Rozdział 7

3.7K 362 82
                                    

  - Przybyliśmy, by cieszyć was naszą obecnością przez najbliższe dwa dni! - zawołał radośnie Kaminari, otwierając drzwi.
  - Chyba raczej truć nam dupy - odparł Bakugou z salonu.
  - No weź, Kacchan... - zaczął Midoriya, ale zaraz urwał, bo w jego stronę poleciał dość spory nóż, który na szczęście wbił się tylko w utwardzone za pomocą Quirk czyjeś ramię.
  - Katsun! Nie rzucaj nożami! - sforsował go Kirishima, z pewnym trudem wyciągając nóż z ręki.
  - Nie jesteś Sebastianem - dodał Kaminari, beztrosko podążając w głąb mieszkania.
  - Jesteś pewien?! - Kolejny nóż śmignął w powietrzu. Kirishima tym razem nie zdążył, ale nie miał takiej potrzeby - broń minęła się z celem i z całej siły uderzyła w ścianę. Poprawka: trafiła w cel, którym była ściana. Bakugou nigdy nie chybiał.
  - Widzę, że zaczęliście zabawę beze mnie - stwierdził Todoroki, zamykając drzwi za sobą. Najwyraźniej dopiero teraz dotarł na dziesiąte piętro. Nic zresztą dziwnego, bo, w ramach dobrowolnego treningu, niósł większość bagaży.
  - Ten sukinkot też przyszedł?! - wydarł się z salonu gospodarz, jednak, oczywiście, nikt się tym nie przejął.
  Po chwili wszyscy byli już w miarę rozlokowani. Co prawda, większość plecaków i walizek leżała wpół otwarta z wyciągniętymi bebechami gdzieś w kącie pokoju, ale nikt nie narzekał.
  - Oglądamy coś, gramy, czy od razu...? - zapytał Kaminari, puszczając oczko.
  - Możecie se coś wybrać - Bakugou sięgnął do małej półki z płytami, a gość rzucił się na nią jak Midoriya na figurki All Mighta.
  - Mam! - krzyknął po kilku chwilach wertowania, trzymając grę w wyciągniętej nad głową ręce w geście tryumfu.
  Po kilku krótszych i dłuższych rundach zjedli obiad przy jakimś mało wymagającym filmie, a potem się zaczęło.

