Rozdział 1

65 7 0
                                    

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Miałam wtedy zaledwie 7 lat. Pod opieką mamy bawiłam się z przyjaciółką w parku miejskim nieopodal domu. Przedmiotem, którym się bawiłyśmy, była piłka w żywym, różowym kolorze, którą Daria dostała na urodziny. Podrzucałyśmy ją i turlałyśmy do siebie nawzajem. W pewnym momencie odbiłam ją tak  daleko, że wpadła w pobliskie zarośla. Nie myśląc dłużej, pobiegłam ją odzyskać, bo przecież kto wyrzucił piłkę, ten po nią idzie. Przeszukałam krzaki. Nigdzie w oczy nie rzucał mi się jej mocny kolor. Poszłam jeszcze kawałek dalej w nadziei, że znajdę ukochaną piłkę koleżanki. Dotarłam aż do skraju parku, gdzie znajdował się parking dla samochodów. Pochyliłam się nad jednym myśląc, że znajduje się pod spodem.

- Cześć. Szukasz piłki? - usłyszałam męski głos nad sobą.

Podniosłam się otrzepując kolana. Koleś był bardzo wysoki, szczupły w średnim wieku. Na głowie miał krótkie czarne włosy, a na twarzy subtelny zarost w tym samym kolorze. Nie wiem dlaczego, ale przypominał mi pana z popularnej wtedy reklamy czekolady.
W odpowiedzi skinęłam głową twierdząco. 
- Tak się składa, że chyba twoja piłka wpadła mi przez okno auta. Taka różowa tak? - Uśmiechał się, bajerując mnie na wszystkie możliwe sposoby.
- Tak, to piłka Darii. - Potwierdziłam wysokim dziecięcym głosem. Mężczyzna podszedł do stojącego obok samochodu i otworzył tylne drzwi.
- Weź ją sobie.

Cały czas stał obok auta, a ja nie czując zagrożenia pewnie podeszłam do pojazdu. Na siedzeniu po drugiej stronie auta leżała piłka, której szukałam. Weszłam do środka, by ją odzyskać, ale gdy tylko znalazłam się w środku, usłyszałam, jak drzwi się zamykają. Wzbudziło to moje podejrzenia co do dobrych intencji mężczyzny. Usiadł na miejscu kierowcy i odpalił auto.
- Nie bój się. Jestem kolegą z pracy twojej mamy. Poprosiła, bym podwiózł Cię do domu - uspokoił mnie i zarzucił mylną powłokę poczucia bezpieczeństwa. Pewnie usiadłam w aucie i zapięłam pasy. Jechaliśmy długo, a on opowiadał mi o mnie i o tym, że mama mówi dużo o mnie i bracie w pracy. Pamiętam, że w pewnym momencie samochód jechał po strasznych dziurach, ponieważ trzęsło nim niemiłosiernie. Gdy w końcu zatrzymał się i wysiadł, otworzył mi drzwi. Powoli wysiadłam, rozglądając się. Okolica była totalnie pusta. Spowijały ją same pola, lasy, a kilka metrów dalej stał mały ceglany domek. Nigdzie nie było śladu mamy.
- Gdzie mama? - zapytałam przestraszona.  Była to ostatnia rzecz, jaką pamiętam z tego dnia.
Dalej widzę już tylko prześwity pewnych zdarzeń i strzępki świadomości. Widzę jego twarz w maseczce lekarskiej na tle bardzo jasnego światła. Widzę świecące się diody i piszczące sprzęty. Widzę wnętrze auta, tego samego auta. Widzę zieloną trawę i płynącą obok rzekę. 
Obudziłam się w szpitalu. Mama trzymała mnie za rękę, a tata stał obok niej. 
Okazało się, że zostałam uprowadzona. Minęły trzy dni, nim przypadkowy przechodzień znalazł mnie leżącą przy brzegu rzeki.
Z badań wynikało, że leżałam tam od kilku godzin, a oprócz nabitych kilku siniaków nic więcej mi się nie stało. Nie znaleziono przy mnie żadnego materiału genetycznego, co oznaczało, że nie byłam zgwałcona. Z tego wydarzenia wyszłam cało jednak dało mi to nauczkę na całe życie.

