5. Kolejna szkocka tragedia

1.4K 139 39
                                    

— Czyli co? Tak po prostu to rozgryzł? — zapytał Madison prawdopodobnie już po raz setny. Najwidoczniej jednak nie zależało mu na setnej już odpowiedzi Thomasa, bo kontynuował przed usłyszeniem jej: — Pracujemy nad tym z Burrem od kilku miesięcy! A on uprzedzi Washingtona do tego planu w kilka minut. Już pewnie to zrobił.

— Od razu pobiegł na dół, więc to możliwe — stwierdził Jefferson. Osobiście nie rozumiał całego wzburzenia przyjaciela. James sam przecież mówił mu nie tak dawno, że przyjęli już możliwość, że ten projekt nie przejdzie, co zresztą jest bardzo prawdopodobne. Teraz po prostu „prawdopodobne" wyewoluowało na „niemal pewne".

Siedział w raz z Madisonem i Burrem w gabinecie tego pierwszego, gdzie mieli omawiać szczegóły związane z przedstawianiem projektu. Konferencja planowana była na piątek czyli już nazajutrz i z każdą chwilą wizja przedstawiania go stresowała Thomasa coraz bardziej. Nie był nigdy człowiekiem wielu słów. Mówił z natury mało — wolał pisać. W zasadzie świadomość o tym, że projekt prawdopodobnie upadnie przez Hamiltona nie stresowała go, bo już był maksymalnie zestresowany.

Wyszedł krótko po 15, Washington na pożegnanie powiedział mu, że prawdopodobnie wróci później i że mają zamówić kolację bez niego. Wsiadając do taksówki, Jefferson pomyślał, że właśnie tego potrzebował. Kolacji z Hamiltonem i całą bandą jego nastoletnich hormonów. Thomas zdecydowanie nie był taki w jego wieku.

Spodziewał się, że syna swojego szefa nie zobaczy do wieczora. Tak zwykle było, gdy zostawali w mieszkaniu sami, chociaż w kilku wariantach. Gdy Hamilton był w lepszym humorze przychodził raz zapytać o powrót Washingtona, a potem o kolację. Gdy było gorzej przychodził tylko raz zapytać o Washingtona albo poinformować, że nie jest głodny. W najgorszych dniach to Thomas przychodził zapytać, czy nie jest głody, ale wtedy za każdym razem zostawał odprawiony z kwitkiem. Tego dnia jednak po wejściu do mieszkania zaskoczył go widok Alexandra rozłożonego na kanapie. Przez moment Thomas stał w wejściu, jakby obawiał się, że nawet najcichszy dźwięk spłoszy chłopaka, który jeszcze go nie zobaczył. Całą twarz zasłaniał rękami, przez moment Jefferson miał wrażenie, że śpi. Został wyprowadzony z błędu tuż po zamknięciu wykonaniu kilku kroków, których dźwięki musiały wystarczyć Hamiltonowi. Poderwał się wówczas do siadu i opuścił ręce wzdłuż ciała. W tym momencie na podłodze wylądował okład z lodu, natychmiast zostawiając po sobie mokry ślad, a jednak to nie to zwróciło uwagę Thomasa. Ją całkowicie przyciągnęła paskudna opuchlizna na drobnej twarzy chłopaka, a dokładniej na lewym policzku. Przez moment w ciemnych oczach malowała się panika, która jednak po chwili złagodniała.

— Och — westchnął. — To ty. — Znów opadł plecami na kanapę i na ślepo sięgnął po okład, który leżał jednak z dala od szukającej go dłoni. — Tata wraca w najbliższym czasie?

Thomas pokręcił głową, czując się jakby trwał w transie. Podszedł do kanapy i podał Hamiltonowi leżący na podłodze okład, który ten przyjął z cichym podziękowaniem.

— Co ci się stało? — zapytał Jefferson, po tym jak usiadł w fotelu obok. — Ktoś cię uderzył?

Odpowiedział mu pomruk, prawdopodobnie wyrażający potwierdzenie. Formujący się siniak na policzku chłopaka ponownie przysłonił kompres.

— To nic takiego — powiedział po chwili Alexander. — Wygląda gorzej niż jest w rzeczywistości. Nie mów mojemu tacie — poprosił, wprawiając tym Thomasa w lekkie zdziwienie. Wiedział, że Washington jest zapracowanym człowiekiem, ale coś takiego jak ślad po uderzeniu na twarzy jego ukochanego syna z pewnością mu nie umknie.

— Chyba nie będę musiał — odparł. — Ciężko to przegapić.

— Jakoś to załatwię — zapewnił go Hamilton. — A jeśli nie sam z nim o tym porozmawiam. Ty po prostu udawaj, że o niczym nie wiesz. Nie pierwszy raz się w to bawię. Opuchlizna zejdzie do jutra, potem wystarczy zakryć siniaka. Mam od tego ludzi — dodał nonszalancko, po czym lewą ręką sięgnął po telefon. Po spojrzeniu na wyświetlacz, skrzywił się. — Ludzi, którzy się spóźniają, ale nieważne.

Studium w nienawiściWhere stories live. Discover now