[ ✨ pięć ✨ ]

88 16 51
                                    

     Elizabeth czuła się fatalnie.

     No dobra, może nie tyle fatalnie, co niezwykle wręcz nerwowo i ździebka nieswojo.

     Właściwie to nie było się co dziwić, w końcu imprezy takie jak ta, na której obecnie starała się przeżyć, należały do rzadkości w jej uporządkowanym życiu.
Dalej nie wiedziała, co tak nagle napadło ojca, by organizować w ich domu coś takiego. I jeszcze bez żadnych oporów zgodzić się na zaproszenie każdego znajomego! Doprawdy, zupełnie nie w jego stylu.

     Dziewczyna nigdy nie miała problemów z tłumami czy głośną muzyką, jednakże słabe oświetlenie w większości pomieszczeń oraz panująca wszechobecnie duchota zaczynały już dawać się jej we znaki.
     Na dobrą sprawę, trzymała ją tam jeszcze tylko obecność sióstr (Angelica jak zwykle rozświetlała całe wydarzenie swoją osobą, a Peggy zebrała grupkę outsider'ów, z którymi zaśmiewała się przy jednym ze stolików) oraz świadomość, że niedługo pojawi się John, wraz z Hercem i Laffayette'm. No i Alexandrem, chociaż tego ostatniego Eliza właściwie nie znała. W swoim szesnastoletnim życiu spodkała go tylko kilkukrotnie i to za każdym razem przypadkowo. Zaprzyjaźnił się z Laurensem, gdy chodzili razem do szkoły, ale jakoś nie było zbyt wielu okazji, by stał się również bliskim znajomym panienek Schuyler.

     Tak czy inaczej, mimo desperackiego wyczekiwania męskiej ekipy, nastolatka odczuwała jednak nieco obaw, niepokojąc się tym, co wspólnymi siłami zdemolują. Ewentualnie mogli jeszcze wszcząć rewolucję.

     Chyba dlatego, gdy oczekiwana grupa przekroczyła próg domostwa, a ona dostrzegła w niej Aarona, nieświadomie odetchnęła z ulgą. Chociaż jeden w miarę odpowiedzialny facet. Co za szczęście.
     Zaraz też przyjrzała się ubiorowi kolegów, analizując czy był on odpowiedni do okazji. Oczywiście Mulligan prezentował się znakomicie, jak przystało na kogoś, kto tyle uwagi poświęcał wyborowi spodni. Gilbert Maria również wyglądał całkiem nieźle, co także nie było zaskoczeniem, patrząc na to, że przyjaźnił się z Herculesem, podobnie zresztą jak i Jackie. Burr jak zwykle zachował swoją elegancję, a Hamilton... ooooo rany.

     Elizabeth chyba jednak nie czuła się aż tak fatalnie.

✨✨

     Chłopak odetchnął głośno, patrząc odrobinę niespokojnie na drzwi przed sobą, po czym obrócił się w kierunku pozostałych.

     — Okej, jeszcze raz: zachowujecie się odpowiednio, nie drzecie się, nie narażacie Angelice, nie wystawiacie cierpliwości pana Philipa na próbę i błagam, uważajcie żeby niczego nie rozwalić. Jasne?
     Popatrzył po kolei w oczy każdemu z osobna, sprawdzając czy jego wywody jakoś do nich dotarły. Aaron oczywiście pokiwał ze zrozumieniem głową i zerknął na pozostałych robiąc to samo co John przed chwilą.

     — No i pamiętajcie, umiar. — tu piegus posłał jednoznaczne spojrzenie Alexowi. — U m i a r.

     — Tak, tak. — szatyn wywrócił oczami.

     — Dobra. No to wchodzimy.

     Równo z przekroczeniem progu, ogarnął ich tłum, a wraz z nim niemal odurzające ciepło, muzyka i wiele rozmawiających lub śmiejących się głosów.
     Szesnastolatek rozejrzał się wokół, próbując dojrzeć w panującym wszędzie półmroku znajome twarze gospodyń całego przedsięwzięcia. Zanim jednak zdążył zlokalizować kogokolwiek, jedna z poszukiwanych przez niego postaci pojawiła się tuż obok, szczerząc radośnie zęby.

     — Cześć John, już myślałam, że w końcu się nie zjawisz — przywitała go nie zdejmując z twarzy uśmiechu, a on zareagował tym samym wyrazem twarzy.

     — Angie, kopę lat! — rzucił tylko, nim serdecznie ją uścisnął.

     — Widzieliśmy się przedwczoraj! — zaśmiała się w odpowiedzi, by następnie skierować spojrzenie na resztę nowoprzybyłych. Skinęła Aaronowi głową, posłała uśmiechy Francuzowi i Irlandczykowi, a potem... zamarła.

     Laurens widząc to, pospieszył z prezentacją.
     — Alex, pozwól, że przedstawię ci jedną z mieszkanek tej posiadłości, Angelicę Schuyler. — tu urwał na sekundę i wskazał na dziewczynę z dworskim ukłonem. — Ange, to Alexander Hamilton, mój — spojrzał na ciemnowłosego z nutą groźby w oczach, nieco zmieniając swój wesoły ton na coś przypomnającego syk. — drogi przyjaciel. Raz już się spotkaliście, ale nie mieliśmy wtedy za bardzo jak porozmawiać...
     Wzrok cynamonowego chłopca, a właściwie cała jego postawa, wyrażała jedno: u m i a r, Alexandrze.

     Ten jedynie uśmiechnął się leniwe i posłał starszej dziewczynie oczko.
     — Niezmiernie mi miło poznać kogoś tak urodziwego po raz drugi.

     A John poczuł, że zaraz go szlag trafi.

____________
czy tu ktokolwiek jeszcze jest...?

cóż, tak czy inaczej, postanowiłam dokończyć w końcu tę pracę, choć może w nieco krótszej formie niż planowałam na początku.
generalnie to zastanawiałam się nad usunięciem tego,,,, czegoś, no ale sentyment (i chęć wepchnięcia w fabułę pewnej sceny) wygrał.

miłego. 🌻

WESOŁE MIASTECZKO. hamiltonWhere stories live. Discover now