Rozdział 1: Kto tak naprawdę jest tu potworem?

6.8K 392 58
                                    

Noc wyglądała dla mnie dokładnie tak samo jak każda inna. Przemierzałem kolejne ulice, strachliwie czmychając z cienia w cień, nie chcąc zwracać na siebie zbędnej uwagi. Ilekroć napotykałem wzrokiem innych bezdomnych, zataczających się pijaków, czy złowrogo wyglądających przechodniów, natychmiast kryłem się w najbliższej alejce. Kiedy pozostawało się wyrzutkiem społeczeństwa, marginesem, zwykłym żebrakiem, nie było nawet co marzyć o ewentualnej pomocy w razie kłopotów. A czego mógłbym się spodziewać od innych ludzi? Litości? Współczucia? Gdyby byli do tego zdolni, być może nie znajdowałbym się tam, gdzie obecnie byłem. 

Bardzo chciałem gdzieś odpocząć. Dałbym wszystko za chociażby najmniejsze schronienie, przed właśnie zaczynającym kropić deszczem. Jednak dźwięk niosących się ulicą śmiechu i krzyków, skutecznie przypominał mi, że nie mogę sobie pozwolić nawet na chwilę spokoju czy nieuwagi. Chcąc choć na moment zapanować nad ogarniającym mnie dreszczem, oparłem się o wilgotną, ceglaną ścianę, pragnąc na moment zamknąć oczy. Liczyłem, że marne światło, które towarzyszyło późnemu popołudniu, pomoże mi się ukryć. Wziąłem głęboki wdech, nie chcąc jeszcze myśleć o tym, gdzie znajdę tego dnia pożywienie i nocleg. Choć przez moment chciałbym zapomnieć.

Jednak życie bywa okrutne i nawet na chwilę nie pozwala na takie luksusy. Mało nie krzyknąłem, kiedy coś uderzyło mnie prosto w twarz. W pierwszym odruchu pomyślałem, że to kamień lub ludzka dłoń, lecz gdy panika minęła, okazało się, że to wyłącznie latający wzdłuż ulic plakat, który musiał odkleić się od ściany. Już miałem go wyrzucić i iść dalej, kiedy mój wzrok przykuła cała paleta barw, jaką wykorzystano do stworzenia reklamy. Na papierze widniał malunek, przedstawiający wielki namiot cyrkowy, który swoimi szczytami dotykał chmur. Przed nim pełno było od klaunów, tancerek, koni, lwów i słoni. Spomiędzy rozchylonych klap wyglądały czerwone jak krew oczy, które swoimi pionowymi źrenicami przyprawiały o dreszcze. Nie byłem w stanie przeczytać żadnego z kolorowych słów, nigdy bowiem nie miałem nikogo, kto mógłby mnie tego nauczyć. Rozpoznałem jednak charakterystyczny ciąg znaków, który był także wypisany na znakach przy północnej części miasta. Jeśli się nie myliłem, była to trójczłonowa nazwa, którą ochrzczono wielki plac, gdzie odbywały się wszelakie uroczystości. Logiczne by było, że tam właśnie można by rozłożyć wielki namiot i towarzyszące mu atrakcje.

Nie mogłem liczyć na to, że będę mógł tam po prostu wejść i cieszyć się urokami życia. Nie śmiałem nawet marzyć o posiadaniu pieniędzy na kawałek spleśniałego chleba, a co dopiero by móc zapłacić za możliwość przejechania się na karuzeli. Jednak pomyślałem o rozłożonych mniejszych namiotach na sprzęt cyrkowy, o suchej słomie dla zwierząt. Nawet połasiłem się o wyobrażenie pozostawionych gdzieś resztek jedzenia. Byłem tak bardzo głodny, tak bardzo zmęczony, że nie miałem nic do stracenia. Postanowiłem ruszyć przed siebie, ciasno ściskając w dłoni plakat, a ignorując przy tym drżenie, gdy drobne kamienie kaleczyły moje nagie stopy.

~(*-*~)  ~(*-*)(~*-*)~

Gdy udało mi się nareszcie dotrzeć na plac o nieznanej mi nazwie, zapadał już zmierzch. Niebo barwiące się ciepłymi barwami dodawało mi nieco otuchy, dając złudzenie, że wcale nie zbliżała się najokrutniejsza z pór roku. Gdy patrzyło się na te wszystkie kolorowe światła, ludzi przechadzających się w futrzanych płaszczach i z parującymi naczyniami w ręku, można niemal zapomnieć o swojej własnej sytuacji. A przynajmniej do chwili, aż kolejny chłodny powiew wiatru nie przywrócił mnie do rzeczywistości. Stałem pomiędzy dwoma wozami, starając się nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Plac ogrodzono wysokim zaledwie na metr metrowym, składanym ogrodzeniem, lecz wszędzie dokoła kręcili się pracownicy cyrku oraz niezliczeni goście, głównie wywodzący się z klasy średniej i wyższej. Zdecydowanie nie było tutaj miejsca dla takiego małego obdartusa jak ja.

Cyrkowa atrakcja (LGBT+)Where stories live. Discover now