1

19.8K 437 48
                                    

Widok z 40 piętra siedziby Dervy Zolan miał w sobie coś z terapii. W ciszy pustego gabinetu ruchliwe drogi Nowego Yorku sprawiały wrażenie melancholijnie płynącego potoku świateł. Lubiła patrzeć na sznur samochodów ciągnących wytrwale w wybranym kierunku. Szukała w tym swoistej metafory. Lubiła podbudowywać się myśląc, że lata poświęceń i wyrzeczeń pozwoliły jej siedzieć 40 pięter wyżej od szarych pracowników Wallstreet pędzących na łeb na szyję po zapchanych chodnikach Wielkiego Jabłka. Odwróciła się na wygodnym skórzanym krześle zostawiając za plecami przeszkloną ścianę biurowca. Powróciłam do dokumentów zamykających ostatnią sprawę. Wysłała potrzebne formalności do sekretariatu sądu rejonowego oraz prokuratury. Stuknęła dwa razy beżowymi paznokciami o blat mahoniowego biurka i wstała, w locie chwytając biały, taliowany żakiet i torebkę. Wyszła z gabinetu stukając o posadzkę wysokimi szpilkami.
- Wyślij mi wszystko odnośnie następnej sprawy. Sprawdzę po lunchu. - rzuciła Cornelii, niezawodnej asystentce, która na swoje własne szczęście była niesamowicie profesjonalna i pracowita. Ratowało ją to przed cięgami równie zabieganej Dawson, która nie mogła pozwolić sobie na nawet najmniejsze opóźnienie. Ciemna blondynka pewnym krokiem przemierzyła korytarz 40 piętra i skorzystała z windy. Wyszła z budynku i skierowała swoje kroki do restauracji znajdującej się niemal naprzeciw jej kancelarii. Wpasowując się w prędkość toczącego się tłumu, zdążyła lekko zirytować się na marnotrawstwo czasu, jakim jest przemieszczanie się w żółwim tempie. Jakiś mężczyzna z uśmiechem otworzy przed nią drzwi. Nie podziękowała tym samym wyznając żelazną zasadę, że był to dla niego wystarczający zaszczyt, a i tak widziała jego ukradkowe spojrzenie, odbijające się w perfekcyjnie wypolerowanej szklanej witrynie. Zapach dobrej meksykańskiej kuchni uderzył w jej nozdrza, a umysł otulił cichy jazz. Jedyny gatunek, jaki akceptowała. Usiadła przy wolnym stoliku czekając na kelnera, na którego zdążyła już kiwnąć ręką. Zamówiła sałatkę z kurczakiem fajita oraz aqua fresca z ogórka. Zaznaczyła, że zależy jej na czasie. Oparła się wygodnie na restauracyjnym krześle zakładając nogę na nogę. Wyjęła z torebki tablet i otworzyła folder z aktami dotyczącymi nowej sprawy, o której oświadczył jej osobiście Greg Dervy odwiedzając ją w jej własnym gabinecie. Oznajmił, że dostanie ważną sprawę o zabójstwo. Znaczyło to sprawę medialną, co równało się z rozgłosem jej nazwiska i oczywiście kancelarii, którą reprezentowała. Wiedząc, że od niej tego oczekuje, zapewniła, że będzie posprzątane. Nie mogła nie przyjąć takiej oferty, nie zwykła też przegrywać, w jakkolwiek beznadziejnym położeniu była. Ktoś dosiadł się do stolika. Podniosła wzrok znad dopiero otwartych dokumentów. Spojrzała na przybysza wyczekującym wzrokiem mówiącym jednocześnie, że nie ma ochoty go słuchać.
- Panna Dawson jak zwykle na właściwym miejscu, we właściwym czasie. - rzucił mężczyzna z szerokim uśmiechem.
- Czego chcesz McVelly? - spytała twardo, z doświadczenia wiedząc, że ten człowiek nie wpadał na bezinteresowne pogawędki.
- Przywitać cię. - rozłożył szeroko ramiona. Przewróciła oczami na błazeństwa bruneta, który odstawiał teatrzyk.
- Do rzeczy. Nie mam czasu na twoje wygłupy. - mruknęła. Podziękowała kelnerowi, który dostarczył jej napój.
- Pierwszy raz zagubiona i nieświadoma. Mam tę sprawę. - powiedział zakładając nogę na nogę jakby miał tu zostać. Pomyślała, że jeżeli tak się stanie to wyjdzie i podpali za sobą lokal.
- Czekasz na gratulacje? - spytała upijając łyk smakowej wody. Nie słysząc odpowiedzi spojrzała na swojego rozmówcę z sugestywnie uniesioną brwią. - Miałam plan zjeść lunch bez towarzystwa. - rzuciła czekając aż mężczyzna pozwoli korzystać jej z przerwy w spokoju.
- Nie wygrasz tej sprawy, Dawson. - rzucił rozpromieniony nie wiadomo czym McVelly. Starszy facet, prokurator z doświadczeniem, kilkoma dużymi sprawami na koncie i brakiem gustu. Niezbyt dobrze skrojony garnitur z podrzędnego salonu.
- Wmawiaj sobie. - odpowiedziała upijając kolejny łyk smacznego napoju. Nie przywiązywała większej wagi do takich utarczek słownych. Część z jej przeciwników traciła siły na samym przedsądowym kłapaniu szczęką, na samej rozprawie prezentowali się gorzej niż tanie jedzenie z budki, które kiedyś odważyła się kupić licząc na szybki czas przygotowania, a czego pożałowała po pierwszym spojrzeniu na niewykwintną potrawę.
Przywiązywała jednak wagę do doświadczenia McVelly'ego i kilku medialnych sukcesów, których nie można było mu ująć. Wiedziała, że musi solidnie przygotować się do sprawy. Kilka razy spotkała się już z weteranem na sali sądowej, ale wiedziała, że mężczyzna potrafi grać i nie raz musiała sprzątać bajzel, który wyciągał z rękawa podczas rozprawy.
Wróciła do tableta, powoli niecierpliwiąc się na swój posiłek. Folder poszerzył się o kilka dokumentów. Otworzyła najważniejszy. Akt oskarżenia wobec jej klienta. Pora zapoznać się z biedactwem. Oskarżony o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Nieźle. Poczuła przypływ zawodowej ciekawości. Oszczędziła sobie jednak szczegółów planując zapoznać się z nimi po lunchu. Sprawdziła jedynie najważniejsze kwestie. Dożywocie. Dokumenty potwierdzające jej adwokaturę nad oskarżonym. Wniosek o skierowanie do aresztu śledczego. Pozytywny, a więc McVellya się spisał, a ona miała pierwsze zadanie. Szybko uwinęła się z niedużą porcją wybornego fajita i zostawiając na stoliku dwa banknoty, z nadwyżką pokrywające rachunek, wyszła z restauracji wracając do pracy.
