I'll be so lost if you left me alone. {53}

2.9K 193 123
                                    

-Nie. Nie. Nie! - Szlochałam, patrząc, jak kręcą się wokół Jugheada. Sprawdzają, czy jest co ratować. Ale ja czułam, że mnie opuścił. Ja nie zasługuję na to, żeby on żył.

-Oddycha! Ruszamy, trzeba go natychmiast przewieźć na blok operacyjny! - W moje serce nagle boleśnie wstąpiła nadzieja. Poczułam, że chwieję się na nogach i zrobiło mi się ciemno przed oczami.

•••

Puls sześćdziesiąt! Szybciej, szybciej, tracimy go! - Czułam tragiczne łupanie w głowie. Jaki puls? Gdzie jestem? Co się dzieje?

I wtedy spłynęły na mnie wspomnienia. Otworzyłam szeroko oczy, uświadamiając sobie, że jestem w karetce. Półeżałam przy samych drzwiach, a wszyscy sanitariusze kręcili się dookoła Jugheada, leżącego bezwładnie na łóżku.

-Obudziła się. Spokojnie. - Zwrócił się do mnie jeden lekarz. - Zemdlała pani. Nic pani nie będzie... - Zaczął, ale ja pokręciłam głową.

-Nie obchodzi mnie to. Co z nim? Co z Jugheadem? - Lekarz się zawahał.

-Stracił dużo krwi. To zależy, jak szybko trafi na salę operacyjną i czy nóż nie uszkodził ważnych organów. Niestety, tylko on przeżył. Ta kobieta... Kim ona była?

-To... Moja mama. - Poczułam, że znów w oczach zbierają mi się łzy.

-Bardzo mi przykro. A ten mężczyzna? Co tam się w ogóle stało? Czemu była tam, nieprofesjonalnie mówiąc, rzeźnia? - Już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć, kiedy...

-Collins! Potrzebujemy cię tu! Tracimy go!

-Idę. - Lekarz szybko pobiegł do Jugheada i w tej samej chwili ambulans się zatrzymał.

-Proszę wysiadać! - Jeden z ratowników wyprowadził mnie stamtąd, a reszta zajęła się Jugheadem. Zaczęłam bezwiednie za nimi biec, ale musiałam się zatrzymać, kiedy dotarłam do drzwi sali operacyjnej. Załkałam i osunęłam się na ziemię.

•••

Dopiero po jakimś czasie wyjęłam telefon i zadzwoniłam do pana Jonesa.

-Betty! Co się dzieje? Gdzie jesteście? Czemu Jug nie odbiera ode mnie telefonu? - Szlochając, wytłumaczyłam mu całą sytuację. - Już jadę. -  Powiedział i rozłączył się. Następna była Veronica.

-Zadzwonię do Archiego i zaraz będziemy. Trzymaj się, B!  - Schowałam twarz w dłoniach. O Boże. O mój Boże. Czemu? Czemu to wszystko spotyka właśnie mnie? Mnie i Juga? Jeśli on umrze, jeśli on zginie, to przeze mnie. To wszystko będzie moja wina. Tylko moja!

-Przepraszam panią, ale tu jest wejście do sali operacyjnej. Nie można tu przebywać, szczególnie w pani stanie. Roznosi pani zarazki. - Stała przede mną pielęgniarka. Chyba zauważyła, w jakiej jestem rozsypce, bo pomogła mi wstać i zaprowadziła mnie do poczekalni. - Może chciałaby się pani obmyć? - Powiedziała łagodnie. Pokiwałam nieprzytomnie głową i znalazłam się w małej łazience. Spojrzałam na swoją twarz i literalnie się przestraszyłam. Była cała we krwi, większości już zaschłej. Wzięłam drżącymi rękami mydło i zaczęłam się myć. Jughead. Jughead. Mama. Wszystko w mojej głowie krzyczało.

-Nie... - Oparłam głowę o lustro i zacisnęłam dłonie na umywalce. To wszystko tylko zły, koszmarny sen, a ja się obudzę, leżąc obok Juga, który przytuli mnie do siebie i powie, żebym się już nie bała...

Zaczęłam oddychać spazmatycznie. Panika, czajaca się już we mnie od dłuższego czasu, wzięła górę. Wyszłam z łazienki na drżących nogach i pierwszy raz odkąd poznałam Juga miałam ochotę znów pociąć sobie nadgarstki. Odebrać trochę tego psychicznego bólu... Nie mogłam wytrzymać. Przecież on może tam właśnie umierać. Zaraz lekarze wyjdą i powiedzą, że bardzo im przykro...

-Betty! - Korytarzem biegł przerażony pan Jones. - Betty! - Porwał mnie w objęcia. - Gdzie jest Jughead? Wiadomo już coś? - Pokręciłam głową, przełykając łzy. - O Boże. Już, spokojnie, już... - Głaskał mnie po głowie, a ja powoli się uspokajałam.

-Prze... Przepraszam, panie Jones, tak bardzo przepraszam... - Załkałam. - To... To wszystko... Moja wina... Moja...

-Przestań, Betty. Ale... Gdzie jest twoja mama? Betty? - Nie chciałam na niego spojrzeć. Po prostu pokręciłam głową, wbijając wzrok w jego koszulę, na której już były widoczne krwawe ślady. - O Boże. O mój Boże. - Przytulił mnie mocniej. - Tak mi przykro, Betty, tak mi przykro... - Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, aż nie usłyszałam krzyku z drugiego końca korytarza.

-Betty! - Zaraz obok nas znalazła się Veronica z Archiem i Cheryl. Fp wypuścił mnie z objęć i zastąpili go nowo przybyli. Wszyscy skupiliśmy się w ciasnym uścisku.

-Zaraz przyjedzie też Toni. Ale, co się stało? Betty, jak... Kto?

-Mój ojciec zabił mamę. Chciał zabić też mnie, ale... Ale Jug... Mnie osłonił. Jezu, jeśli on zginie, to będzie moja wina... - Znów wpadłam w panikę. To wszystko było zbyt ostateczne. Pożegnał się ze mną... Nie. Nie. Nie może umrzeć.

-Betty, spokojnie. - Veronica próbowała mnie pocieszyć. - Da sobie radę. Nie umrze. To przecież Jughead. A jeśli nie, to osobiście skopię mu tyłek w zaświatach. - Oparłam głowę na jej ramieniu. O Boże, to co się teraz działo... To definicja piekła. Moje osobiste, ekskluzywne piekło. Bez gorących płomieni i żarzących się węgli. Ale dużo bardziej bolesne. - Betty... Przepraszam, że o to pytam, ale... Co było potem? Jak zranił Juga? - Powiedziała delikatnie dziewczyna. - Przyjechała policja i go unieszkodliwiła? - Odsunęłam się od całej grupy. Nagłe z całą siłą zaatakowały mnie wspomnienia. Widelec w jego szyi. Oku. Nóż w klatce piersiowej. Pociemniało mi w oczach i jednocześnie zrobiło się niedobrze. Ledwo zdążyłam pobiec do łazienki.

-Kochana, co się dzieje? - Odezwała się z troską Cheryl, kiedy skończyłam wymiotować i opłukałam usta.

-Zabiłam go. - Wyszeptałam, patrząc na Ronnie i rudowłosą dziewczynę. - Zabiłam człowieka.

•••

-Nie miałaś wyboru, Betty. - Siedzieliśmy w poczekalni, a ja drżałam z zimna, które ogarnęło moje wnętrze. Veronica z Cheryl pojechały przywieźć mi jakieś czyste ciuchy, bo kategorycznie odmówiłam wyjścia ze szpitala. Archie i pan Jones siedzieli obok mnie, a ten pierwszy obejmował mnie ramieniem. Myślałam, że może po tym wszystkim znów wróci moja trauma, ale odkryłam, że tym razem bardzo potrzebuję dotyku drugiej osoby, mimo swego rodzaju niepewności.

-Ale Arch, najgorsze jest to, że ja chciałam to zrobić. Chciałam... Chciałam go zabić. Zemścić się. Jestem potworem... - Schowałam twarz w dłoniach.

-Zemsta to naturalny odruch, Betty. Ale mimo wszystko, była to samoobrona. Zostałaś przez niego zastraszona, groził ci i realnie skrzywdził już dwie osoby. - Rzeczowo powiedział Fp. - Nikt nie ma do ciebie żadnych pretensji, dziecko.

-Nie o to chodzi. - Wymamrotałam. Jughead. Jughead by zrozumiał. Pamiętałam naszą rozmowę, dotyczącą zemsty i wszystkich tego aspektów. Tak bardzo chciałam z nim porozmawiać... Przytulić go... Po prostu na niego spojrzeć i przekonać się, że żyje...
Błagam, niech żyje. Błagam, błagam... Powtarzałam to w głowie jak mantrę. Straciłam dzisiaj już mamę. Błagam, kochanie, nie opuszczaj mnie... To wszystko było dla mnie tak potworne, że zapragnęłam umrzeć, żeby tylko nie czuć tego bólu. Tego wszechobecnego, ogarniającego mnie uczucia.

-Betty! - Usłyszałam od drzwi i zobaczyłam Toni. - Przepraszam, że nie byłam wcześniej, ale... - Urwała, patrząc na coś za mną.

Korytarzem w naszym kierunku szedł widocznie zmęczony lekarz.

Dark souls // BugheadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz