Rozdział 5

198 23 1
                                    

Słońce ledwo wstało, oświetlając budzący się do życia Izmir. Zeynep po cichu przemykała się pod drzwiami pokoju matki, najciszej jak umiała stawiając ostrożnie kroki. Podłoga pod jej stopami co jakiś czas skrzypiała, co poskutkowało wyrwaniem ze snu śpiącej w pokoju obok Azize. Drzwi jej sypialni otworzyły się i stanęła w nich zaspana brunetka. Jeszcze zamglonym spojrzeniem miotła swoją córkę. Przetarła oczy i nieznacznie ziewnęła.
-Zeynep? A ty dokąd? Słońce dopiero co wstało.
-Hilal znowu gdzieś wyszła, nie zostawiła nawet kartki. Idę jej poszukać, a potem od razu pójdę do szpitala. Wzięłam dyżur Zarife.
Azize słabo uśmiechnęła się do córki, kiwając głową.
-Dobrze, dobrze. Ale odeślij Hilal prosto do domu.
-Wiem, mamo. Za pozwoleniem, pójdę już.
Po czym zbiegła po schodach, szybko ubierając się i wychodząc z domu. Na ulicy nie było prawie nikogo, słońce powoli zaczynało wychylać się zza budynków domów, gdzie mieszkańcy Izmiru witali nowy dzień. Zeynep szła jakby w wciąż żyła w krainie snów. Tej nocy śnił się jej ojciec. Ale nie zimnokrwisty grecki oficer, tylko jej kochany tata, ten z Salonik. Nawet nie wiedziała, kiedy jej stopy same zaniosły ja pod bramę greckiego sztabu. Dziewczyna zorientowała się dopiero, gdy stojący przy wejściu żołnierz podszedł do niej, kokieteryjnie się uśmiechając.
-A co taka urocza panienka robi tutaj? I to całkiem sama?
Dziewczyna szybko otrząsnęła się z zamyślenia i odsunęła się od stojącego zdecydowanie za blisko oficera. Sama nie wiedziała, dlaczego tu przyszła, choć podświadomie coś jej podpowiadało, że ma to związek z jej ojcem.
-Przyszłam się zobaczyć z moim ojcem, pułkownikiem Cevdetem.
Żołnierz spojrzał na nią jak na wariatkę, po czym roześmiał się jej prosto w twarz.
-Jak ty jesteś córką pułkownika, to ja jestem generałem-odparł złośliwie, wciąż rechocząc-Nie serwuj mi tutaj steków bzdur i spadaj stąd, pókim łaskaw.
Zeynep odstąpiła od mężczyzny na dwa kroki, zaciskając dłonie na materiale swojego płaszcza. Uniosła dumnie głowę i spojrzała żołnierzowi w oczy, posyłając mu lodowate spojrzenie.
-Jeśli mi nie wierzysz, proszę, zawołaj tu pułkownika. Aczkolwiek wątpię żeby był zadowolony, ze przerywa się mu pracę tylko dlatego, że jakiś żołnierzyk nie chce przepuścić jego pierworodnej córki. Wołaj, ja zaczekam,
Mężczyzna zmarszczył nieznacznie brwi, jakby rozważając przedstawioną mu przez dziewczynę opcje. Szatynka założywszy ręce na piersi z wyczekujący wyrazem twarzy uparcie stała przed szeregowym.
-Nie mam wieczności, żołnierzu. Zawołasz mojego ojca, czy mam cię zmusić, żebyś mnie wpuścił?
-Co tu się dzieje?
Zza pleców Zeynep odezwał się nadchodzący z miasta Leon, w pełnym umundurowaniu i cierpkim wyrazem twarzy. Szatynka rozpoznała jego głos i ciężko westchnęła pod nosem. „Znowu on" pomyślała, przewracając oczami. Odwróciła się i krótko powitała chłopaka.
-Witam poruczniku.
Oczy Leona natychmiast rozjaśniły iskierki jakby radości, widząc młodą panienkę. Skłonił się jej, posyłając w jej stronę serdeczny uśmiech.
-Witam panienko. Czy jest jakiś problem?
Zeynep uśmiechnęła się nieznacznie, zauważając swoją przepustkę do ojca. Uśmiechnęła się uroczo, robiąc maślane oczy do porucznika, tak jak robi to zawsze Yildiz.
-Ten żołnierz nie chce mnie wpuścić do środka. A ja muszę się zobaczyć z moim ojcem, to dla mnie bardzo ważne.
Leon spojrzał na trzęsącego się w panice żołnierza, posyłając mu złowrogie spojrzenie.
-Żołnierzu? Z jakiej racji nie wpuszczasz panienki Zeynep do środka? Skoro zażyczyła sobie spotkania z pułkownikiem Cevdetem, twoim obowiązkiem jest panienkę zaprowadzić prosto do gabinetu dowódcy. Czy to jasne?
Głos Leona jak brzytwa przeciął powietrze, wprawiając całe ciało szeregowego w nieustanne drżenie. Mężczyzna szybko pokiwał głową, salutując swojemu przełożonemu.
-T...tak jest..poruczniku.
Zeynep mimo, że grała biedną damę w opresji, szczerym uśmiechem obdarowała swojego „wybawcę". Chłopak wyciągnął ramię, wskazując jej drogę do wnętrza sztabu. Szatynka niemo podziękowała i obrzucając przerażonego żołnierza spojrzeniem pełnym wyższości, pomaszerowała we wskazanym przez porucznika kierunku. Choć całą drogę do gabinetu Cevdeta obydwoje milczeli, uśmiechy na ich twarzach nie znikały. Leon co jakiś czas zerkał na dziewczynę kątem oka, błysk w jego piwnych oczach tylko przybierał na sile. Kiedy stanęli pod właściwymi drzwiami, Zeynep odwróciła się do chłopaka i uniosła lekko wzrok, by zrównać spojrzenia z Leonem.
-Dziękuję za pomoc i eskortę, poruczniku.
Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Leona, a dziewczyna natychmiast zapomniała o tym, że aresztował Osmana i resztę kompanów Hilal. Zatopiła się w płynnym złocie jego tęczówek. Tak jak córka pułkownika, młody porucznik utonął w głębi jej czystych, błękitnych oczu, które w jakiś sposób za każdym spojrzeniem rzucały na niego urok, spod którego nijak nie mógł się wyswobodzić.
-Drobiazg, panienko.
Posłał dziewczynie promienny uśmiech i skłoniwszy głowę, odszedł w przeciwną stronę. Zeynep obróciła się w miejscu i zapukała w mahoniowe drzwi. Po chwili usłyszała donośne „proszę", po czym weszła do środka. Cevdet zobaczywszy córkę w drzwiach wstał od biurka i okrążył je stając naprzeciwko dziewczyny.
-Zeynep? Coś się stało?
Szatynka poczuła gromadzące się w oczach łzy. Nie wiedziała, co powiedzieć. Kiedy tutaj szła to nie rozum kierował jej stopami, lecz serce, które za bardzo tęskniło za ojcem.
-Ja...-zająknęła się dziewczyna-Ja chciałam cię po prostu zobaczyć, tato.
Ledwo wydukała te słowa, przytulając ojca z całej siły. Cevdet przez chwile stał jak zaczarowany, nie rozumiejąc reakcji córki, ale po chwili owinął swoimi długimi ramionami wątłe ciało szatynki, tuląc ją do siebie tak, jak gdy była mała. Przestała powstrzymywać łzy, które wartkimi potokami spływały po bladych policzkach szatynki. Zeynep wczepiła się w mundur ojca, bojąc się, że zaraz zniknie, jak w jej snach.  Ale on stał tam, obejmując ją mocno.
-Tęskniłam, tato-cichutko szepnęła Zeynep, odsuwając się od ojca i spoglądając na jego twarz. Mężczyzna wierzchem dłoni otarł osiadłe na policzkach swoje latorośli łzy, obdarowując córkę szczerym uśmiechem.
-Tak bardzo wyrosłaś, Zeynep. Już nie przypominasz tamtej małej dziewczynki, która zawsze siedząc mi na kolanach śpiewała kolejne piosenki. Stałaś się piękną, młodą kobietą, córeczko. Twoja matka powiedziała mi, że pracujesz z nią w szpitalu, że kiedy mnie nie było, pomogłaś jej. Jestem z ciebie taki dumny, córeczko.
Zeynep pociągnęła cicho nosem, uśmiechając się jeszcze szerzej.
-Przecież obiecałam, pamiętasz? Razem z Alim Kemalem obiecaliśmy opiekować się mamą, babcią i siostrami. Może nie zawsze nam to wychodzi, ale słowa nie złamaliśmy.
Cevdet uśmiechnął się dumnie, cały czas przyglądając się twarzy jego pięknej córki.
-Przyszłam do ciebie właściwie w jeszcze jednej sprawie. Chodzi o ciebie i mamę.
Kiedy dziewczyna wspomniała o żonie Cevdeta, ten jakby zbladł.
-Nic się nie dzieje, córeczko. To są sprawy między mną, a mamą. Dobrze?
Zeynep pokornie pokiwała głową, ocierając resztę łez.
-W takim razie, jeśli pozwolisz pójdę już. Czeka na mnie dyżur w szpitalu.
-Poczekaj chwilę Zeynep. Mam tu coś dla ciebie.
Dziewczyna przystanęła, przyglądając się ojcu. Cevdet podszedł do leżących na jednym z foteli zgrabnie zapakowanych paczek, po czym chwycił jedną podpisaną imieniem jego córki i wyciągnął ją ze sterty. Podszedł do swojej pierworodnej i wręczył jej pakunek.
-To dla ciebie, córko. Chciałbym, żebyś założyła to na dzisiejszy bal.
Zeynep odstąpiła jeden krok w tył.
-Nie mogę tato. Mama zdecydowała, że nie idziemy. Nie mam zamiaru sprzeciwiać się jej decyzjom. Wybacz, ale muszę już iść. Praca na mnie czeka.
I z tymi słowami zgrabnie wycofała się i opuściła ojcowski gabinet.

Bursztynowa Lilia// Vatanim SensinWhere stories live. Discover now