego onieśmielenia.

― Salvador... ty zdajesz sobie sprawę, że przez ostatni tydzień jesteś jedyną osobą, która zrobiła tu jakikolwiek bałagan, i to na twoim biurku właśnie coś zgniło? I to coś w rogu to nie słoń, tylko pająk? I, ee... wiesz, że twoja dziewczyna nigdy nie przyjedzie, bo, eee... nie istnieje?

― Herezje! ― odrzekł natychmiast Salvador Domingo Felipe Jacinto Dali i Domenech, prostując się i odwracając szlachetną, katalońską twarz w stronę nieszlachetnej, amerykańskiej twarzy współlokatora. ― Na jakiej podstawie śmiesz tak twierdzić?

― No, gdybyś podszedł do swojego biurka, mógłbyś...

― Nie, nie to, tamto to instalacja artystyczna, nie zrozumiecie tego, idiotyczni dadaiści i abstrakcjoniści ekspresyjni ― odpowiedział z prędkością karabinu maszynowego. ― Na jakiej podstawie twierdzisz, że Gala nie istnieje?

Jackson i Marcel wymienili zażenowane spojrzenia po raz kolejny.

― No, tak jakby... nikt jej nigdy nie widział, nigdy nie napisała do ciebie żadnej wiadomości, listu ani nic, nie przyjechała cię odwiedzić, nie dała znaku życia od pierwszej klasy, kiedy zaczęliśmy mieszkać razem, a jesteśmy teraz w trzeciej, no i kiedy twój ojciec przyjechał, pytał nas, czy dalej bredzisz o swojej wymyślonej dziewczynie...

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz