S W I M

516 72 8
                                    

Podnoszę rękę i stukam szkłem

¡Ay! Esta imagen no sigue nuestras pautas de contenido. Para continuar la publicación, intente quitarla o subir otra.

Podnoszę rękę i stukam szkłem. Jeszcze jeden. A potem kolejny. I następny. Aż nie padnę trupem. Zatonę dzisiaj w maratonie kieliszków. Tak. Wtedy nie będzie mógł mnie utopić. Popłynę na tej wódce.

- Louis, przykro mi, stary, ale nie masz już darmowych drinków w tym klubie – mówi Liam.

Tak jakbym nie wiedział. To on mi polewa, chociaż wie, że nie mam jak zapłacić.

- Jeszcze jeden! – wykrzykuję. To krzesło jest strasznie niestabilne.

- Idź już do domu. Szef nie powinien cię tutaj widzieć – nie ustępuje. Dlaczego jest taki wkurwiający? Chyba był taki od zawsze.

Śmieję się. To zabawne, bo on nie ma racji.

- Już nie jest moim szefem. Mogę sobie pić ile chcę i chujowi nic do tego. Mogę nawet pieprzyć jego klientów, bo sam nim jestem!

To cudowne. Zero ograniczeń. Chociaż one i tak nigdy mnie nie obowiązywały. Albo obowiązywały, ale miałem to gdzieś. Płynąłem na fali!

- I jako klient powinieneś zapłacić za każdy kieliszek, który dzisiaj wypiłeś – oświadcza stanowczo. Och, niech się schowa. Każdy wie, że nie jest taki groźny na jakiego wygląda. Nie może być, kiedy w dłoni trzyma różową szmatkę.

- Niech będzie na mój koszt – ktoś się odzywa.

Podnoszę głowę. Nie jestem przy barze sam. Dwa stołki dalej siedzi jakiś facet. Skądś go kojarzę. Nie wygląda jak milioner, ale to oznacza, że będzie miał małe wymagania. Ma szczęście, bo dzisiaj jestem definicją niskich standardów.

Przywdziewam swój najlepszy uśmiech i zsuwam się z siedzenia. On już na mnie nie patrzy, ale to się zmieni.

- Powiedziałbym dziękuję – zaczynam, stając tuż obok. Nie czuję własnej dłoni, ale liczę, że wylądowała na jego kroczu. – ale znam lepsze sposoby, żeby się odwdzięczyć.

Odwraca się na stołku. Nie wygląda na zdziwionego. Ani obrzydzonego. Świetnie.

- Z pewnością – mamrocze. Jak dla mnie jest za mało przekonany.

Przyciskam się bliżej. Prawię kładę na jego boku. To nie tak, że jestem w stanie dobrze go zobaczyć. Cały świat przywdziewa inne barwy. Zmienia swoje kształty.

- Założę się, że już to czujesz, skarbie – szepczę. Mam nadzieję, że prosto do jego ucha. Ma dziwne włosy. Kłują mnie w czoło. – Nie znamy się, ale dzisiaj mogę być tylko twój. Chcesz tego?

Mam zdrętwiałe ciało, ale jakoś to rozpracuję. Oczy, tak. To im powinienem teraz ufać. Spoglądam w dół, ale widzę tylko ciemność. Ciężko kogoś zadowolić, kiedy nie wiesz czy go dotykasz. Może tych kieliszków było za dużo. Jakie gówno sprzedali mi na rogu?

Nie widzę. Nic nie widzę.

- Spokojnie. Może usiądziesz, co?

To on to powiedział? Słyszę Liama. Światło. Jest jakiś przebłysk.

Widzę. Wypłynąłem na powierzchnię.

Och, jest tak miło. Plecy już mnie nie bolą. Leżę na czymś. Na wodzie. Unoszę się na morskiej tafli. Jest tak pięknie.

Wyćwiczyłem własne demony. Biegają po moim ciele, odbierając mi zmysły. Zabierają mnie do lepszego świata. Tak. Wszystko im zawdzięczam.

- Co ty brałeś, stary?

To ten facet. To jego głos. Jest charakterystyczny. Mówi strasznie głośno i niewyraźnie. Chyba nie jest stąd. Ale gdzie tak naprawdę jesteśmy? Gdzie byłem, zanim wkroczyłem w ciemność?

Och, nie pamiętam.

Powinienem od tego uciec. Wydostać się z mroku. Ale utknąłem z diabłem, kiedy chwyciłem jego dłoń i zaprosiłem go do tańca. A teraz robi się coraz chłodniej. Lodowate fale rozbijają się o moje zmarznięte ciało. Zaczynam drętwieć.

Tak bardzo chciałbym popływać w twoim oceanie. W tym ciepłym raju, pełnym radości i beztroski. Gdzie jesteś? Czy jeszcze o mnie myślisz?

Harry Styles, proszę, wróć.

Próbowałem wypchnąć cię z własnej głowy. Zapomnieć, że istniałeś. To nigdy nie było tak trudne. Tysiące twarzy i żadnej z nich nie mógłbym skojarzyć. Żadnej poza twoją. Te dłonie odcisnęły piętno na mojej skórze. Wypaliły znaki. Widzę je za każdym razem, gdy zamykam oczy.

Gdy palę przypominam sobie jak chwytałeś papierosa między wargi. Nie lubisz nikotyny, ale nigdy nie odmawiałeś. Gdzie jesteś teraz? Nie chcę dłużej cię ignorować.

Louis.

Już nawet słyszę jak mnie woła. Jego głos utknął w mojej głowie. Nie ma przed nim ucieczki. Wszystko siedzi w środku. W morskiej fali, która szarpie moim bezsilnym ciałem.

I jest to ciepło. Gdzieś na moim kolanie i dłoni. Otwieram oczy i widzę jego twarz. Zieleń jego oczu pośród kolorowych świateł.

Harry Styles.

- To przez tabletki – mówię. Tak, Louis. Mogłeś ich nie brać. Teraz będziesz widział rzeczy, które chciałbyś zobaczyć.

- Jestem tutaj. – Nawet jego głos jest tak prawdziwy. Tak szczerze zmartwiony. Czym sobie zasłużyłem, by go słyszeć.

- Musimy go stąd zabrać, Harry.

Odchylam głowę do tyłu. Widzę jakąś obcą twarz. Kobietę. Jest tutaj z nim. Och, nie. Czy to ona? Wrócił do niej. Jak bardzo był przeze mnie nieszczęśliwy, że poszedł do kobiety, która złamała mu serce?

Jest piękna. I zdrowa. Nieuszkodzona. Gdyby tylko nie była tak bezduszna.

- Jaka ona jest naprawdę? – pytam, ale ledwie sam siebie słyszę. W głowie mi huczy. Jest tutaj tak głośno, że słowa rozpływają się w hałasie. – Byłoby inaczej, gdybyś przeleciał mnie pierwszej nocy. A teraz mnie zepchnąłeś na boczny tor. I muszę czekać na zielone światło, by móc do ciebie wrócić. Nie chcę czekać na zielone światło, Harry Styles. Tak się boję.

- Już dobrze, Louis – zapewnia. Nie ma o niczym pojęcia. Już nigdy nie będzie dobrze. – Spróbuj się podnieść, dobra?

Ciepło się rozprzestrzenia. Ciągnie mnie do siebie. Ale ja nie chcę. Nie mogę już więcej. Proszę.

Dopada mnie bezsenność. Odbiera siły w nogach. Ale ja wciąż frunę. Nie potrzebuję kończyn, kiedy unoszę się nad ziemią. Lewituję na szalonych wysokościach. Nikt nie może mnie tutaj dosięgnąć.

- Nie, zostaw mnie! – protestuję. Nie chcę na sobie jego dłoni. Jestem wolny. Nie możesz mnie uwięzić.

- Proszę, nie możesz tutaj zostać.

- Po prostu go zabierzmy.

- Może powinniśmy wrócić.

Tyle głosów. Niech już znikną. Niech pozwolą mi frunąć.

Odepchnę twój ocean. Nie potrzebuję go. Może być ciepły. Może być rajem. Ale ciągnie mnie w dół. Wolę unosić się w chłodzie niż tonąć w gorączce. Sprawdzę dno i odbiję się, by nabrać tchu. Tak. Nie porwie mnie twój prąd. Potrafię być silniejszy.

I znowu zapada ciemność. 

Pass The Bottle | LARRYDonde viven las historias. Descúbrelo ahora