[ ✨ siedem ✨ ]

48 10 8
                                    

     — Że co proszę?! — Spojrzała na niego z niedowierzaniem, może szokiem i z każdą sekundą większą wściekłością.
     Nie oponował, doskonale wiedząc, że sam jest sobie winny i zasłużył na ten szczególny wyraz jej twarzy, a przede wszystkim oczu, jakby urażonych oraz w pewien sposób także zdradzonych. Eliza zareagowała podobnie, tyle że swoją najbliższą przyjaciółkę poinformował o całej sprawie z wyprzedzeniem, nie zaś tak jak teraz jej starszą siostrę – z plecakiem i torbą na ramieniu, stojąc w drzwiach tuż przed wyjazdem, gdy taksówkarz trąbił co, dokładnie, cztery i pół sekundy, tą taktyką starając się go pospieszyć.
     — Angie... — przełknął ślinę, starając się zebrać myśli. Mimo uprzedniego przećwiczenia tej rozmowy milion razy w głowie, było dokładnie tak, jak w przypadku wszystkich, z którymi przyszło mu przeprowadzić wcześniej podobne: zupełna pustka — wiesz przecież, że chciałem tego od lat...
     — Ale czemu tak nagle?! — weszła mu w słowo, porządnie rozeźlona. — Jedno to marzyć o walce w słusznej sprawie, a drugie jechać Bóg wie gdzie na śmierć, John.

     Zacisnął usta, nie mając pojęcia co na to odpowiedzieć. Nie to, że o tym nie myślał. Nawet będąc lekkoduchem, nie dało się zignorować świadomości tego, na co się pisze. Wojsko. Wojna daleko od domu, od wszystkiego co było mu drogie. Być może miał już nigdy nie wrócić w rodzime strony, przynajmniej nie żywy. Schuyler oczywiście miała rację, ale jak miał jej wyjaśnić, że zdaje sobie sprawę z ryzyka i wciąż, mimo tego, zamierza je podjąć? Jak wytłumaczyć, że nie może siedzieć bezczynnie, gdy tylu ludzi dalej walczy o wolność, choć żyją już w dwudziestym pierwszym wieku? Próbował przekonać ją już wiele, wiele razy, tysiącem różnych argumentów, zawsze z marnym końcowym skutkiem. Tyle że teraz nie mogło się to skończyć na bezradnym westchnięciu.
     Tymczasem Angelika kontynuowała ten swego rodzaju monolog, wywód o jego głupocie, sukcesywnie ignorując fakt, że skoro już się zgłosił, na pewno się nie wycofa. Pozwolił jej na to, skruszony słuchając tego zamaskowanego lamentu. Zdradzały go tylko ich długa znajomość, dzięki której znali się na wylot oraz drobne łezki w kącikach oczu dziewczyny.

     W końcu chłopak zdecydował się jej przerwać, czując na plecach świdrujący wzrok poganiającego go kierowcy.
     — Angelika, teraz już za późno. Muszę się spieszyć, przedłużanie... — głos załamał mu się tylko na ułamek chwili – przedłużanie tego nie ma sensu.
     Stała tak moment, wpatrując się w niego, jakby nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Laurens się jej nie dziwił, do Betsy w pełni dotarło to dopiero dwie godziny temu, gdy otworzyła mu drzwi rezydencji Hamiltonów. Widok walizek wokół mężczyzny wycisnął z niej potoki łez, ba, nawet Alex ukradkiem ocierał oczy. A zresztą, nie można zaprzeczyć, że i Johnowi ścisnęło się serce, gdy patrzył na młode małżeństwo. Miał zostać ojcem chrzestnym ich nienarodzonego dziecka, a tymczasem zamiast tego znikał, odchodząc na pole bitwy. Co prawda, jako lekarz nie miał brać bezpośredniego udziału w walce, przynajmniej na początku, a jedynie pomagać doświadczonym medykom, jednak nie gwarantowało mu to przecież stuprocentowego bezpieczeństwa. Podobny ból czuł patrząc na ojca w czasie wideorozmowy, przytulając Peggy, Herculesa i Laffa, a teraz stojąc naprzeciw Angeliki. Bolało, bolało jak cholera.
     Wziął głęboki, drżący oddech, na kilka sekund przymknął oczy, starając się przypomnieć sobie wszystko co tak pieczołowicie obiecał sobie wypowiedzieć.
     — Będę tęsknić — wydusił tylko. Nie potrafił. Nie potrafił wypowiedzieć swoich myśli, nie potrafił powiedzieć, że jedzie, bo może uratować chociaż kilku ludzi, bo jego pomoc komuś się przyda. Nie powiedział jej, jak bardzo była dla niego ważna, jak bardzo boli go zostawienie całego życia. Nie odważył się obiecać, że będzie pisać listy.

     Zamknął kobietę w silnych ramionach, a ona bez zawahania oddała ten ostatni na długo uścisk. Dopiero siedzący za kierownicą taksówki kolejnym naciśnięciem klaksonu zdołał oderwać ich od siebie. Twarz pokryta piegami rozjaśniła się w bardzo smutnym uśmiechu, oczy powiedziały wrócę, a nogi zrobiły kilka kroków w tył. Stali tak, patrząc na siebie w niesłyszalnej rozmowie bez słów, aż w końcu John Laurens odwrócił się do niej plecami zdecydowanym ruchem i szybko ruszył w kierunku żółtego samochodu. Zamaszystym ruchem otworzył drzwi do tylnych siedzeń i ostatni raz obejrzał się za siebie. Znów złapali kontakt wzrokowy, on uniósł rękę, zamachał najenergiczniej jak potrafił, a po tym, być może nieco infantylnym, geście, bez dalszego ociągania wpakował się do środka pojazdu.

     Odjechał. I dopiero wtedy Angelika Schuyler pozwoliła sobie na płacz.

______________
tak jakoś mam ochotę dalej pisać, ale nie nastawiajcie się na więcej.

a hip0kryta to uke, btw.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 03, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

WESOŁE MIASTECZKO. hamiltonWhere stories live. Discover now