01

116 24 17
                                    


Wpatrywał się we mnie tak, że zaczął mnie onieśmielać. Chciałem się do niego uśmiechnąć, dać mu jakikolwiek znak, że hej, ja Cię lubię chłopcze wędrujący nocami po ulicach Lillehammer! A co jeśli on patrzył w gwiazdy, a ja stanowiłem dla niego w tej chwili tylko drugi plan? Zdenerwowałem się, to ja chciałem być w centrum uwagi. Myślał o czymś, nie zastanawiałoby mnie to, gdyby nie jedna rzecz. Była druga dwadzieścia osiem. Amelie spała spokojnie w ich wspólnym łóżku, jej ciemnobrązowe włosy, które były dosyć długie zasłaniały jej plecy. Miała usta lekko otwarte i raz na jakiś czas wydawało mi się, że chce coś wykrzyczeć, jednak to był tylko sen. Co jeśli we śnie przeżywała coś pięknego, obudzi się z wielkim rozczarowaniem, że to przecież był tylko sen? Nudziło ją życie, nie widziała w nim sensu. Gdy poznała Kennetha wszystko się zmieniło. Ona sama przeszła niesamowitą zmianę. Zaczęła żyć. Twierdziła, że to całkiem piękne, kiedy za ciemnymi chmurami pojawia się słońce. Jej słońcem był Kenneth. Kochała go, nie mówiła mu tego często. Twierdziła, że mówienie tego ciągle jest oklepane. Ona, okazywała mu swoją miłość na tysiące różnych sposobów, a on mówił jej tylko kocham i przynosił kwiaty. Uwielbiał ją przedrzeźniać, a gdy ona pytała, dlaczego to robi, on odpowiadał, że jest jego wzorem do naśladowania. Ich miłość była piękna. Szkoda, że oboje nienawidzili życia. Wiedziałem o tym doskonale.

Nienawidzili ludzi, ale siebie nienawidzili odrobinę mniej.

Kenneth założył na siebie kurtkę, podszedł do Amelie, która była już w zupełnie innej pozycji niż wcześniej, uśmiechnął się i złożył pocałunek na jej obojczyku. Najwidoczniej ją to zbudziło,wzdrygnęła się i spojrzała na ukochanego półprzytomnie.

-Kenneth, co się dzieje?- spytała z odrobiną paniki w głosie, chyba zrobiło jej się chłodno, bo okryła się kołdrą najszczelniej jak mogła. Była zmęczona, chciała spać. Nie wiedziała dokładnie co się dzieje, przeżyła cudowny wieczór, zresztą, każda chwila z nim była dla niej cudowna. Uwielbiała z nim chodzić nad rzekę o północy, słuchać Beatlesów i kołysać się w jego ramionach w rytm muzyki.

-Śpij, mała. Jest wszystko dobrze, już spokojnie. Jesteś zmęczona, byłem tylko w łazience. Kładź się z powrotem,kocham Cię. - powiedział to z takim spokojem i przekonaniem, że sam bym mu uwierzył. Trzymał ją za rękę czekając aż spokojnie zaśnie. Nie zajęło to dużo czasu, Amelie zasnęła po chwili i śniła znów o pięknych rzeczach nie zamartwiając się niczym.

Po upewnieniu się, że na pewno zasnęła, Kenneth najciszej jak mógł wyszedł z mieszkania. Druga czterdzieści sześć,a on wychodzi z domu. Czy to aby na pewno jest normalne? Nie jest, ani trochę. Majowe noce miały w sobie coś wyjątkowego. Pachniały beztroską, wolnością. Maj w tym roku był wyjątkowo bardzo ciepły, powietrze jak na drugą w nocy było ciepłe, nagrzane słonecznym dniem. Powoli mijał kolejne domy, przyglądając się każdemu. Nie patrzył na mnie. Zdenerwowało mnie to, byłem ignorowany przez człowieka który jest jak każdy inny. Taki sam mechanizm. Rodzi się, szkoła, praca, śmierć. Przeżywa smutne chwile, weselsze, chwile grozy i rozpaczy. Ale i tak umiera. Był człowiekiem. A człowiek jest, był i będzie. Nie powinienem w ogóle zwracać na niego uwagi, a już w ogóle jak mnie ignoruje, to powinienem zapomnieć o nim. Cholera, nie potrafiłem. Chciałem poznać jego tajemnice, te, które tak ukrywa. Pragnąłem poznać jego lęki, marzenia. Wiedziałem, że coś w sobie skrywa. Krzyczał o pomoc, ale jej nie chciał. Zabawne, prawda? Nie rozumiem takich ludzi. Stanął przy kamienicy, która nawet nie miała nawet nic ciekawego do zaoferowania. Była nieciekawa. Wypłowiała farba, gdzieniegdzie odpadający tynk. Stał i wpatrywał się w nią. Był na najmniej ciekawej dzielnicy swojego miasta, ale odwiedzał ją najczęściej. Lubił tutaj być. Wszedł do kamienicy, usiadł na schodach. Siedział. Bez żadnego celu, była trzecia w nocy, Amelie spała z przekonaniem, że jej słońce śpi obok niej. A jej słońce? Siedziało i zamartwiało się rzeczami których nie było. Zjadała go przyszłość. Przerażały go rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły. Mógł o nich rozmyślać godzinami, dniami. Miesiącami. Chciałem mu pomóc, ale nie potrafiłem. Co ja mogę zrobić? Zmienić kolor na różowy, żeby na mnie spojrzał i się uśmiechnął? Zapozować ładnie do zdjęcia, gdy będzie chciał mi je robić? Nie mówię, jestem tylko powłoką, częścią atmosfery.

A on był człowiekiem i nie chciał żyć. 





*

miłego dnia/wieczoru, czy coś


pragnienie nieba | k. gangnesWhere stories live. Discover now