Wkroczyła do biura informując Cornelię, że potrzebuje przepustkę na widzenie, za jakieś półtorej godziny. Podziękowała za przesłane materiały i zaszyła się w biurze szykując się na pochłonięcie wszystkich istotnych szczegółów. Poprosiła jeszcze przez głośnik o małą latte i zasiadła za biurkiem otwierając laptopa. Wróciła do aktu oskarżenia i wczytała się w szczegóły problemu. Młoda kobieta, lat 25, zmarła, w wyniku uszkodzenia mózgu, który został roztrzaskany na kaloryferze. Pomyślała, że ciekawie będzie rozmawiać z mężczyzną, który być może z zimną krwią, trzaskał o kaloryfer głową kobiety będącej idealnie w jej wieku. Wróciła do dokumentu. Podstawy oskarżenia? Zarejestrowany obraz kamer. Mężczyzna o podobnej budowie oraz kolorze włosów, skóry i tatuażach na rękach. Zminimalizowała okno i odszukała przesłane przez prokuraturę nagranie. Obejrzała video, po czym oparła się o wezgłówek i odwróciła w stronę panoramy miasta. Podziękowała sobie, że postanowiła zrobić to po posiłku. Straciła ochotę na kawę. Obraz był nie najlepszej jakości, ale resztki mózgu i kałuża krwi wydawały się wyraźniejsze niż reszta. Wróciła do komputera i odtworzyła film na nowo. Skupiła uwagę na głowie mordercy. W ani jednej sekundzie nie można było uchwycić choć skrawka jego twarzy. Zapisała to na swoją korzyść i wyłączyła drastyczne nagranie. Podziękowała Cornelii za kawę i przejrzała sekcję zwłok ofiary, ale nie znalazła nic interesującego. Jedyne co przykuło jej uwagę to informacja o afroamerykańskim pochodzeniu denatki. Zmarszczyła brwi. Dwóch etnicznie oryginalnych ludzi. Wstała zza biurka i wyszła z gabinetu, zatrzymując się przy boksie Cornelii.
- Powiedz mi, Harlem, to tylko dzielnica afroamerykanów czy można to podciągnąć pod miejsce zjeżdżania się różnych kultur? Załóżmy, Wschód? - zapytała opierając się o murek. Jeśli chodzi o plotki i ogólnoświatową wiedzę, kolejny raz asystentka stawała się niezastąpiona.
- W zasadzie, jest to poniekąd siedlisko imigrantów. Amerykanie, których nie stać na Manhattan czy Staten Island wybierają Brooklyn. - odpowiedziała brunetka, spoglądając na blondynkę.
- Dobra, to to, czego mi było trzeba. Dzięki. - rzuciła dziewczyna, wracając do gabinetu jedynie by zabrać torebkę. - Załatwiłaś mi to widzenie? - spytała nawet nie zatrzymując się po odpowiedź. Mogła być tylko jedna. Standardowa droga windą. Wyszła szybko na chodnik podchodząc do czarnego Mercedesa ustawionego przed wejściem. Ernest, jej kierowca, otworzył drzwi z szerokim uśmiechem. Podała mu kierunek na areszt i zagłębiła się w dokumentach. Wysłała do Coni maila z poleceniem o stworzenie wniosku, o zwolnienie z aresztu i przesłanie jej z powrotem, po czym zabrała się za research na temat jej klienta. Syn jakiegoś milionera. Wszystko jasne, dlaczego Dervy tak poważnie podszedł do tej sprawy. Jego ojciec jest naszym głównym klientem. Sprawdziła jeszcze jego edukację. Dobry uniwersytet i kariera w rodzinnej firmie wyglądały dobrze i porządnie. Brak przeszłości kryminalnej i wykroczeń, poza mandatem za przekroczenie prędkości na jakiejś krajówce. Wysiadła z samochodu i stanęła przed szarym, obdrapanym gmachem aresztu śledczego na obrzeżach miasta. Odebrała od strażnika specjalną przepustkę i przewiesiła ją przez szyję. Nie kojarzyła faceta, ale on ją z pewnością. Bywała tu średnio 3 razy w tygodniu. Podeszła do zakratowanego przejścia rzucając klawiszowi ponaglające spojrzenie. Następnie skierowała się w kierunku pokojów przesłuchań.
- Mam widzenie z Malikiem. - powiedziała do kolejnego strażnika. Zaprowadził ją pod jedne z szarych, metalowych drzwi. Otworzyła je pękiem kluczy i pozwolił wejść do środka. Na środku, przy białym obrypanym stoliku siedział chłopak o arabskiej urodzie. Tatuaże na rękach i ciemniejsza karnacja nie wpływały dobrze na jego wizerunek. Niby tolerancyjny kraj, ale wiedziała, że pewne uprzedzenia zostają. Podeszła pewnym krokiem i zajęła miejsce na wolnym krześle. Wyjęła potrzebne dokumenty i pióro. Spojrzała wyczekująco na klawisza stojącego w rogu pomieszczenia.
