Rozdział 2: Kto tak naprawdę jest tu bezradny?

3.7K 354 11
                                    

Wkrótce spektakl dobiegł końca, a widzowie zostali poproszeni o opuszczenie namiotu. Mistrz cyrku oczywiście po wielokroć zapraszał wszystkich do ponownego przybycia i zapewniał, że jeszcze przez wiele dobrych dni pozostaną w mieście. Nie musiałem długo czekać, by pracownicy zaczęli gasić rozwieszone wszędzie lampy i sprzątać trybuny. W tym czasie schowałem się w samym koncie namiotu, pomiędzy wyglądającymi na puste skrzyniami. Wiedziałem, że i tak nie byłbym w stanie nic zrobić, kiedy wszędzie wokół kręciła się trupa, postanowiłem więc odczekać, aż wszystkich zmorzy sen.

Kiedy wreszcie zapanowała upragniona cisza, ośmieliłem się wyjść ze swojej kryjówki. Oczywiście wciąż obawiałem się złapania, lecz nie chciałem także, by cała noc minęła mi na bezczynnym siedzeniu. Upewniając się po raz kolejny, czy nikt nie pozostał w namiocie, ośmieliłem się wejść na scenę. Już wcześniej zauważyłem, że nikt nie zainteresował się stworzeniem, od czasu, gdy ostatni widz opuścił namiot. Nie zatroszczono się tym, by je nakarmić, napoić, wypuścić czy chociażby odstawić, skądkolwiek wcześniej je wyciągnięto za żelazne łańcuchy. Po prostu pozostawiono je tam, gdzie stała i udano się na spoczynek.

Nie musiałem unosić wzroku, by wiedzieć, że jestem bezustannie obserwowany. Miałem odczucie, jakby bestia od samego początku doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdzieś tu się ukrywam i prędzej czy później w końcu będę musiał wyjść. Także i teraz czułem nieprzyjemny dreszcz, gdy do moich uszu dolatywało ciche, lecz zdecydowanie agresywne powarkiwanie. Już kierowałem swoje kroki ku wyjściu, mając zamiar wyjść na zewnątrz i poszukać wszelakich wartościowych przedmiotów, które miały umożliwić mi przeżycie zbliżającej się zimy. Znalazłem się zaledwie kawałek od powiewającej na wietrze klapy namiotu. Wpadające z zewnątrz światło księżyca już muskało moje nagie stopy, gdy poczułem dojmujący głód. Najciekawsze było jednak to, że wcale to uczucie nie ponagliło moich zamiarów. Wręcz przeciwnie, sprawiło, że myślami ponownie wróciłem do stworzenia za swoimi plecami. Pomyślałem o tym, jak bardzo ono musi być głodne, skoro jest tak bardzo większe ode mnie, który wcale nie potrzebował aż tak wiele, by przeżyć. Akurat to, jak mało człowiekowi potrzeba do przeżycia wiedziałem doskonale. Moje chorobliwie wychudzone, lecz wciąż żywe ciało mogło to potwierdzić.

Nim zdążyłem się dwa razy zastanowić, już truchtałem po wysypanym na scenie piasku i ponownie mijałem bestię. Nie zwracając już uwagi na jej spojrzenie, czy wystające z paszczy kły, obszedłem jej klatkę i wszedłem na kulisy. Nie do końca wiedziałem, czego w zasadzie szukałem, póki nie znalazło się przed moimi oczami. Dostrzegłem masywne skrzynie, a w nich całe stosy surowego mięsa, nad którym zaczynały już kołować muchy. Czułem, że być może nie jest to nic wyszukanego, lecz z pewnością lepsze od niczego. Do dzisiaj nie mam pojęcia, jak to zrobiłem, lecz jakoś udało mi się unieść ogromny kawał czegoś, co w przeszłości musiało być krową i zacząłem iść w stronę stworzenia. Zatrzymałem się kilka kroków przed nim i ponownie uniosłem wzrok. Przerażało mnie to, jak bardzo inteligentne wydawały się te ślepia, które patrzyły na mnie, jakbym był co najwyżej robakiem u jego stóp. Z każdym kolejno pokonywanym metrem, miałem wrażenie, że jestem bliższy omdlenia. Im bliżej byłem, tym kły bestii wydawały się większe, a odpiłowane szpony, wcale nie takie tępe. Parłem jednak przed siebie, zdeterminowany postąpić słusznie. W końcu dotarłem na samą krawędź żelaznego więzienia, gdzie finalnie się zatrzymałem. Wpierw zrzuciłem na ziemię mięso, którego intensywna woń zdążyła już do mnie przylgnąć, by następnie wyprostować się nieco skulonym. Obawiałem się, że stwór w każdej chwili może zmiażdżyć mnie swoim wielkim pyskiem, lub nadziać na pozostały mu jeszcze róg. Przy nim czułem się jeszcze mniejszym niż normalnie i jeszcze mniej bezbronnym. Wiedziałem, że gdyby stworzenie zdecydowałoby mnie w tej chwili zabić, nie miałbym sposobu, by się obronić.

