Rozdział I ,,Az bi dur!"

40 5 8
                                    

     Promienie północnego słońca wpadły do jasnoniebieskiego pokoju i przegnały mrok, który gościł tu całą noc. Twarz młodego chłopca śpiącego na łóżku została oświetlona przez poranne światło. Pięknie się zaczyna, prawda? Tylko szkoda, że tym młodym chłopcem jestem ja. Zakryłem twarz dlonią.
- Cholerne słońce. - Szepnąłem i przekręciłem się na drugi bok tyłem do okna. Już zamknąłem oczy, gdy usłyszałem krzyk mamy.
- Victer! Wstałeś już? - Głos dobiegał najprawdopodobniej z kuchni lub z salonu, które znajdują się na parterze.
Westchnąłem ciężko i otworzyłem niechętnie oczy.
- Tak! Zaraz zejdę! - Odkrzyknąłem matce i usiadłem na łóżku pomagając sobie rękami przy wstawaniu. Naprzeciw mnie stała wielka biała szafa z pionowym lustrem na drzwiach. Spojrzałem w swoje odbicie.
- ,,Na dupę Alliera". - Pomyślalem. - ,,Jak ja wyglądam!" - chwyciłem telefon i spojrzałem na godzinę. Za pięć siódma. Czemu szkoła musi zaczynać się w środku nocy? W Południowych Krainach mają na jedynastą! Chyba jedyny plus  mieszkania w tamtych okolicach.
Wstałem z łóżka i skierowaniem się do łazienki. Kiedy zaliczyłem już poranną toaletę, ekspresowe mycie zębów i ogarnięcie tego blond łajna na głowie, otworzyłem szafę z ubraniami i wyciąganiem pierwszy lepszy sweter w renifery oraz jeansy. Zakładając skarpety, znowu usłyszałem krzyk matuli.
- Victerze Offmanie Durusie Tonsson! Ileż można czekać? - O nie, użyła moich wszystkich imion i nazwiska. Teraz boje się schodzić.
- Już idę! - Odkrzyknąłem. A niech stracę. Prawie szesnaście lat życia to dość dużo, więc jeśli umrę nie będzie aż tak źle.
     Wziąłem do ręki spakowany od wczoraj plecak i otworzyłem sosnowe drzwi mojego pokoju. Zszedłem po schodach do kuchni, w której stała moja mama z patelnią w ręku.
- No! Już myślałam, że coś ci się stało!
- Nie tym razem. - Uśmiechnąłem się lekko. - Ale dalej możesz mieć nadzieję. - Zasiadłem do małego stoliku przy ścianie.
    Po chwili przed moją twarzą na stole pojawiła się miska czekoladowych płatków. Dzień jak co dzień. Jadłem dość szybko, ponieważ wpół do ósmej miałem być w szkole. Sluchałem przy tym bardzo głębokiego monologu mojej mamy na temat jaki to kolor paznokci powinna wybrać na zbliżające się święto. Czekałem, aż skończy, lecz chyba bym się nie doczekał, więc przerwałem jej w pół słowa.
- Wrócę dziś później. Pomagam Jonasowi w przeprowadzce. Jego rodzice pojechali coś załatwić i cały dzień ich nie będzie, a pojutrze wyjeżdżają. - Rzekłem wstając i założyłem plecak.
- Przykro ci, że wyjeżdża? - Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Tak, szkoda. - Powiedziałem smutno. Jonas jest moim kumplem od żłobka. Jak mógłbym nie być smutny? Przeprowadza się na południe krainy.
- Tak, szkoda chłopaka. - Mówiła wstawiając naczynia do zmywarki. Wiem, że nie było jej przykro z powodu Jonasa, a raczej jego ojca. Jak słyszałem z jej opowieści z młodzieńczych lat, podkochiwała się w nim jeszcze w liceum. Ponoć dawno przestała. Tylko czemu zawsze pyta Jonasa co u taty, gdy do mnie przychodzi? - A dasz radę wrócić trochę wcześniej? Pomożesz mi w przygotowaniach do Zorzalnocki. A później pojadę z tatą na... Zakupy. - Uśmiechnęła się sztucznie.
