[ ✨ sześć ✨ ]

53 11 26
                                    

     John był dobrym przyjacielem. Może to nieco narcystyczne stwierdzenie, ale właśnie za takiego się uważał. No bo niby jak mógłby nie być, skoro poświęcał się i znosił wszystkie trudy związane z bieganiem za Elizą od sklepu do sklepu po całym centrum handlowym? I to jeszcze przez dobre pięć godzin (no dobrze, wliczały się w to postoje w kilku kafejkach, które akurat nawinęły się im po drodze, więc nie było to aż tyle biegania, ale pięć godzin to wciąż pięć godzin!). I nie żeby chłopak nie lubił zakupów, bo wprost przeciwnie, zawsze dobrze się na nich bawił, zazwyczaj nawet lepiej niż jego przyjaciółka, ale tym razem sytuacja odbiegała nieco od ich zwyczajowych wspólnych przebieżek po galeriach. Przede wszystkim, Schuyler kupowała dwa razy więcej niż przeważnie, a on – jako dobry przyjaciel – oczywiście oferował swoją pomoc w noszeniu zakupionych już rzeczy i przygnieciony ogromem toreb, pudeł oraz kolorowych pakunków, ledwo wlókł się za brunetką, która zdawała się nie robić sobie nic z ton balastu w swoich rękach. Bo to też nie tak, że jedynie John dźwigał ciężary, nie, nie. Podzielili się po połowie, w końcu panowało równouprawnienie, a w dodatku Eliza nie zniosłaby myśli, że ktoś męczy się bardziej niż ona z jej powodu. Tak więc nie pozwoliła Laurensowi wyręczać się bardziej, co ten przyjął bez zbędnych sprzeciwów. Znał ją na tyle długo, by wiedzieć jak bardzo potrafi być uparta.

     Uparta oraz myśląca z dużym wyprzedzeniem. Bo jak inaczej nazwać kupowanie prezentów na święta w październiku?
     Wszyscy są podjarani Haloween, więc nikt nie zaprząta sobie jeszcze głowy Bożym Narodzeniem – tłumaczyła chłopakowi, gdy szli w stronę galerii.
     I miała rację. Wyprzedaże po zawyżonych cenach gumowych nietoperzy, wielgachne dynie czy zestaw plastikowych kościotrupów, wszystko to skupiało całą uwagę kupujących. Nie było sensu podwyższać cen produktów, których tematyka nie wiązała się ze świętem ostatniego dnia przed pierwszym listopada, mimo że od tamtej chwili cały marketing miał się przecież przerzucić na naciąganie klientów na wszelakie niepotrzebne nikomu duperele z motywem Mikołaja czy reniferów. Eliza skrzętnie korzystała z sytuacji, za półdarmo zdobywając prezenty dla całej rodziny oraz przyjaciół. Jackie nie wykorzystał okazji aż tak, ale rzeczywiście i jemu udało się odhaczyć kilka punktów na liście osób do obdarowania. 

     Z westchnięciem ulgi opadł na miękki fotel w kolejnej, ale zarazem ich ulubionej, kawiarni, a brunetka usadowiła się naprzeciw niego. Wizyta tu oznaczała koniec polowania na przedmioty nieożywione, więc chłopak cieszył się pobytem jeszcze bardziej niż zazwyczaj. U miłego kelnera, chyba miał na imię Samuel, zamówili dwie kawy, wyjątkowo rezygnując z ciast (niestety, obszerne zakupy miały swoją cenę i to dosłownie).

     — No dobra. — Jego przyjaciółka wbiła w niego intensywne spojrzenie. — To teraz opowiadaj.
     — Hę? — zdziwił się. — Nie bardzo rozumiem o co ci chodzi.
     Wywróciła oczami, z impetem lokując plecy na oparciu fotela.
     — Chodzi mi o tę całą Marthę — wyraźnie zauważyła, że nieco się spiął — z którą to ponoć chodzisz. Jaka jest? Skąd jest? Jak się poznaliście? Ile ma lat? To demokratka?
     — ...po co ci czy jest demokratką? — Jonh spojrzał na przyjaciółkę zdezorientowany.
     — Po nic. — Wzruszyła ramionami. — Po prostu jestem ciekawa. Nigdy jakoś bardzo nie interesowałeś się związkami, a tu nagle proszę. To po prostu nieco... zaskakujące.
     Prychnął rozbawiony.
     — To samo stwierdziła Angelica, gdy jej powiedziałem.
     — A potem zamknęła się na trzy dni w pokoju — mruknęła Eliza.
     — Słucham?
     — Nic, nic. Mówię, że się jej nie dziwię. Zresztą, Peggy też była zaskoczona.
     — Jaaasne — piegus skrzywił się trochę. — Jeżeli zaskoczeniem możemy nazwać rechotanie przez dwie godziny, praktycznie bez przerwy.
     Właściwie, "rechoranie" nie było nazbyt adekwatnym określeniem. Dużo bardziej pasowało tu "nad wyraz głośne, rozbawione wycie i duszenie się od śmiechu na kanapie bądź podłodze", jednak przez wzgląd na wieloletnią przyjaźń z siostrami Schuyler, zdobył się na odrobinę taktu.
     — Więc?
     — Tak wyszło. — Oparł głowę na rękach. — Stało się i już.

     Przerwali na moment rozmowę, by nie mieszać podającego im zamówienia mężczyzny w sprawy sercowe Laurensa.

     — To tak nie działa — oznajmiła dziewczyna wracając do tematu, stanowczo odstawiając filiżankę na spodek. — Wiem z autopsji.
     — Zmartwię cię: nie każdy musi przejść przez kilkumiesięczne podchody w formie podrzucanych pod drzwi listów, Betsy.
     — Wiesz, że nie o to mi chodzi! Relacja musi być głęboka żeby wejść na taki poziom.
     — A może jestem tym typem, u którego nie musi?
     — Nie kpij, znam cię na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie jesteś.
     — Fakt.

     — Czyli jak to wygląda? Tak na prawdę?
     — A bo ja wiem... To skomplikowane.
     — No tyle to się domyślam. Wtajemniczysz mnie w szczegóły?
     — Nie obraź się, ale... jeszcze nie wiem. Muszę się zastanowić.
     — Rozumiem.
     John dostrzegł w jej oku podejrzany błysk, ale powstrzymał się od komentarza. Z doświadczenia wiedział, że drążenie tematu tylko ją  nakręci. Zerknął na zegarek. Za półtorej godziny był umówiony z panienką Manning. Schuyler zauważyła jego spojrzenie i sama skierowała wzrok na godzinę w telefonie.
     — Trzeba się pospieszyć, dzisiaj Alex przychodzi na podwieczorek — oznajmiła i jednym haustem dopiła swoje capuccino, a chłopak naśladując ją w kilku łykach skończył swoje latte, by zaraz podnieść się i z trudem unieść wszystkie zakupy. Teraz była kolej Elizy żeby zapłacić, chociaż trzeba przyznać, że czuł się nieco winny myśląc o tym, ile banknotów musiała już dzisiaj oddać kasjerom. No trudno, wzięli przecież tylko dwie małe kawy, przeżyje to.

     Po uregulowaniu rachunku, ruszyli do wyjścia z galerii, dyskutując na temat dań, jakie ciemnowłosa powinna przygotować na posiłek z Hamiltonem w roli gościa.

________
idk, potrzebowałam coś napisać i stwierdziłam, że rozwinę te trzysta słów sprzed pół roku.

WESOŁE MIASTECZKO. hamiltonWhere stories live. Discover now