Przez dłuższą chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Bestia wielka i wyniosła, mogąca by przypominać króla na tronie, gdyby nie te wszystkie pętające ją łańcuchy, oraz drobny ja, którego w swej biedzie nie można by nawet nazwać posłańcem. Nie do końca wiedziałem czego się spodziewać, lecz z pewnością nie momentu, w którym wydało mi się, że jej spojrzenie minimalnie złagodniało, gdy podczas badania mojej osoby, jej wzrok dłużej zatrzymał się na podłużnych ranach zdobiących moją szyję. Jakby ośmielony tym gestem, delikatnie uniosłem jedna ze swoich dłoni. Naturalnie odpowiedziało mi na to jedynie przytłumione warczenie, lecz byłem na tyle zdeterminowany, że przełknąwszy strach, postąpiłem kolejny krok do przodu, potem kolejny, aż nie usłyszałem dźwięku napinanych łańcuchów. Spuściłem wzrok, by łącznie móc naliczyć przynajmniej siedem kajdan, z czego obecnie najbardziej zajmowały mnie te umiejscowione na groźnym pysku, który zatrzymał się zaledwie kilka cali od mojej głowy. Nawet nie zauważyłem, kiedy bestia pokonała dzielącą nas odległość, lecz doceniłem fakt, że mnie nie uderzyła. Powietrze wprawione w ruch jej nagłym poruszeniem, jeszcze przelatywało pomiędzy moimi włosami, kiedy uniosłem do ust pojedynczy palec, tym gestem prosząc ja o ciszę. Nie wiedziałem, jak inaczej miałbym jej to zasygnalizować, modliłem się więc o to, że mnie zrozumiała. Wtedy też nie myśląc na ewentualne konsekwencje, delikatnie ułożyłem swoja drobna dłoń na ciepłym pysku stworzenia. Był tak ciepły i miękki, że chwilowo pominąłem fakt, że bestia mnie nie odepchnęła. Dostrzegałem za to nieufność w jej oczach, gdy wciąż uważnie na mnie spoglądała. Nieco ośmielony zbliżyłem się jeszcze bardziej i sięgnąłem do wiszącej zaraz obok kłódki.

Po dokładniejszym przyjrzeniu się jej stwierdziłem, że mimo mocnej budowy, mechanizm pozostawał stosunkowo prostym. Spotykałem się już z podobnymi zamkami, które swoją budową miały powstrzymywać zwierzęta i zniechęcać amatorów, lecz w rzeczywistości posiadały bardzo prosty mechanizm. Wyciągnąłem z włosów moją jedyną wsuwkę, której zawdzięczałem wiele i wsunąłem ją do zamka. Po raz pierwszy w życiu byłem wdzięczny za swoje doświadczenie zebrane na ulicy i naukę, jaką z tego wyciągnąłem. Nie minęło dużo czasu, a zamek puścił, łańcuch opadł, a ja nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, odczułem rozrywający ból, kiedy olbrzymie szczęki zacisnęły się na jednej z moich rąk. Łzy natychmiast popłynęły obficie po moich policzkach, jednak z ust nie wydostał się chociażby najmniejszy dźwięk. Gdybym tylko mógł, zapewne wykrzyczałbym całą swoją panikę i desperację, lecz zamiast tego mogłem jedynie głęboko zaciągnąć się powietrzem i powtórnie załkać żałośnie. Drugą dłoń odruchowo położyłem na pysku stworzenia, jakby licząc, że zdołam je powstrzymać. W jakiś sposób nakłonić do odpuszczenia. Niestety, czułem się jak leśne zwierzę, które wpadło w sidła myśliwego. Spanikowane, ogarnięte strachem i bólem wciąż starające się wyrwać. Wierzące, że zdoła uciec.

Jak duże było moje zdziwienie, kiedy uścisk faktycznie zelżał. Natychmiast opadłem na ziemię, kuląc się i ściskając zranione miejsce. Kątem oka zobaczyłem, jak kły zbliżają się w moją stronę. Spanikowany zacisnąłem oczy, ściskając zdrową ręką, ociekający gęstą krwią bark. Rana nie była aż tak głęboka, by okazać się śmiertelna, lecz ból przyprawiał mnie o szaleństwo.

Nie mogłem uwierzyć, kiedy uświadomiłem sobie, że nic się jednak nie dzieje. Uchyliłem powieki i ujrzałem, jak stwór, zamiast mnie wykończyć, chwyta między szczęki kawał mięsa, przysuwa je bliżej siebie i zaledwie paroma chapnięciami pochłania całość. Po raz ostatni pochylił się nade mną, głęboko wciągając przy tym powietrze. Powtórzył to jeszcze parokrotnie, po czym odwrócił się i straciwszy mną kompletnie zainteresowanie, ułożył głowę między skrępowanymi przednimi łapami.

Odczekałem jeszcze chwilę, by w końcu podnieść się nieporadnie, zapierając na zdrowym ramieniu. W takiej sytuacji nie miałem innego wyjścia, niż wrócić do swojej kryjówki, ponownie podrzeć swoje i tak cienkie odzienie, a następnie zrobić z niego kolejny prowizoryczny opatrunek. Na końcu mogłem jedynie zasnąć, ściskając swój pusty żołądek i ocierając ukradkiem łzy.

Cyrkowa atrakcja (LGBT+)Where stories live. Discover now