XVII. Stan wojenny a stany depresyjne

516 67 33
                                    

-EDVARD-

Edvard nie był pewien, co tam robi, ale był pewien innej rzeczy – to się źle skończy.

Wybór Diega Rivery na przewodniczącego szkoły zawsze wydawał się mu nieco kontrowersyjny, ale nigdy tak bardzo, jak w tej chwili. Anioł nakazał mu się zająć sprawą Duchampa, bo on „nie ma do tego rąk" [niczym Wenus z Milo], a sposób Diega na „zajęcie się Duchampem" na razie przybrał postać zebrania się z kumplami w jego pokoju, zapalenie cygar i wyjaśnienie im, jakby jeszcze tego nie wiedzieli, jak bardzo nienawidzi tego typa. Co robił tam Edvard Munch? Dobre pytanie.

― Nienawidzę tego typa ― powtórzył po raz kolejny Diego. ― Naprawdę, nienawidzę.

― Wiemy ― westchnął Andy. ― I co z tym uczynisz?

― Nienawidzę go ― wymruczał Rivera. ― Nie dość, że jest głupi, jest jeszcze irytujący i dokłada mi pracy. Nie mam w ogóle czasu na...

― Na pewno nie na obżeranie się ― wpadł mu w słowo Gauguin, oskarżycielsko potrząsając papierową torbą z logiem McDonalds.

― Zamknij się, Paul ― rzucił niedbale, pogrążony w myślach. ― Wiecie co, towarzysze? Musimy coś z tym zrobić.

― Ale jesteś odkrywczy, Diego ― zauważył Picasso. ― Właśnie to kazał zrobił ci Buonarotti, jeśli jeszcze to do ciebie nie dotarło, w sensie nie przeniknęło tej bariery dymu i tłuszczu.

― Myślisz, że w mózgu też ma tłuszcz? ― zainteresował się Gauguin, zerkając na współlokatora.

― Sam tłuszcz ― uznał kategorycznie Hiszpan. ― Tam się osadza ten z BigMaców.

Paul pokiwał w zamyśleniu głową, głęboko rozmyślając nad stwierdzeniem przyjaciela.

― Mam na myśli ― odezwał się powoli Diego, a Edvard zaczął się zastanawiać, czy i jak bardzo jest teraz na haju. To by w sumie tłumaczyło, dlaczego go zaprosił. ― ...że powinniśmy coś zrobić. Z tym. Jako kolektyw.

― Kolektyw? ― zapytał Andy, zaskoczony.

― Kolektyw ― przytaknął Diego. ― Myślę, że... ― potoczył wzrokiem po zadymionym pomieszczeniu, nagle coś w jego twarzy rozbłysło, jakby zaczął być świadomy tego, gdzie się znajduje, przestał błądzić myślami lub nieco otrzeźwiał ― czas wypowiedzieć im wojnę.

― Wojnę? Oh, boi.

― Wojnę ― powtórzył Rivera, obserwując ich uważnie. ― Bo co innego? Jak mamy im inaczej pokazać ich miejsce? A wszystko można w tej chwili. Oni chlapią sobie farbą, mały Turnerek z pierwszej klasy bawi się ogniem na dworze i podpala krzak, wszyscy masowo wagarują i wymykają się poza teren szkoły... Wszystko można, towarzysze. A my mamy uprawnienia. Błogosławieństwo pana Buonarottiego.

― Czekaj, Diego, wróć. ― Andy uniósł dłoń. ― Od początku. Czy ty chcesz zrobić coś na kształt partyzantki, tylko ze zezwoleniem dyrektora? Wykorzystać „poszerzone możliwości" i stan wyjątkowy, żeby wrócić do poprzedniego stanu i ograniczyć możliwości innym?

― Taka milicja ― mruknął Edvard.

― Dokładnie, Munch! Będziemy milicją. I przy okazji będziemy mieli z tego profity, uwierz.

― Nie jestem do tego przekonany ― oznajmił powoli Paul Gauguin.

― A ja tak ― powiedział Picasso. ― To brzmi jak coś, co bym zrobił. I zrobię. Wchodzę w to, Diego.

Edvard miał wrażenie, że nieco go mdli.

― Ale przecież to traci cały sens ― próbował przemówić im do rozsądku. ― Przecież to niewłaściwie. Nie możecie kogoś powstrzymać od robienia czegoś, robiąc to samo! Przecież nie możecie gasić ognia, polewając na niego benzynę...

Kolekcja kilku sztukWhere stories live. Discover now