Rozdział I - Polowanie

29 1 0
                                    

Trop prowadził wprost do lasu. Łowca zaklął. „Teraz ciężej będzie go wyśledzić"-pomyślał. Wcześniej przez kilka godzin podążał wzdłuż wyraźnie odciśniętych na mokrej glebie śladów łap zakończonych pazurami. Niestety, gęste korony starych drzew uniemożliwiły większości kropel deszczu przedostać się poniżej nich. Teraz trzeba będzie skupić się bardziej, każdy przeoczony szczegół może kosztować utratę zapłaty. Szedł więc dalej, omiatając otoczenie czujnym, przenikliwym wzrokiem, nie zatrzymując wzroku na żadnym z obiektów. Powoli sondował poszycie, w poszukiwaniu jakiegokolwiek tropu- zadrapanej kory, plamy świeżej krwi, słowem czegoś, co mogłoby doprowadzić do legowiska stwora. Nie nazywał go w myślach bestią, nie, bestie zdarzają się nawet wśród ludzi, zabijają nie tylko po to, by przeżyć, ale także dla samej przyjemności mordu. Śledzone przez Falibora stworzenie z pewnością polowało na pobliskie zwierzęta tylko i wyłącznie z chęci przetrwania, a człowiek, którego porwało, musiał sprawić, że stwór poczuł się zagrożony.
Nagle jego uwagę przykuła długa szkarłatna plama, ciągnąca się pomiędzy drzewami. Zaintrygowany Falibor zbliżył się, aby ją zbadać. Tak jak przeczuwał- ślad krwi. Więc szansa na uratowanie porwanego biedaka maleje prawie do zera. Czyli płaca będzie mniejsza. Ale tym łatwiej będzie ubić stwora, będąc nieograniczonym musem chronienia innego człowieka.
Prowadzony coraz rzadszymi krwawymi śladami Falibor próbował odgadnąć, czym może okazać się porywacz. Wiedział, że takie nieprzygotowanie jest bardzo nieroztropne zachowanie z jego strony, ba! wręcz karygodne jak na tak cenionego łowcę, ale potrzebował pieniędzy, a konkurencja wciąż rosła. Nikt w całej zachodniej Vindrii nie dorównywał mu w fachu, jednak jacyś podrzędni amatorzy skutecznie odbierali mu zajęcie przez niskie ceny ich usług. Więc gdy ludzie z dość zamożnej wioski zaoferowali mu dwieście wekarów w zamian z wytropienie „ tej okropnej bestyji, która porwała syna sołtysa" nie wahał się ani chwili. Niestety z powodu warunku narzuconego przez owego sołtysa, mówiącego, że zapłata będzie niższa o sto pięćdziesiąt wekarów, jeśli syn nie dotrze żywy z powrotem do domu, musiał wyruszyć od razu, nie dowiedziawszy się zawczasu zbyt wielu szczegółów o owym stworzeniu. Jeden z wieśniaków, którzy go widzieli powiadał o zielonych łuskach i jarzących się na niebiesko ślepiach, które mignęły mu z dala, gdy „ten brzydal uciekał z moją owieczką". Opis pasował do jaszczółki, dziwnego gatunku stwora, którego przedstawicieli widywano coraz częściej w tych okolicach. Gdyby nie ów wieśniak, prawdopodobnie Falibor nastawiałby się raczej na spotkanie z wyrośniętym wilkiem.
Rozmyślając podążał wśród poszycia, lawirując pomiędzy grubymi pniami drzew. Las był wielki, jednak jaszczółka nie mogła ciągnąć bezwładnego ciała w nieskończoność. Falibor przeszedł długą drogę odkąd opuścił wioskę Praeceltę, więc gad musi znajdować się niedaleko.
Las nie prezentował się bynajmniej uroczo. Słońcu, pomimo tego, iż był to początek lata, nawet w południe ciężko było przebić się przez gęste liście. Drzewa, otoczone ogromnymi, ciemnymi pierścieniami grzybów, stały niczym olbrzymy na wiecznej straży, co było wcale dobrym porównaniem, zważywszy na ich wiek. Pośród gałęzi dało się czasem usłyszeć śpiew ptaków przerywany jednak od razu przez łapy czających się w cieniu drapieżników. Na ziemi widać było przemykające od czasu do czasu wiewiórki oraz większe zwierzęta, takie jak wędrujące łanie lub nawet sporych rozmiarów dziki. Im dłużej szło się wgłąb lasu, tym pulchniejsza stawała się ziemia. Nikt nie znał powodu, dla którego tak się działo, już dawno przestano tego dociekać i stwierdzono, że tu tak po prostu ma być.
Nagle ślad został przerwany.
- No pięknie, wykrwawił się nam. -mruknął Falibor.
Jaszczółka widocznie się jednak zmęczyła , ponieważ wyżłobienie zostawiane przez ciąniętego trupa stały się coraz głębsze oraz widoczniejsze na pulchnej ziemi. Czyli musiał poruszać się wolniej.
Nagle usłyszał donośne parsknięcie. Wyostrzył słuch. Coś parsknęło ponownie. Tym razem zidentyfikował kierunek pochodzenia dźwięku i skierował się w stronę odległego o kilkanaście metrów wzniesienia Wiedział, że musi napiąć łuk i wycelować szybko... Ściągnął łuk w pleców i wyciągnął lekką strzałę. Większe szkody poczyniłaby naturalnie cięższa strzała, lecz zanim by taką wystrzelił, stwór zdążyłby do niego dobiec i przejść do walki w zwarciu, a tego Falibor wolałby raczej uniknąć.
Szedł teraz skryty pośród zarośli, naciągnąwszy uprzednio cięciwę. Napiął mięśnie, gotowy do błyskawicznego ataku. Jego czoło zaczynały pokrywać kropelki potu. W długie kasztanowe włosy zaplątało się kilka mniejszych gałązek, lecz Falibor nie miał najmniejszego zamiaru opuszczać broni, by je strącić.
Nagle zauważył- ciemnozielone cielsko mignęło wśród porastających wzniesienie wielkich krzewów.
- Tuś mi bratku... -szepnął.
Przyczaił się, czekał. Wkrótce stwór wywlókł ze swojej nory korpus na człowieka, obgryzionego z większości skóry, wszystkich mięśni i ścięgien. Łowca powstrzymał się od odwrócenia wzroku. Pierwszy raz miał okazję widzieć tak okazałą jaszczółkę. Gdyby uniosła się na dwóch łapach, pewnie dorównywałaby wzrostem i tak wysokiemu łowcy. Zdecydowanie była natomiast od niego szersza, choć nie gruba. Trójkątny łeb, po którego bokach błyszczały szafirowe oczy, był osadzony na potężnej, długiej szyi, przechodzącej płynnie w piękny tułów. Gdyby nie zobaczył tego, co owe stworzenie zrobiło, nie uwierzyłby w to nikomu. Polował na jaszczółki już od jakiegoś czasu, jednak zwykle były to szarozielone, brzydkie stwory. Ta jednak zdecydowanie różniła się od innych. Była taka...majestatyczna.
- Ale przy tym bardzo groźna - upomniał się.
Ocenił dystans, wymierzył i...Zawahał się. A jeśli strzała nie przebije ciała? Łuski stwora na oko wydawały się o wiele mocniejsze od zwyczajnych jaszczółczych łusek.
Sięgnął powoli do kołczanu i wyjął swoją najpotężniejszą strzałę, Była doskonale wyważona, a przy tym zakończona lekko poszarpanym grotem, uszkadzającym narządy wewnętrzne i sprawiającym dodatkowy ból. Falibor naciągnął cięciwę. Lotki musnęły mu lekko prawy policzek. Czekał na odpowiedni moment. Wiedział, że nie może przeciągać momentu wypuszczenia cięciwy zbyt długo, gdyż mięśnie mogłyby osłabnąć i strzała poleciałaby zbyt blisko lub obok celu. Nagle jaszczółka odwróciła się, odsłaniając jedyne miejsce nie pokryte pancerzem, znajdujące się zaraz za przednią łapą, ciągnące się w bardzo cienkiej linii prawie do tylniej kończyny.. Łowca zdziwił się, gdyż nigdy nie spotkał takiej anomalii u innych odmiany potwora. Mimo to postanowił szybko wykorzystać okazję. Wyczuwszy odpowiedni moment, wypuścił lekko cięciwę spomiędzy palców. Strzała przecięła powietrze. Z niewiarygodną prędkością szybowała w kierunku perfekcyjnie namierzonego cieniutkiego paska. Niespodziewanie, stwór zaraz po wypuszczeniu lotki błyskawicznie się odwrócił i spróbował chwycić strzałę ostrymi jak brzytwa zębiskami. Pocisk okazał się jednak zbyt szybki. Stwór co prawda odbił go lekko pyskiem, lecz ten ze zgrzytem wbił się pomiędzy łuski znajdujące się o pół łokcia nad pierwotnym celem, powodując u zwierzęcia ryk bólu. Jaszczółka jednak, zamiast zaatakować, poczęła uciekać w niespodziewanym jak na zranionego stwora tempie, zostawiając za sobą szkarłatny ślad. Nie krwawiła tak obficie jak syn sołtysa, Falibor był jednak pewny, że uda mu się ją wytropić. Teraz jednak postanowił oddać sołtysowi to, co pozostało z jego synulka.

Dwa światy Where stories live. Discover now