Rozdział VII

3.7K 220 119
                                    

Wyszłam z dormitorium pół godziny przed lekcjami i poszłam na śniadanie do wielkiej sali. Zostało jeszcze dość dużo czasu, więc spokojnie zjadłam kilka tostów z serem, po czym widząc, że zostało pięć minut, pobiegłam w stronę sali do transmutacji.

-Lily!- usłyszałam krzyk, gdy byłam już niedaleko mojego celu, a rozpoznając głos miałam ochotę w ogóle się nie zatrzymywać- LILY!

Stanęłam i odwróciłam się niepewnie.

-Czego, Potter?

-Czy ty zawsze musisz być taka niemiła?- burknął niezadowolony, dysząc ciężko.- Jestem James!

-Hej James. Co tam? Chętnie bym pogawędziła, no może gdyby nie to, że za minutę mamy transmutację!- powiedziałam zirytowana.

-Wiem, wiem, ale musisz to zobaczyć.

I naprawdę nie wiem co sprawiło, że powędrowałam za nim. Być może jego głębokie spojrzenie, które przeszywało mnie na wylot. Przez chwilę usiłował złapać mnie za rękę, ale w końcu się poddał, a ja zrobiłam triumfalną minę.

-A teraz mów dokąd idziemy- warknęłam zdenerwowana.

-Niespodzianka, kochanie- odpowiedział i uśmiechnął się łobuziersko.

-Nie mów do mnie kochanie!- krzyknęłam, patrząc na niego wrogo.

-No dobra, Liluś.

-Nie mów do mnie Liluś! Dokąd idziemy? Bo wracam na lekcje!- zagroziłam, ale on wcale nie wyglądał na zmartwionego.

-I tak już się zaczęły.- wzruszył ramionami i popatrzył na mnie niewinnie- Ale kilka minut spóźnienia przecież jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

-Tak? Ja w odróżnieniu do ciebie nie rywalizuję z kolegami o ilość szlabanów-odcięłam się i czekałam aż on odbije piłeczkę.

-Powinnaś spróbować, naprawdę fajna zabawa- zaśmiałam się  na jego słowa nie dowierząc, że naprawdę za nim idę, zamiast posłusznie siedzieć w sali do transmutacji. W zasadzie ten przedmiot nie należał do moich ulubionych, więc w duchu mogłam podziękować wspaniałomyślnemu Potterowi za wyzwolenie mnie z tej lekcji, czego sama z własnej woli nigdy bym nie zrobiła.

-James, no mów, gdzie idziemy?

-Niespodzianka! Już mówiłem, sama za chwilę się przekonasz.

-Nie lubię niespodzianek- odrzekłam naburmuszona.

-Ta ci się spodoba- mrugnął do mnie i przyspieszył kroku.

Zaprowadził mnie do jednej z opuszczonych sal, w których Hogwarcie było wiele.

-Poczekaj chwilkę- szepnął i podszedł do okna. Na parapecie widniała niewielka skrzynia, wypełniona ciepłym, puchowym kocem. James wziął skrzynkę do rąk, poczym podszedł do mnie z uśmiechem. Coś cicho pisnęło, a ja niepewnie zajrzałam do pudełka.

-To sowa- powiedziałam zauroczona małym stworzonkiem, które wlepiło we mnie czarne ślepia. Ptak był naprawdę mały, a jego skrzydełka pokrywał tylko drobny puszek, z którego kiedyś wyrosną piękne pióra.

-Skąd ją masz?

-To on! Nazywa się Nico. Znalazłem go wczoraj późnym wieczorem na skraju zakazanego lasu. Wiedziałam, że nie mogę go tam zostawić- powiedział, przyciskając skrzynkę do piersi.

-Jest uroczy! - pisnęłam głaszcząc lekko jego łebek.

-Prawie tak samo jak ja- Potter wyszedł zęby w uśmiechu. Ja tylko słabo prychnęłam, po czym umiechnęłam się mimowolnie.

-Co z nim zrobisz?

-Chyba trzeba się nim zaopiekować. Jest jeszcze taka mały.  Nie znam się na sowach, ale wydaje mi się, że sam sobie nie poradzi... Pomyślałem... że możemy się nim wspólnie opiekować- powiedział nieśmiało poprawiając włosy.

Spojrzałam na niego zdezorientowana i lekko uniosłam brwi. Widząc jednak jego błagalny wzrok, skinęłam głową na znak że się zgadzam. Potter odstawił skrzynkę na miejsce, po czym cicho szepnął:

-Wrócę po ciebie, mały.

Po chwili szliśmy już na lekcje, a mnie ogarnął lęk.

-Dostaniemy szlaban. To nasz koniec!

-Nie kracz, mi też się nie uśmiecha mieć szlabanu.

Weszliśmy do klasy, a nauczycielka wyglądała na lekko wzburzoną.

-Po panu, panie Potter, jak najbardziej można się tego spodziewać, ale zawiodłam się na pannie Evans. Może szlaban nauczy was punktualności. Jutro o 18:00. I radzę się nie spóźnić, bo zamienimy Pottera w zegarek kieszonkowy.

-Przepraszamy- powiedziałam cicho i usiadłam w ostatniej ławce, a James podążył za mną. Po jego minie wywnioskowałam, że raczej się tym nie przejął, lub być może zdążył do tego przywyknąć. Ja natomiast byłam zła na siebie, że zawiodłam McGonagall.

-Nie przejmuj się- szepnął mi okularnik do ucha, a ja popatrzyłam na niego gniewnie. Potem pomyślałam o Nico i śmiało stwierdziłam, że było warto.

***

Po lekcjach wróciliśmy po małego puchacza i zaczeliśmy się kłócić o to, gdzie będzie mieszkał.

-Dziewczyny są bardziej opiekuńcze i to w moim dormitorium powinien mieszkać! Dorcas, Mary i Marlena również przyjmą go z otwartymi ramionami- stwierdziłam.

-Ale to JA go znalazłem.  Jestem jego ojcem!

Prychnęłam. Potter zrezygnowany westchnął, a po chwili podniósł głowę patrząc na mnie huncwocko, a ja zaczęłam się bać.

- Skoro kłócimy się o to gdzie będzie spał Nico... zawsze możemy spać razem. Problem zostanie rozwiązany-
Wybuchnęłam nieopanowanym śmiechem, a James mi wtórował.

-Mam o niebo lepszą, kompromisową propozycję. Wiesz gdzie mieszkają sowy? W SOWIARNI!

-Że też dopiero teraz na to wpadliśmy...- powiedział przygryząc wargę.

Gdy zanieśliśmy sówkę do sowiarni, wracaliśmy wolno ramię w ramię do wieży Gryffindoru. Od czasu co czasu zamieniliśmy parę słów, a później nastąpiła natarczywa cisza, którą próbowaliśmy przerwać.

-Wiesz Lily, fajnie dziś było.

-Muszę przyznać ci rację, chyba pierwszy raz odkąd pamiętam.

-Nie no, coś ty. Pierwszy raz i zapewne ostatni, nie licząc tego przed chwilą, przyznałaś mi rację, gdy powiedziałem Łapie, że ma włosy jakby piorun w niego strzelił.

-Wiesz, że zrobiłam to nieświadomie- zaśmiałam się ze wspomnienia,  które szybko zobrazowało się w mojej głowie.

Nim się obejrzałam staliśmy w pokoju wspólnym, po czym rozeszliśmy się do własnych dormitoriów, by oddać się w ramiona Morfeusza.

JILY • ostatnia szansa |HuncwociWhere stories live. Discover now