- Wyjdź albo postaram się o grzywnę za naruszenie tajemnicy adwokackiej. - powiedziała ostro patrząc jak mężczyzna wychodzi z pokoju. Spojrzała na faceta siedzącego przed nią. Nie wyglądał na synka milionera. - Nazywam się Rose Dawson. Jestem twoim adwokatem. Co robiłeś 24 czerwca o godzinie pierwszej w nocy? - zadała od razu pytanie nie chcąc tracić czasu. Spojrzała ponaglająco na szatyna, który zdawał się nie interesować swoim położeniem. - Odpowiedz na moje pytanie albo stąd wyjdę i posiedzisz sobie dłużej w areszcie wydobywczym. - warknęła mając już doświadczenie z małomównymi klientami.
- Ostra z ciebie babka. - padło z jego ust. Siedział rozwalony na szarym krzesełku demonstrując swoją ignorancję.
- Posłuchaj. Albo odpowiesz na moje pytania i będziesz miał w sądzie dobrego adwokata, albo nadal będziesz udawał ignoranckiego dupka i skończysz w pierdlu. - usiadła tak samo jak on, zakładając spokojnie nogę na nogę.
- Pewnie spałem.
- W takim razie co robiłeś wcześniej. Zanim poszedłeś spać i zanim zamordowano kobietę. - zaczęła swoją pracę. Musiała znaleźć mu alibi albo przynajmniej podstawy do sądzenia, że jest niewinny.
- Byłem w biurze, załatwiałem firmowe sprawy. - odpowiedział, zmieniając pozę. Usiadł przyzwoicie, opierając przedramiona na stoliku.
- Napisz mi na kartce jego adres. - podsunęła mu małą różową karteczkę i długopis. - O której godzinie wyszedłeś z biura i jaką drogą skierowałeś się do domu. - dyktowała, poprawiając zegarek na nadgarstku.
- Po co to wszystko? - spytał, podnosząc na nią brązowe tęczówki.
- Poszukamy ci alibi. - odpowiedziała, stukając w stolik paznokciem ponaglając by wszystko napisał. Uśmiechnął się do niej i wrócił do pisania. - Jeżeli gdzieś widziano twój samochód to mamy podstawy do takowego. Jeżeli wyszedłeś z pracy, tak jak piszesz, o 23:00, to znajdując twoje położenie w drodze do domu, mogę spekulować, że nie zdążyłbyś dojechać na miejsce zabójstwa. - wyjaśniła, czując się zobowiązana do przedstawienia klientowi linii obrony.
- Nie ma Pani nic więcej? - spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Nie. - nie miała zamiaru się tłumaczyć. Miała jeszcze tydzień do rozprawy, a klient nie musiał wiedzieć, że dostała jego sprawę dwie godziny temu. - Jutro wyciągnę cię z aresztu, tylko postaraj się nie utrudniać mi pracy i zachowywać się przyzwoicie. - wstała z miejsca, chwytając torebkę. Młody Malik podał jej różową karteczkę z szerokim uśmiechem. Przewróciła mentalnie oczami na jego brązowe oczy wpatrzone w nią wesoło. Zdążyła już znaleźć informacje, że młody milioner nie miał żadnej dziewczyny i byli na jej nieszczęście w podobnym wieku. Na karteczce zobaczyła jego numer i serduszko. Spojrzała na klienta z pobłażaniem.
- Do twojej wiadomości. Twój tatuś podał mi twój numer. - podeszła do drzwi zapukała w metalową powierzchnię. Klawisz otworzył je, a ona wyszła, rzucając krótkie „koniec widzenia". Malik podniósł się z krzesła, pozwolił zakuć się w kajdanki i pomaszerował ze strażnikiem do małej celi, w której spędził na razie jedną noc. Słyszał za sobą równe stukanie szpilek i uśmiechnął się pod nosem, wracając do odsiadki.

she || zayn🔱✅ 1&2Where stories live. Discover now