VIII. Raz artyście śmierć

716 94 93
                                    


NIEZNANY

― Idioto, co to robisz? Jeju. Szybciej, szybciej, szybciej! Wszystko zepsujesz. No przenoś tę głupią skrzynię, przenoś!

― Proszę szanować skrzynię ― odezwał się człowiek wsiadający do samochodu.

Jeden z dwóch pozostałych westchnął głęboko, gdy tylko drzwi się zatrzasnęły.

― Dobra. Jeszcze moment i będzie po wszystkim. Nie mogę się doczekać, kiedy to odjedzie, a cała ta farsa się skończy.

― Ta farsa dopiero się zaczyna ― mruknął drugi ponuro.

― Na razie mamy szczęście, tak? ― odezwał się obcesowo pierwszy, nieco szczuplejszy. ― To jakiś cud, że ten idiota Anioł nie połapał się z obrazem. Kiedy kazał mi otworzyć dla przykładu jakiś karton, myślałem, że już po nas.

― Los się do nas uśmiechnął ― odpowiedział drugi z namysłem, nieco melancholijnie. ― Pytanie, na jak długo.

― Otóż to. Dlatego musimy zminimalizować rolę losu w tej kwestii i przejąć kontrolę. Właśnie dlatego ― wskazał ruchem głowy na samochód ― pozbywamy się jego.

Wzrok obu powędrował na bagażnik, w którym spoczywała ciężka, różowa skrzynia.

― Jak sprawa z monitoringiem? ― odezwał się ten o smutnym głosie.

― Doskonale, widać tylko smarkacza.

Jego towarzysz znów westchnął.

― To beznadziejny plan. Szkoda mi tego dzieciaka.

― A mnie nie, sam się w to wpakował ― odpowiedział opryskliwie. ― Trzeba załatwić sprawę raz i na zawsze. Widzisz, gdyby tamto się udało, gdyby... warunki pogodowe nie zawiodły... nie musielibyśmy tego robić.

― To tylko tymczasowe rozwiązanie. Prędzej czy później ludzie zaczną zadawać pytania, a zniknięcie da Vinciego tylko to pogorszy. Mówię ci, to był beznadziejny plan.

― Całe szczęście, że to nie ty tu rządzisz, tylko ja.

Zwiesił głowę w geście zrezygnowania.

― Co zrobimy z Aniołem?

― Musimy go przekonać, że to ktoś inny, kogoś wrobić. Załatwić lewe papiery... to da się zrobić. Znam odpowiednich ludzi.

― Mam wrażenie, że w twoim genialnym planie cierpi zaskakująco dużo niewinnych ludzi.

― I co z tego? Kogo oni obchodzą? Na pewno nie mnie. Potraktuj to jak, nie wiem, sprzątanie. Jak załatwienie zadania, koniecznego, żeby wszystko było w porządku.

― Od początku cała ta sprawa była bagnem ― jęknął. ― Żałuję, że się w to wpakowałem.

― Nie ma co żałować, nie w tej chwili ― odrzekł jego towarzysz. ― Teraz trzeba tylko... posprzątać po tym bajzlu.

Wzrok obu wspólników zahaczył o odjeżdżającą furgonetkę, która w trakcie ich rozmowy odjechała spod Improvium, a lada chwila miała przekroczyć bramę Domu Barw, by jechać dalej i dalej, aż do miejsca, gdzie nikt jej nie znajdzie.

___________________________________________________

MICHAŁ ANIOŁ

― To jest chyba jakiś żart ― oznajmił Buonarotti, opadając bez sił na dyrektorskie krzesło. ― I to głęboko nieśmieszny.

― Dokładnie w stylu Leonarda ― mruknął Durer, ale Michał Anioł zgromił go wzrokiem.

Kolekcja kilku sztukWhere stories live. Discover now