* * *

  - Tryfal! - wydarł się w niebogłosy Kaminari, rzucając karty na stół.
  - Kwarten! - krzyknął w odpowiedzi Kirishima, za przykładem przyjaciela maltretując stolik.
  - Dama! - wrzasnął Midoriya.
  - Lew! - ryknął Bakugou, a stolik nieco się zachwiał.
  - Walen - powiedział spokojnie Todoroki.
  Zamarli.
  - Co? - wykrztusił Kaminari.
  - Walen. Taka ilość punktów.
  - A, nie, okej, bo ja usłyszałem "waleń" i takie o co chodzi...
  Kirishima uśmiechnął się z rozczarowaniem.
  - Czyli obaj skończyliśmy - westchnął i odłożył swoje karty.
  - Klęska, stary, klęska - jęknął potwierdzająco przyjaciel.
  - Ja się nie poddam tak łatwo - Midoriya zmarszczył brwi i chwilę dumał nad swoim wachlarzem.
  Siedzieli wokół stolika w salonie, chociaż bardziej pasowałoby tu określenie "rozwaleni w różnych pozycjach na pufach, kanapie, krzesłach, poduszkach i przewróconym fotelu". Grali w grę, która dla postronnego obserwatora nie miała żadnego sensu - wszędzie tylko karty o bliżej nieokreślonej hierarchii, reguły z powalającą ilością wyjątków oraz specyficzny sposób punktacji. Była to dopiero pierwsza runda, ale i tak ich rywalizacja zdążyła już wejść na wyższy poziom.
  - Deku nadciąga - zaśmiał się Bakugou - już się boję.
  - Bój się, bój, Kacchan - mruknął Midoriya i wyłożył na stół kilka kart. W dłoniach została mu jedna.
  - Rzeczywiście, przerażające - po krótkiej chwili znów miał spory wachlarz w rękach.
  - Oż ty... - wydął usta, ale zaraz uśmiechnął się tryumfalnie i spojrzał z błyskiem w oczach na przeciwnika. - Wales!
  Bakugou w milczeniu dobrał kilka kart.
  Grali jeszcze przez chwilę w akompaniamencie stuknięć szklanki o szklankę, gdy Kirishima z Kaminarim nie marnowali czasu i otworzyli butelkę sake. W końcu Midoriya z cichym jękiem opuścił rozgrywkę i dosiadł się do przyjaciół. Co prawda, nie pił, ale wyglądał, jakby zaraz miał zacząć. Podczas gry obowiązywała wyraźna zasada, że niebiorący udziału mają siedzieć cicho, aby nie rozpraszać reszty, więc na pocieszenie poklepali go tylko po ramieniu.
  Od dłuższej chwili nie działo się nic ciekawego - żadnych nieszczęść, żadnych ataków specjalnych... Bakugou już, już miał zacząć się nudzić, gdy nagle Todoroki, ze zwyczajnym sobie spokojem, wyłożył na stół zestaw Smoka.
  Umilkł i spojrzał na swojego rywala przeszywającym wzrokiem, jednak zaraz westchnął i odchylił się do tyłu na pufie.
  - Cóż... - wymruczał cicho, a wszyscy, prócz Króla Wiecznego Opanowania oczywiście, wstrzymali oddech. Bakugou Katsuki, który nigdy nie przegrywał, miał zostać teraz pokonany? Na ich oczach, teraz, tutaj?!
  Nagle pochylił się nad stolikiem i rzucił o blat wszystkie pięć kart, które miał w dłoni. Wszystkie puste.
  - Pokój - powiedział z drwiącym uśmiechem, a Kaminari aż zakrztusił się sake. Kirishima, co najmniej mocno zszokowany, poklepał go po plecach. Aby osiągnąć coś takiego, trzeba było mieć niesamowite szczęście. Albo technikę. Albo i to, i to. Po Bakugou można było się wszystkiego spodziewać.
  Todoroki nie wyglądał na bardzo przejętego, zresztą jak zawsze. Wypuścił karty z dłoni, pozwalając im swobodnie opaść na stolik - gest całkowitej kapitulacji i uznania wygranej przeciwnika. Chwilę razem z rywalem taksowali się spojrzeniami.
  - Dobra - niezręczną ciszę postanowił przerwać nieco już wstawiony Kaminari. - Ile macie punktów?
  - Ja sześćdziesiąt osiem - westchnął Kirishima.
  - Równe czterdzieści - stwierdził Midoriya.
  - Dwadzieścia siedem - odparł Todoroki.
  - Dwanaście - Bakugou nie sprawiał wrażenia jakoś szczególnie dumnego, ale widać było błyski w jego oczach.
  - Dlaczego ja zawsze jestem najgorszy... - mruknął pytający.
  - Wyjaśnić? - zaoferował się zwycięzca, jednak Kaminari grzecznie odmówił.
  - A ile masz? - Zainteresował się drugi z gospodarzy.
  - Siedemdziesiąt sześć...
  - Grubo - Bakugou aż gwizdnął.
  - Tak, tak, wiem. Czekaj, daj mi chwilę, to to wszystko poprzeliczam... - zamknął oczy w skupieniu, ale już kilka sekund później otworzył je i stwierdził pewnie - coś koło czterdziestu pięciu, czyli... no, czemu się nie cieszycie, przecież wiecie co to oznacza!
  - Wiemy i właśnie dlatego się nie cieszymy - warknął Bakugou i sięgnął po puszkę piwa.
  - Oj, weź, Katsun, fajnie jest - Kirishima jakby odzyskał dawny entuzjazm.
  - Dopóki ma się fanty, to tak.
  - Co, wciąż pamiętasz ostatni raz? - zapytany aż syknął. Nie lubił, gdy ktoś wypominał mu, jak, obstawiwszy nie tylko wszystkie rzeczy, które miał przy sobie, ale też te, które miał na sobie, musiał w samych bokserskach zatańczyć na rurze, która nie wiadomo skąd znalazła się w skrytce.
  - Dobra, mniejsza o to - Kaminari usadził wszystkich na miejscach. - Gramy?

