02

129 22 19
                                    


Ja naprawdę starałem się o nim zapomnieć. On chyba tez nie chciał żebym interesował się jego życiem, miał mnie dosyć. W ogóle się na mnie nie patrzył ostatnimi dniami, miał zaciągnięte żaluzje w pokoju, a jak już wyszedł z domu to nawet nie spojrzał w górę. Nie powiedział, że ładnie wyglądam. Co to ma znaczyć? Zdenerwowało mnie to niesamowicie, to ja mogę kogoś ignorować, ale mnie nie wolno. Nie życzę sobie. Przyznaję, że może faktycznie poświęcam mu za dużo uwagi, choć wiem, że w ogóle nie powinienem. A jeśli on zauważył, że się nim interesuję? Ale ja nie chcę tutaj wyjść na jakiegoś podrywacza, co to to nie. Chcę sobie go odpuścić, starałem się znaleźć sobie nowy obiekt, który by mnie zainteresował, ale nawet patrzenie na urocze pieski mi nie pomogło. No, chyba, że nie pomogło dlatego, że wolę koty. To też nie pomogło. Może moim przeznaczeniem jest jakieś cholerne pasjonowanie się Kennethem Gangnesem? Zastanawiałem się długo nad tym, co on w sobie takiego ma. Niesamowite, ostre kości policzkowe, które byłyby w stanie pociąć każdą kartkę, albo nawet przeciąć chmury, które zasłaniają mnie? Oczy. Czasem zdawało mi się, że były koloru błękitu paryskiego, ale zaraz jednak widziałem w nich błękit Turnbulla i mógłbym tak jeszcze wymieniać pare innych odcieni, ale niebieski to niebieski. Jego oczy były niebieskie. Jego spojrzenie jakby zabłąkane, miały wyraz którego nie mogłem rozszyfrować. Rozszyfruję. Podobno oczy nie kłamią, czy można zagłębić się w czyjeś oczy? Może gdybym wpatrywał się tylko w jego ślepia dostrzegłbym jego tajemnice? Tą tajemnicę, którą tak niesamowicie chciałem rozszyfrować. Z błękitu Turnbulla przeniósłbym się w świat Kennetha będącego dzieckiem, dostrzegłbym jego pierwszy dzień w szkole i zobaczył tego chłopaka, który ukradł mu samochodzik. Dostrzegłbym jego szczęśliwego, który biegnie do domu i mówi mamie wychodząc ze szkoły coś na typ tego, że ją kocha. Rozmarzyłem się aż tak, że przez chwilę myślałem, że sam jestem człowiekiem. Może to ja teraz wsiadałbym razem z Kennethem do samochodu?

Jego spojrzenie było zmęczone, srogie. Znowu nie mógł spać w nocy, ale nie wychodził już z domu. Amelie była czujna. Wydawało mu się, że coś podejrzewa, a nie chciał, żeby jeszcze bardziej się martwiła. On po prostu czasem potrzebował odetchnąć, a ona była zbyt opiekuńcza. Powiedział Amelie, że jedzie do rodziców, do Jørstadmoen. Nie miał tam daleko, samochodem jechał tam maksymalnie jakieś piętnaście minut, coś około dziewięciu kilometrów. Powietrze było ciężkie, ciepłe, a słońce zdawało się, że chce wręcz go utulić. Ignorowane przez Kennetha słońce w ciągu dalszym starało się walczyć z jego obojętnością, kiedy to on zdążył spalić piątego na dziś papierosa. W powietrzu nadal było widać dym, który starał się jeszcze bardziej zainfekować jego drogi oddechowe. Wreszcie wsiadł do samochodu, uwielbiał jeździć samochodem, pasjonował się podróżami. Widział dużo, podróżował z Amelie, chciał zwiedzić jeszcze więcej. Jadąc samochodem zdążył usłyszeć, że Justin Bieber chce wiedzieć, co ktoś ma na myśli gdy twierdząco macha głową, oraz, że dzielni strażacy przez osiem godzin wydobywali krowę która wpadła do studni. Początkowo miał zamiar jechać do domu rodzinnego, zobaczyć mamę i utwierdzić ją w przekonaniu, że tak, wszystko jest jak w najlepszym porządku. Wreszcie zobaczył zieloną tablicę, na której była napisana nazwa miejscowości. Coś nim wzdrygnęło, skręcił w zupełnie inną ulicę, zaparkował samochód i wysiadł. Nie poszedł do rodziców. Właściwie, nie chciał nawet patrzeć się na ojca. Nie powiedział mu nigdy, że go kocha, zresztą z wzajemnością. Spojrzeniem bez wyrazu ilustrował wszystko co mija. Czarne BMW, które przejechało na czerwonym świetle, trzech roześmianych nastolatków czekających na autobus, zaniedbany dom, puste boisko. Szedł ulicą dokładnie przyglądając się domom w których nie ma już życia. Ten szary dom tutaj na rogu, przecież tutaj mieszkała pani która dała mu kiedyś kukurydzę, siedzieli na ławeczce przy jej domu i ona żartowała, a on się śmiał. Ławeczka stała nadal, farba poszarzała, widać pajęczyny. Chciał znowu usiąść na tej ławeczce jako beztroski nastolatek, śmiać się z tą panią. Jej rodzina też często siadała z nią na przydomowej ławeczce, wnuki słuchały jej opowieści z błyskiem w oczach, a pani się cieszyła. Gdzie są wnuki, rodzina? Dlaczego tam nikt nie siedzi? Ci wszyscy siadali teraz na siedzisku znajdującym sie na cmentarzu płacząc za kobietą. Gdzie jest ten chłopak, z którym widział się o godzinie szesnastej na boisku i kopali piłkę? Ten czołgał się teraz po mokrej ziemi w mundurze. Nie wiedział, czy mundur jest w jego krwi, czy kogoś innego. I nie chciał wiedzieć. Nie rozumiał co go tu ciągnęło, dziecięce marzenie. W tej chwili czuł, że śmierć stoi obok niego. Wolnym krokiem pokonywał ścieżkę wykonaną z szarego bruku. Uwielbiał wędrować, chociaż wiedział, że jego życie jest długą wędrówką. Wędrówką, która była usłana różnorodnością. Plamy atramentu na papierze, w zaciśniętej pięści trzymał cały świat, a za przekrwionymi oczyma kryła się przeszłość. W jego sercu tliły się słowa, których Kenneth starał się pozbyć. Żarzyły się w nim najcichsze szepty które tworzyły krzyk, masa zagubionych dotyków, gestów.

 Tęsknił za graniem w piłkę. Teraz też grał. Grał pozorami. Był kłamstwem, ale ludzie wierzyli jego serdecznie sztucznym uśmiechom. Czy to nie jest zabawne?



*

NO JA NIE WIEM CO TO MA ZNACZYĆ

pragnienie nieba | k. gangnesUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum