Narkotyki są fajne, dopóki nie jesteś ćpunem. Później tylko tracisz - wszystko, nawet świadomość. Nie zaczynajcie, jeśli nie ma kto was ratować. Każdy nałóg to tylko nasze wybory.
Szukasz miłości - dostajesz mefedron i o dziwo nie ma dużej różnicy. Rozpierdoli ci to mózg, ale nigdy nie złamie serca.
Biorę na własną odpowiedzialność i znając doskonale każdą z konsekwencji - nawet śmierci, to nie wygląda aż tak przerażająco, jak to co czujesz w środku.
Oczywiście nie brałem, bo byłem smutny. Zrobiłem to, bo trzeźwość stała się przytłaczająca.
Kiedy się budziłem myślałem tylko o tym, kiedy znowu nadejdzie wieczór, żeby kolejny raz móc pójść spać. Nie było sensu w wstawaniu, skoro nie miałem dla kogo. Jeśli codzienność była tylko codziennością. Każdy posiłek wyglądał tak samo, albo i nie wyglądał, bo zwyczajnie nie miałem siły jeść. Potrafiłem z nikim nie gadać przez całe dnie i nie wychodzić z domu. To było tak cholernie popieprzone, byłem zmęczony - nic nie robiąc. To jest coś takiego, że przecież wiesz, że coś jest nie tak, ale nie potrafisz nic z tym zrobić. Być może chorowałem, może powinienem iść wtedy na badania, ale jak, jeśli nie potrafiłem choćby wstać z łóżka?
Poza tym- zdrowie nie wydaje się takie ważne, kiedy jest się młodym i może się wszystko.
Wakacje spędziłem leżąc w łóżku, a niby mogłem wszystko.
Pod koniec wakacji stwierdziłem, że w nowej szkole zacznę od początku. Bo inaczej nigdy nie uda mi się wyjść ze stanu, w którym byłem. Wszystko płynęło, nigdy nie byłem nieśmiałym dzieciakiem, więc tak jakoś, złożyło się - dostałem kolorowe drażetki.
Nawet nie pamiętam dokładnego momentu, kiedy wziąłem pierwszy raz. Wszystkie dni zaczęły się zlewać i nie potrafiłem określić czasu nawet najbardziej pojebanych akcji.
Narkotyki są drogie, świadomość tańsza.
A ja, byłem pewien, że mam nad tym kontrolę.