31

4.3K 156 3
                                    

W progu gabinetu natknęła się na Cornelię.
- Hej. - rzuciła wymijając ją i zajmując miejsce za biurkiem.
- No cześć? - blondynka zatrzymała się zdziwiona i odwróciła do Dawson przez ramię z pytającym spojrzeniem. Rosemary wypakowywała wszystko z torebki nie zwracając uwagi na asystentkę. W końcu podniosła wzrok i kiedy zorientowała się, że ta nadal tam stoi, rozejrzała się zdziwiona.
- Coś się stało? - spytała zagubiona.
- Masz mi coś do powiedzenia może? - Cornelia zbliżyła się do niej z podejrzliwie zmrużonymi oczami.
- Eeeeem... Nie? - wydukała ostrożnie Dawson zastanawiając się, czy o czymś nie zapomniała i coraz bardziej nie rozumiejąc co się dzieje.
- Ty myślisz, że ja jestem głupia. Wiedziałam. - burknęła Coni z prześmiewczym prychnięciem.
- Co?! Co ty pleciesz?! Nie prawda! - Dawson wstała wzburzona faktem, że nie ma zielonego pojęcia co się dzieje, czego nie znosiła.
- Myślisz, że ja tego nie widzę? O nie. Do twojej informacji, nie jestem ani głupia, ani ślepa. Gadaj wszystko. Masz mi to wyśpiewać w ciągu sekundy albo rzucam tę robotę i zapisuję naszą przyjaźń na listę nieistniejących nigdy, zmyślonych imaginacji. - wysyczała blondynka podchodząc do biurka siadając na niewygodnym fotelu dla gości.
- Cholera jasna Cornelia. Jest rano. Ja naprawdę nie chcę sobie psuć tego dnia bo... Powiedz mi do kurw... gadaj o co tu biega, a potem mnie opieprzaj. - Dawson rozłożyła bezradnie ręce patrząc zszokowana na koleżankę.
- Rose. Błagam cię, to wida...
- Nie graj ze mną w ten sposób. Ostrzegam. - Dawson poczuła jak po sielankowym poranku wszystko wraca do normy.
- O tym mówię. Przychodzisz tutaj uśmiechnięta i rzucasz wesołe "hejka". Do tego nucisz pod nosem Sinatrę... - Cornelia rozemocjonowana machała rękami.
- Powiedziałam hej. - wtrąciła się Dawson.
- Nie istotne. Ty tak po prostu nie robisz. - ucięła blondynka nie spuszczając z Rosemary podejrzliwego spojrzenia.
- Cornelia... błagam. Właśnie probujesz mi wmówić, że się nie uśmiecham, czy może, że się z tobą nie witam? - nie mogła uwierzyć, że naprawdę roztrząsają coś takiego.
- Boże... ty nie rozumiesz. Przecież widać po tobie, że coś się stało. Jezus zstąpił z nieba albo...
- Cornelia sorry ale co ty odwalasz. - Dawson pokręciła z niedowierzaniem głową mając wrażenie, że jej asystentka oszalała. Odłożyła trzymane w dłoniach teczki na biurko, całkowicie skupiając się na koleżance.
- Och albo kogoś poznałaś. Poznałaś kogoś prawda? Jakiegoś przystojnego, wysokiego, dobrze zbudowanego...
- Nie poznałam nikogo Cornelia. Wracajmy do pracy. - burknęła Dawson, wiedząc już co się święci.
- Oj poznałaś i jesteś bardzo zadowolona z tej znajomości. Może nawet zdążyliście już... - drążyła asystentka.
- Jakim cudem możesz to stwierdzić po tym, jak tu przyszłam?! - Dawson była poirytowana faktem, że kolejny raz przechodzi taką rozmowę, jakby była nastolatką, która poznała chłopaka.
- Duh, bo to widać. Jesteś super szczęśliwa i na pewno podróżujesz myślami daleko stąd do przystojnego pana... - zaczęła ale nie było jej dane skończyć bo Rosemary kończyła się cierpliwość.
- Cornelia.
- Rose. Mówię prawdę. Poznałaś kogoś i musisz mi o nim opowiedzieć. - wyjaśniła już mniej energicznie.
- Problem w tym, że ostatnio nikogo nie poznałam. - westchnęła ciężko.
- Wieeęc już go znasz? - szepnęła konspiracyjnie Coni.
- Nieeee. - spróbowała ją przedrzeźniać Dawson. Musiała ją spławić. Nie miała zamiaru o tym rozmawiać. Na pewno nie w pracy.
- Oh wiem! Pan Malik! TEN Malik prawda?! - wybuchnęła uradowana nie wiadomo czym dziewczyna.
- Ciszej. Coni uspokój się. Nie wiem o co ci chodzi. - mruknęła zażenowana prawniczka. - Ten butny dupek nieznający nawet odrobiny dobrych manier i zapatrzony w siebie narcyz jest ostatnią osobą, która mogłaby jakkolwiek mi się spodobać. Choć trzeba przyznać, że kilkakrotnie stawał się numerem jeden na mojej liście osób do zamordowania z zimną krwią i chorą satysfakcją. - wygłosiła z przekonaniem Dawson, tłumiąc w sobie rozbawienie. Przecież jeszcze niedawno naprawdę tak o nim myślała.
- Oh ja ci wytłumaczę. - sarknęła. - Od samego początku widziałam co tu się wyrabia. On za tobą szaleje. Stracił dla ciebie głowę. I najwyraźniej ty dla niego też. Nie wciśniesz mi kitu swoimi wyuczonymi formułkami.- klasnęła wyszczerzona w ręce.
- Mhm, tak. Cornelia, zaraz ty znajdziesz się na tej pieprzonej liście. Ewidentnie muszę dawać wam więcej do roboty bo wymyślacie niestworzone historie. - Dawson próbowała dalej grać swoją rolę choć z każdym pewnym spojrzeniem koleżanki zaczynała czuć się coraz mniej swobodnie.
- Serio masz taką listę?
- Nie wpieniaj mnie.
- Rose, mów co chcesz ale Pan Malik ewidentnie ma tu swój udział. Nareszcie dałaś się komuś złapać! - wyrzuciła ręce w powietrze. Zawsze zaskakiwała Rosemary swoim niesamowitym entuzjazmem chociaż wolała, gdy dziewczyna przejawiała go w nieco innych okolicznościach.
- Coni, myślę, że nie mamy o czym rozmawiać. Na pewno nie o tym. Nie w pracy gdzie powinnam od piętnastu minut zasuwać jak wół, żeby wyciągnąć tego waszego Malika z więzienia, w którym jak na razie siedzi po czubek swojego zadufanego nosa. - Dawson wstała, sugestywnie zerkając w stronę drzwi. Cornelia zrozumiała aluzję. Nie brała tego jednak do siebie. Znała dobrze Rosemary i mogła być pewna, że nie było to nic osobistego. Sprawa toczyła się pomiędzy Rosemary a Dowson. I była o tym przekonana.
- Cieszę się Rosemary. Oby udało ci się go wybronić. Zasługujesz na to. - rzuciła zamykając za sobą drzwi od gabinetu.
Sama prawniczka opadła ciężko na wygodny fotel i zakrywając twarz dłońmi poczuła jak się rumieni i zalewa ją fala zażenowania i złości. Nawet nie potrafi się do tego przyznać. Czy aż tak się tego wstydzi? W końcu Cornelia była ostatnią osobą, która osądzałaby ją za przespanie się z Zaynem. I dopiero w tamtym momencie zorientowała się w jak głębokim bagnie siedziała, jak ryzykowną grę podjęła i jak bardzo zależało jej na wygranej.

Rozprawa miała odbyć się następnego dnia rano. Rosemary miała przewagę zbudowaną wyłącznie na domniemaniu niewinności, niejasnych błędach prokuratury i dowodach, które nie przesądzały sprawy. I może każdy inny by się tym zadowolił ale przez ostatnie dni Dawson zaczęło zbytnio zależeć na wyniku tej batalii by pozwoliła na jakiekolwiek wątpliwości co do wyroku. Zbyt wiele ryzykowała i musiała mieć pewność, że wszystko pójdzie po jej myśli i przeczuwała, że jedynie odkrycie przyczyny wszystkich niejasności w sprawie pozwoli jej na rozjechanie przeciwników w sądzie. I była tylko jedna osoba, która mogła jej pomóc. Nie pomagał jej jednak fakt, iż kilka lat temu była dla niej niezwykle niemiła, okrutna i dała jej cholernego kosza, a delikwent nie próbował nawet rozdzielać spraw prywatnych od tych służbowych.
- Cornelia przyjdź proszę. - rzuciła do mikrofonu połączonego z boksem asystentki. Kilka chwil później przyjaciółka zjawiła się w gabinecie z niebezpiecznym błyskiem w oku, który nie zniknął od poprzedniej rozmowy.
- Co jest? - spytała jednak spokojnie nie dając po sobie poznać, że niesamowicie ekscytuje ją kolejna szansa wyciągnięcia z Dawson czegokolwiek na temat jej miłosnych przygód.
- Potrzebuję cię. - powiedziała wstając z fotela.
- Jasne, o co chodzi?
- O to, co poprzednio. Potrzebuję wiedzieć wszystko. Coś w tym nie gra rozumiesz? - oznajmiła wpatrując się w panoramę miasta.
- No łapię. Rozmawiam z Garym ale sama wiesz jak jest...
- Wiem i wpienia mnie to niemiłosiernie. Namów komputerowego świra by odłożył przeszłość na bok. Tu chodzi o życie i przyszłość człowieka. Nie będę delikatna tylko po to, by nie uszkodzić jego nikłego ego. Podbuduje samoocenę kiedy indziej. - wyrzuciła z siebie sięgając do torebki po gumę do rzucia.
- Rozmawiam z nim, powiedział, że chce byś go osobiście o to poprosiła. Wtedy przeszuka wszystko odnośnie do McVelly'ego, ale bez tego nie ma mowy. - westchnęła bezradnie Cornelia.
- Myślałam, że owinęłaś go sobie wokół palca? - żachnęła się Dawson.
- Ja też tak myślałam. - zaśmiała się blondynka.
- Dlatego tak go potraktowałam. Jest dupkiem i do tego słabym. - opadła z powrotem na obrotowe krzesło. - Słuchaj, muszę być całkowicie pewna, że sędziowie orzekną na naszą korzyść. Nie mogę sobie pozwolić na porażkę. Coś w tym nie gra. Sama to widzisz. Ktoś krętaczy jak zawodowiec i mam zamiar to odkryć. Zakończenie kariery McVelly'ego będzie tylko dodatkowym prezentem.
- Dlaczego tak bardzo zależy ci na wygranej? - mruknęła Coni przysiadając na drugim fotelu.
- Bo wiem, że jest niewinny. I że prokuratura ubrudziła sobie swoje ohydne łapska pracując przy tej sprawie. - odpowiedziała od razu Dawson.
- Ja myślę, że to coś innego.
- Cornelia. - Dawson miała ochotę strzelić sobie w łeb na perspektywę kolejnej rozmowy o jej przygodach miłosnych.
- Myślę, że zaczęło ci na nim zależeć. Że jako jedyny przebił tę twoją barierę, z którą się tu pojawiłaś po tamtych dwóch miesiącach nieobecności. Myślę, że po prostu coś do niego czujesz.
- Przestań proszę.
- Myślę, że pozwoliłaś mu na to by się do ciebie zbliżył, bo pokazał ci, że mu zależy, że się nie podda. Może dlatego, że czujesz się przy nim znowu bezpiecznie.
- Cornelia.
- Myślę, że jedynym zagrożeniem byś go straciła jest ten proces, a ty naprawdę chcesz z nim być.
- Powiedziałam, przestań. Możesz wyjść. - ucięła ostro Dawson, wstając z miejsca. - Poradzę sobie sama z technologicznym dziwadłem. - nie czekała jednak aż Cornelia opuści pomieszczenie, sama wychodząc z gabinetu i kierując swoje kroki prosto do pionu komputerowego korporacji. Skarciła siebie za tak ostre potraktowanie przyjaciółki, która sobie na to nie zasłużyła. Tylko trochę przegięła, w każdym razie nie aż tak. Odgoniła od siebie wyrzuty sumienia i zaczęła proces bojowego nastrajania przed czekającą ją batalią. Stukot jej szpilek złowrogo rozniósł się po korytarzu.

Rosemary wparowała do pomieszczenia bez pukania, otwierając drzwi zdecydowanie zbyt mocno, bo z nieprzyjemnym trzaskiem uderzyły klamką o ścianę. Nie pofatygowała się nawet, by ich zamknąć, szukając wzrokiem chudzielca w okularach. Kanciapa informatyków byłą przepełniona starymi biurkami poustawianymi w skomplikowany i ciasny labirynt. Gdzieniegdzie walały się kartonowe pudła, pojedyncze kartki i opakowania po HappyMealu. Między meblami, szerokimi pasmami ciągnęły się różnokolorowe kable, a w pomieszczeniu można było wyczuć nieprzyjemny zapach potu i zagrzanego powietrza z wentylatorów.

Wszystkie oczy zwrócone zostały na Dawson, która już wypatrzyła swoją ofiarę w głębi sali. Ruszyła nieco wolniej uważając, by nie potknąć się o którąś z usypanych barykad.

- Alvaro, czy dasz radę wylogować się do życia na najbliższe półtorej minuty? - rzuciła nie zwracając uwagi na to, że ich rozmowę słyszy aktualnie każdy w tym pomieszczeniu.

- Że co proszę? - stęknął okularnik, odsuwając się nieco od biurka.

- Odsuń ślepia od wyświetlacza, bo nadeszła wiekopomna chwila twojego zwycięstwa w podbojach miłosnych. Oto przyszłam pokutować za swoje grzechy. - bąknęła sarkastycznie.

- Wytłumacz mi jak taka piękna kobieta może być tak złośliwa. - chuderlak nonszalancko pstryknął guzik komputera wygaszając całkowicie monitor.

- Wy mężczyźni, macie dziwną słabość, a raczej chorobę umysłową. Nazywam to okładkowym optymizmem, częściej naiwnością a na co dzień debilizmem. - Dawson chwyciła z biurka Garego dziwną sprężynkę z pluszowym misiem na końcu i zaczęła się nią bawić.

- To raczej niczego mi nie mówi. - Gary wykazał się jak zwykle ponadprzeciętną inteligencją.

- Patrzycie na okładkę i od razu stwierdzacie, że książka będzie dobra. Widzicie ładną dziewczynę i od razu zakładacie, że prowadzi schronisko, odwiedza dom dziecka raz w tygodniu i sponsoruje obiady dla bezdomnych. - Dawson odstawiła rupieć z powrotem na jego miejsce.

- Ta. Przyszłaś w jakimś konkretny celu? - chudzielec wykonał piruet na swoim obrotowym krześle i posłał jej złośliwy uśmiech.

she || zayn🔱✅ 1&2Where stories live. Discover now