- Mamo! - Spojrzałem na nią. - Nie mam już pięciu lat. Wiem, że jedziecie kupić coś na urodziny.
- Nie wiem o czym mówisz. - Odwróciła wzrok z rumieńcami. Zachichotałem i oznajmiłem, że wychodzę.
- Ubierz się ciepło! - Usłyszałem głos matki.
- Mamo, jesteśmy z północy! Nie jestem jakimś południowcem żeby chodzić w grubej kurtce. - Odkrzyknąłem stojąc przed drzwiami. Otworzyłem je. Śnieg. Oczywiście. Ale czego się spodziewać, jeśli nie ma lipca.
     Przekroczyłem próg, zamknąłem drzwi i stanąłem na werandzie. Spojrzałem na wpół zamarznięte jezioro i stojącą za nim ośnieżoną, wysoką górę. Nigdy nie znudzi mi się ten widok. Ruszyłem drogą w stronę szkoły. Ominąłem kilka grupek dzieciaków, może sześć lat młodszych ode mnie. Przywitali mnie chórem z imieniem i oczywiście zrobiłem to samo. Co prawda z żadnym z nich nigdy nie rozmawiałem. Ale co poradzić. Taka kultura. W stolicy lub większych miastach zapewne nic takiego nie obowiązuje, ale w takiej małej miejscowości jak Konsen, wszyscy znają imiona wszystkich. A jeśli nie to mówimy ,,Az bi dur", co w starej mówię znaczy ,, Pozdrawiam cię siostro/bracie". W tym języku raczej już nikt nie mówi. No może bardzo starzy ludzie. Ale i tak uczymy się go w szkołach. Myślę, że każdy Północnik umie mówić prastarą mową.
     Wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać posty na NortStabie. Akurat gdy przewijałem artykuł o kolejnym Południowcu, który wylądował w szpitalu z powodu zimna, poczułem dłonie na mojej twarzy, które zakrywały mi oczy.
- To jest napad! Oddawaj wszystkie korony jakie masz! - Usłyszałem bardzo niski głos. Ze śmiechem się odwróciłem i spostrzegłem Jonasa. Wysokiego blondyna o niebieskich oczach i jasnej cerze. Czyli tak samo jak ja. Tak samo jak każdy na północy. Chłopak uśmiechnął się ukazując swoje dołeczki i rzekł.
- Jak tam Gwoździu? - Nigdy nie rozumiałem czemu mnie tak nazywa. Przecież o mało co przebicie sobie dłoni gwoździem w dzieciństwie, nie daje mu uprawnień do nazywania mnie tak. Do dziś mam bliznę.
- Idę o siódmej dwadzieścia do szkoły, a mój najlepszy kumpel wyprowadza się pojutrze na drugi koniec kraju. Jest idealnie! - Rzekłem sarkastycznie
Jonas objął mnie ramieniem i ruszyliśmy do szkoły obok siebie.
- Oj ,nie przeżywaj tak! - Wrócił do swojego normalnego głosu. - Za kilka lat skończysz szkołę i pójdziesz na studia do stolicy. Zamieszkamy razem i będziemy pili miód pitny codziennie! Zobaczysz! - Zaśmiał się radośnie i klepnął mnie w pierś. Odwzajemniłem śmiech i resztę drogi przegadaliśmy o tym co będziemy robić na studiach. Jak zwykle było wspaniale. Może i krótka rozmowa, bo do budynku szkoły mamy blisko, ale rozmowa z Jonasem, nawet ta krótka zawsze podnosi na duchu i daje kopa energii na resztę dnia. To chyba taki jego dar. Bardzo dobrze działa na dziewczyny. Gdybym miał wymienić wady tego chłopaka, a jest ich kilka, to w życiu nie powiedziałbym, że jest brzydki. Dziewczyny lęgną do niego jak muchy do światła. Lecz on sam nigdy dziewczyny nie miał. Co dla mnie zawsze było niezłym paradoksem. Szczególnie, że daje rady na temat związków wszystkim zdesperowanym facetom w szkole. Trzeba przyznać, to dość zabawne, gdy Jonas odgrywuje sceny randek i radzi jak ojciec synowi.
Po kilku minutach wchodzimy ze śmiechem do szkoły i idziemy w stronę szafek. Los chyba tak chciał, że wylosowały nam się szafki tuż obok siebie. Kiedy Jonas opowiadał swój kolejny niezbyt zabawny żart, spostrzegłem za nim Ingrid. Moją przyjaciółkę, a przy okazji sympatię. Chłopak widocznie zauważył mój głupi uśmiech oraz oczy wpatrzone w dal i odwrócił się w tą samą stronę. Znów spojrzał na mnie tym razem jednak z szerokim uśmiechem.
- Jak wam idzie? - Wyrwał mnie z transu.
- Co? A, nie idzie. - Spojrzałem na niego z grymasem.
- Jak to? Mówiłeś, że byliście w kinie.
- Tak, ale do niczego nie doszło. - Oparłem się o szafkę.
- Ona nie chciała czy ty znowu zawaliłeś sprawę i nic nie zrobiłeś? - Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał mi w oczy. Nie odpowiedziałem, lecz oczywiście wiadomo, że zawaliłem. Jonas jedynie westchnął z uśmiechem i zamknął szafkę. - Dobra Amorze. Muszę oddać książkę do biblioteki. Później ci o niej opowiem. A i dziś po szkole u mnie. Miałeś mi pomóc. Pamiętasz? - Kiwnąłem z uśmiechem głową. Na to on puścił mi tylko oko i ruszył w stronę biblioteki.
     Zostałem sam oparty o szafkę patrząc na długie blond włosy Ingrid. Nie wiem co w nich tak lubię. Każda dziewczyna ma identyczne. Lecz ona, jakieś takie... Wyjątkowe. Jej oczy również mają ten inny błysk. Dodatkowo jest inteligentna i tak jak ja uwielbia czytać. Idealna. Po prostu. Widocznie za długo się przyglądałem i dziewczyna na mnie spojrzała. Szeroko się uśmiechnęła pokazując białe zęby. Stanąłem prosto i też posłałem jej uśmiech. Zamknęła szafkę i skierowała się w moją stronę.
- Hej! - Odezwała się z uśmiechem i objęła mnie. - Przeczytałeś już ,,Garin i tysiące złotych monet"? - Spytała poprawiając torbę.
- Nie, jeszcze nie. Zostało mi jakieś sto stron jeszcze. A tobie?
- Skończyłam dziś w nocy! - Powiedziała z entuzjazmem.
- Co? - Zdziwiłem się i spojrzałem na nią z uśmiechem. - Przecież byłaś daleko w tyle! Myślałem, że choć tym razem wygram. - Tak, zakładany się kto szybciej przeczyta. Oczywiście wszystko na spokojnie i prócz satysfakcji lub goryczy porażki nic z tego nie mamy. Nie licząc kolejnej pięknej, lub nie, opowieści.
- Bo byłam. Ale jak się wyciągnęłam to dopiero odstawiłam nad ranem. - Zaśmiała się. - Przepraszam, może kiedyś wygrasz. - Uśmiechnęła się i spojrzała mi w oczy. Staliśmy tak przez chwilę wpatrzeni w siebie, aż usłyszeliśmy gong wołający na lekcje.
- Lecę. - Odezwała się całując mnie w policzek na pożegnanie i biegiem ruszyła do klasy. Odprowadziłem ją wzrokiem, aż nie uświadomiłem sobie pewnej sprawy. Lekcja z Kapłanem Irgiem.

Szept GwiazdOù les histoires vivent. Découvrez maintenant