Rozdział 5

1.1K 80 4
                                    

Ukazał nam się uśmiechnięty Steve w otoczeniu Sama i Nataszy. Cała trójka szeroko się uśmiechała. Siedzieli w jakimś pokoju z parującymi kubkami w rękach. Pomachałam im. Na razie zrobiłam tak, że widzieli tylko mnie.
-Hey wam moi duzi rebelianci, co tam u was? -spytałam czując jak Bucky wypuszcza długo wstrzymywany oddech.
-U nas wszystko w porządku, siedzimy sobie w Rumuni w jakimś byle jakim hotelu. -powiedziała Nat upijając łyka z kubka.
-Byle jaki!? - krzyknął Sam i prychnął. -No tak dla was byle jaki, bo macie łóżka i nie musicie spać na tej obszarpanej śmierdzącej podłodze -mówił odkładając kubek na stolik obok niego i nagle wyrwał telefon Steve’owi, przez co ten o mało co nie oblał się napojem i przybliżył sobie telefon do twarzy przez co tylko jego widzieliśmy. -Błagam Cię Rose weź mnie stąd, mam dość tego kraju i tego hotelu, ja chce do Ameryki, proszę!- krzyknął udając, że płacze. Zaśmiałam się i usłyszałam jak Bucky obok mnie również cicho się śmieje.
-Dobra, dobra biedny chłopczyku, oddawaj ten telefon. -Powiedział Steve i przez chwilę słyszeliśmy szarpaninę, bo Wilson nie chciał go oddać. Spojrzałam szybko na Buckiego. Uśmiechnął się do mnie najszerzej jak potrafił. -Skończyłeś?-spytał Steve, kiedy odzyskał telefon. Spojrzał na mnie i pokręcił głową -on tak cały czas. Zachowuje się jak dziecko! -Zaśmiałam się. Sam postanowił z miną obrażonego dziecka odwrócić się do nas plecami. Pokręciłam głową.
-Lepiej mi powiedz co tam u ciebie. -Powiedział Steve i zauważyłam jak obrażony Sam się odwraca i patrzy w telefon na mnie.
-Cóż -przeciągnęłam się i spojrzałam szybko na Buckiego -Ross wysłał mnie do Wakandy i spotkałam pewnego stuletniego dziadka z jedną ręką, który bardzo chce cię zobaczyć- powiedziałam szybko i zanim, którekolwiek z nich zdążyło zareagować na moje słowa odsunęłam telefon, aby był w stanie objąć i mnie i Jamesa. Przybliżyłam się jeszcze do całego spiętego Buckiego, żeby było nas jeszcze lepiej widać i poklepałam go po plecach oddając mu telefon zauważając kątem oka ruch przy plandece służącej jako drzwi.
-Zostawiam was samych -powiedziałam widząc przy wejściu Okoye. Pomachałam do Steve'a, który już kompletnie nie zwracał na mnie uwagi zajęty rozmową z uśmiechniętym Bucky'im. Z uśmiechem wyszłam do również wesołej kobiety, która zaglądała mi przez ramie patrząc ciekawa na mężczyznę.

Na zewnątrz było już ciemno. Spojrzałam na niebo całe pokryte milionem pięknych jasnych gwiazd. Westchnęłam głęboko i spojrzałam na uśmiechającą się kobietę.

-No co? -spytałam ją.
-Nic, nic... Tylko-zaczęła, przewróciłam oczami i ponagliłam ją ruchem ręki, aby mówiła dalej.- Jeszcze ani razu nie widziałam, aby się tak uśmiechał do kogoś -powiedziała, na co się uśmiechnęłam zadowolona z siebie.
-To gdzie idziemy? -spytałam zmieniając temat. Może w końcu się dowiem po co tu przyleciałam.
- Idziemy do króla, Objaśni on tobie twoje zadania związane z pomocą Wakandzie. -pokiwałam głową. Nareszcie!

Znowu przechodzę obok tych wspaniałych ogromnych zwierząt. Nie mogę od nich odwrócić wzroku. Nie jest to coś co się widzi na co dzień w USA. -podobają ci się?- spytała nagle Okoye. Spojrzałam na nią i pokiwałam energicznie głową. Może trochę za energicznie, bo strażniczka aż się głośno zaśmiała widząc moją reakcję. Poczułam się strasznie głupio, ale szybko mi przeszło jak tylko zauważyłam, że zaczynamy iść w stronę nosorożców.
-Czy my na prawdę do nich idziemy? - Powiedziałam patrząc z nadzieją na kobietę. Ona z ogromnym uśmiechem skinęła głową. Klasnęłam głośno w dłonie i podskoczyłam wesoło.
- Tylko nie wykonuj zbyt gwałtownych ruchów. -powiedziała na co szybko się opanowałam nadal się uśmiechając. Zachowuję się trochę jak napalona nastolatka. Od razu zachciało mi się jeszcze bardziej śmiać.

Podeszłyśmy do zagrody.
-Nie musi ktoś tu być przy nas? -spytałam nabierając wątpliwości do tego, czy jednak podejść, czy może jednak zachować bezpieczną odległość. Jednak z daleka wydawały się bezpieczniejsze.
-Spokojnie nic ci nie zrobią. Bynajmniej nie przy mnie. Nie masz czego się bać. Po prostu podejdź tu i wyciągnij dłoń. -zachęciła mnie. Stwierdziłam, że przecież nosorożce są roślinożerne więc raczej nie będą chciały mi odgryźć ręki. Podeszłam i wyciągnęłam rękę do nosorożca, który do nas przyszedł. Delikatnie i ostrożnie podłożyłam mu dłoń pod nos, żeby mógł się zapoznać z moim zapachem. Po chwili zwierzę otarło się o moją dłoń. Parsknęłam śmiechem i pogłaskałam go. Z wielkim uśmiechem spojrzałam na również uśmiechniętą Okoye.
-Widzisz to potulne zwierzęta. -Poklepała nosorożca po boku. Jeszcze parę minut tam stałyśmy, ale później czarnoskóra powiedziała, że musimy już iść do króla, bo przecież nie możemy pozwolić, aby na mnie czekał.

Już bez żadnych przystanków doszłyśmy do laboratorium gdzie byli Król i Shuri. Dziewczyna powitała mnie radośnie. T'challa również był zadowolony, że już jesteśmy.
- Okay... - zaczęła księżniczka. - sprawa polega na tym, że mój braciszek nie chce się przyznać, ale potrzebuje twojej pomocy w wydostaniu jego ukochanej Nakii, którą nasi wrogowie porwali. On- tutaj wskazała na T'challe patrzącego za okno.- sam nie może iść, bo jako król nie może przedkładać jednego życia nad tysiącami. Dlatego potrzebujemy ciebie. Polecisz z Barnesem na terytorium wroga i wspólnie odbijecie Nakie. - pokiwałam głową. Mnie pasuje. Odbicie jeńca z rąk wroga. Ćwiczyliśmy takie akcje z tysiąc razy w Tarczy.
-Dasz radę? -Spytał T'challa.
-Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby odbić więźnia — powiedziałam pewnym siebie głosem. Król pokiwał głową zadowolony z takiej odpowiedzi.

Następnie Shuri opowiedziała mi plan, rozkład budynku, w jakim przetrzymywana była Nakia, pokazała mi jej zdjęcie i resztę potrzebnych informacji. Po dwóch godzinach już wszystko wiedziałam. Wierzę, że dam radę. Na pewno dam radę.
Pożegnałam się z obecnymi i udałam się do swojego pokoju. Po wykąpaniu się ubrałam w spodnie dresowe i podkoszulek i od razu położyłam się spać, aby mieć siłę na jutrzejszą misję.

-----------------------------
Piszcie jak wam się podoba w komentarzach!!
Do następnego :*

Whatever it takes / / B.BarnesWhere stories live. Discover now