* * *

  - Dejesz, Bakugou, pytanie czy wyzwanie! - wydarł się wyzwanemu nad uchem już mocno pijany mężczyzna z czarną błyskawicą zdobiącą jego blond włosy związane w zgrabną kitkę.
  - Wyzwanie! - ryknął wywołany, sięgając po kolejną już puszkę.
  - Zamiaucz!
  Jedyną reakcją był wytrzeszcz oczu i oplucie najbliżej siedzących piwem.
  - Pytanie ratunkowe! - wrzasnął, by ukryć zażenowanie.
  - Ile razy zrobiliście to z Kirishimą?
  - Co? - Bakugou wydawało się, że nie usłyszał.
  - Co? - Nie zrozumiał Midoriya.
  Todoroki i Kirishima nie powiedzieli nic, jeden ze względu oczywistego, a drugi z tego prostego powodu, że aktualnie tarzał się po podłodze, dusząc się, nie wiadomo, czy ze śmiechu, czy ze strachu. To, że był w sukience czerwonego kapturka, tylko wzmagało ten żywy obraz bezradności.
  - Oczywiście, że ani razu, pusta pało! - Z całej siły cisnął puszkę w Kaminariego, który cudem zdołał się uchylić.
  Następnym razem butelka zatrzymała się na Todorokim.
  - Włosy - zaczął z satysfakcją Bakugou. - Zetnij je.
  - Nie ma mowy - odparł niemal natychmiast, a Kaminari zachichotał. Powszechnie było wiadomo, że syn Endeavora nigdy nie słuchał się ojca, ale mało kto wiedział, że włosy zapuścił tylko i wyłącznie dlatego, że jego ojciec stwierdził, że w długich włosach by mu nie było do twarzy. Ile się potem musiał napatrzeć na te wszystkie zakochane po uszy fanki... - Poproszę pytanie ratunkowe.
  - Przefarbuj je na różowo.
  - Miało być pytanie.
  - Co ty, baba?
  - Wciąż nie widzę powodu-
  - Weź, twój stary cię znienawidzi.
  - Gdzie ta farba?
  Kaminari pisnął z uciechy, a Bakugou tylko wstał i nakazał swojemu drugiemu odwiecznemu rywalowi pójść za nim. Gdy znaleźli się w skrytce, gospodarz sięgnął po jedno z pudeł i wyciągnął stamtąd małą tubkę farby. Todoroki szybko sprawdził, ile się utrzymywała. Jeśliby wierzyć opisowi, miała zmyć się po kilku dniach. Bez słowa ruszył do łazienki, skąd po chwili wyszedł z folią na włosach. Kirishima roześmiał się głośno, przypominając sobie swój pierwszy raz.
  - Coś nie tak? - Zdziwił się.
  - Nie, nie...
  - Jakbyś był starożytnym bóstwem, to byłbyś farbowanym lisem - zauważył Bakugou czując niemałą dumę ze swojego cudownie zmutowanego mózgu.
  Po krótkiej sprzeczce grali dalej, ale w końcu zmęczenie i alkohol ukołysało ich do snu. I tak, posnęli wszyscy tak, jak siedzieli - czerwony kapturek obok różowowłosego faceta z pretensjonalnym rysunkiem wysmarowanym długopisem na czole leżącego podejrzanie blisko piegowatej panny młodej, gdzieś na podłodze rozwalony w dziwnej pozycji gościu w stroju foki, na nim ogromny, czerwony pies, a na pufach leżał prawie całkiem nagi, z wiankiem w blond włosach, transwestyta w damskich szpilkach. Oddychali równo, cicho, niemal jednym rytmem, podświadomie synchronizując się podczas snu. Ale, chociaż ich ciała i umysły zamknęły oczy, jedna ich część wciąż była czujna.
  I, wykorzystując ich nieświadomość, przesiąkała swoim brudem każdy skrawek ich dusz.

ShadowsWhere stories live. Discover now