Od tego wydarzenia minęło 12 lat, a ja nadal przeżywam to jak tego pierwszego dnia. 
Kolejny raz rozmyślałam, patrząc przez okno pokoju. Cały czas prześladowało mnie dziwne przeświadczenie o tym, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłam wzrok w kierunku lustra i, ociągając się, zaczęłam czesać swoje długie, jasnorude włosy. 
- A ty jeszcze w piżamie? - usłyszałam głos babci. Stała w drzwiach, zachowując pochyłą, zgarbioną sylwetkę. - Słyszałam, że już dawno wstałaś.

Podeszła bliżej i usiadła na krzesełku przy toaletce, zasłaniając mi lustro. 
- Tak, ale po prostu nie chcę iść do pracy. - Spojrzałam zażenowana w dół.
- Kochanie musisz wychodzić z domu do ludzi, do świata - mówiła przekonującym głosem już tysięczny raz to zdanie. 
Po powrocie ze szpitala przestałam chodzić do szkoły. Całą podstawówkę, gimnazjum i liceum uczyłam się w domu. Zjawiłam się tam tylko podczas egzaminu gimnazjalnego i matury. Mimo że mój wynik na maturze był bardzo dobry, nie odważyłam się pójść na studia. Z pomocą terapeuty, z którym niemal dorastałam, udało mi się znaleźć pracę w jednej z restauracji MCDonalds. Od dwóch tygodni walczę sama ze sobą i niechętnie tam chodzę. Chciałabym wrócić do normalnego życia, jednak coś w środku mówi mi “stop” i cały czas ostrzega przed niebezpieczeństwem.
- Wiem, ale to straszne - wydusiłam z siebie, odkładając szczotkę na toaletkę. - Odkąd tam chodzę, mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
- Kochanie, to tylko twoja wyobraźnia. To było tak dawno. Musisz zacząć żyć jak normalna dziewczyna w twoim wieku.

Nic na to nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się tylko w przestrzeń za oknem, przyglądając się niewidzialnemu niebezpieczeństwu.

- Co u Darii? Dlaczego nas nie odwiedza? Może razem byście gdzieś wyszły.

Niechętnie poruszałam temat Darii z kimkolwiek. Drażnił mnie i przyprawiał o mdłości.
- Babciu, Daria nie jest normalna. - wypowiedziałam, machając głową. Ta oczywiście podpytywała bez końca. - Ona... Ma dziewczynę - dla świętego spokoju wydusiłam z siebie.

Nigdy nie tolerowałam homoseksualizmu. Było to dla mnie coś obrzydliwego i sprośnego. Babcia nie rozumiała tego, jak bardzo mi to nie odpowiadało. Wolałam więc zacząć przygotowywać się do pracy niż ciągnąć tą dyskusję w nieskończoność.
Gdy wybiła godzina, o której miałam wyjść z domu połknęłam kilka tabletek uspokajających, by móc jakoś przeżyć na zewnątrz. Oczywiście nie szłam tam pieszo ani nie jechałam autobusem, mimo że restauracja znajdowała się niedaleko. Mama podwiozła mnie autem. Nie miałam z nią najlepszego kontaktu. Nie mogła się pogodzić z tym, że nie daję sobie rady na zewnątrz. Na pożegnanie więc rzuciła tylko, że to brat odbierze mnie w nocy z pracy, bo ona wychodzi dziś z koleżankami. To babcia rozumiała mnie najlepiej mimo, że widać było że sama już jest zmęczona tym wszystkim i traci cierpliwość. Rozumiałam mamę i tatę, który w tym wszystkim trzymał jej stronę. Trudno żyć z dorosłą kobietą, która jest zależna od nich i nie potrafi normalnie funkcjonować. 

W pracy obsługiwałam tylko kuchnie. Nie potrafiłabym rozmawiać z obcymi ludźmi. W pracy również mało z kim zamieniałam chociażby dwa słowa. Kilka godzin wypełniały schematy znanych mi już kanapek i przekąsek, sprzątania kuchni, a po zamknięciu całej reszty restauracji. Za każdym razem pół godziny przed końcem pracy dzwoniłam po kogoś, by mógł spokojnie po mnie wyjechać. Tym razem również zadzwoniłam, ale do brata. Za pierwszym razem nie odebrał, więc ponowiłam próbę po kilku minutach. Gdy nie odbierał już 20 minut, zaczęłam się martwić.

Po zamknięciu restauracji stałam przed nią jeszcze chwilę, szukając jego auta, jednak nigdzie go nie było. Sam fakt stania w środku ciemnego miasta wprawiał mnie w panikę. Gdy licznik nieodebranych połączeń sięgał dwudziestu, usłyszałam jego bardzo zdenerwowany głos w słuchawce.
- Kurwa mać ile razy będziesz jeszcze dzwonić?
- Gdzie jesteś? - mówiłam trzęsącym się ze strachu głosem.
- W domu - odpowiedział spokojnie.
- Jak to w domu? Miałeś mnie odebrać z pracy - niemal nie rozpłakałam się, rozglądając dookoła, czy ktoś nie stoi w pobliżu.
- Idź na autobus. To tylko 4 przystanki.
- Nie pojadę autobusem tam jest za dużo ludzi! - panikowałam, widząc jak jeden z nich właśnie przejeżdża ulicą.
- To zamów taksówkę.
- Skąd mam wiedzieć czy taksówkarz mnie nie uprowadzi…? - Przetarłam spływającą po policzku łzę.
- Radź sobie. Masz 19 lat. - Rozłączył się, zostawiając mnie samą na środku ulicy. Kompletnie nie wiedziałam, co mam robić. Łzy wbrew woli spływały mi po policzkach, a serce biło w zawrotnym tempie. Ledwo łapałam oddech co powodowało zawroty głowy. Było pewne to, że nigdy przenigdy nie wsiądę do pojazdu kierowanego przez nieznaną mi osobę. Postanowiłam więc pójść pieszo. Szybkim krokiem zaczęłam kierować się w stronę domu z nadzieją, że znajdę się tam jak najszybciej lub magicznie się teleportuję. Idąc tak, zauważyłam na jednej z latarnii ulicznych informację o zaginionym w okolicy chłopaku. Zwróciłam tylko uwagę na jego zdjęcie. Uśmiechnięty ciemnowłosy nastolatek. Przełknęłam głośno ślinę, po czym jeszcze bardziej przyśpieszyłam kroku. W trzęsących się rękach nie mogłam utrzymać telefonu. Kilkanaście metrów przede mną stał mały ciemny samochód, z którego wyszedł mężczyzna i odpalił papierosa. Zatrzymałam się w miejscu na kilka sekund, bojąc się iść dalej, jednak nie widziałam innego wyjścia. W głowie powtarzałam sobie jak mantrę: "nie bój się", "nic ci nie grozi", " tak wygląda normalny wieczorny spacer." Niemal nie popłakałam się, gdy byłam zaledwie kilka metrów od auta. Szłam prosto z zamkniętymi oczami, by być jak najmniej świadoma tego, co się wokoło dzieje. Zmuszona byłam je otworzy, gdy poczułam, że na coś wpadłam. Szybko rozejrzałam się. Ten sam mężczyzna stał na środku chodnika, którym szłam. Był młody, łysy ubrany w czarną skórzaną kurtkę i dżinsy. Moje serce niemal stanęło. Cofnęłam się kilka kroków do tyłu. On stał i patrzył na moją przerażoną otoczeniem osobę.
- Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś się zgubiła - powiedział niskim męskim głosem. Stałam jak kołek. Nie wiedziałam, czy mam uciekać, czy też grzecznie spróbować obejść go.
- Nie zgubiłam się - wydusiłam z siebie drżącym głosem. 
- Ale ja coś kiedyś zgubiłem i ty to masz. - Wskazał na mnie palcem. Zdezorientowana nie czułam nóg ani nie mogłam wymyślić racjonalnego planu ucieczki. Kilka sekund później poczułam jak ktoś przykłada mi do twarzy miękką, ale jednocześnie okropnie cuchnącą szmatkę. Osunęłam się na nogach, a oczy mimowolnie zamknęły mi się.

Dzieci Sambora Where stories live. Discover now