Rozdział 26

2K 137 37
                                    

ROZDZIAŁ 26

- Po prostu to włóż! – narzekałam, czekając, aż wykona ruch.

- Łatwo ci mówić. – zagderał Jace – Weź mnie nie popędzaj, daj mi chwilę.

- Zachowujesz się jak baba. – westchnęłam, patrząc w dół, gdzie odbywała się cała akcja.

- Jak masz ochotę, to zrób to sama. – warknął i podał mi butelkę z winem, na którą miałam nabić kurczaka. Albo indyka, jeden ptak. Jakkolwiek lubiłam krucjaty i śmierć poprzez wbicie na pal, tak bardzo nie miałam zamiaru samodzielnie zabić kumpeli, Anastazji.

- Nie, dziękuję. No dalej, Jace, na pal z nią! Pokaż, że masz jaja. – Wider posłał mi grymas i zaczął mamrotać pod nosem coś o tym, że już chyba wystarczająco wiele razy udowodnił, jak bardzo jest męski. Zignorowałam to i zaczęłam skandować słowa pokrzepienia, takie jak ‘Schowaj swoją hoohah’, czy ‘Najwyżej odleci z butelką z dupie’. Perwersyjnie, nie powiem, ale kto tam będzie oceniał kurczaka? Albo indyka?

W końcu znudziło mi się patrzenie na ułomne umiejętności Jace’a i  udałam się po coś do lodówki. W końcu należało mi się za bycie cheerlederką numer jeden. Wyciągając z dolnej półki sałatkę z ananasem, usłyszałam okrzyk zwycięstwa. Odwróciłam się i zobaczyłam Wildera z tryumfującą miną i rękę wyciągniętą w górę w oznace zwycięstwa, na co, tradycyjnie, przewróciłam oczami. Wzięłam trochę pieprzu z blatu i posypałam nim głowę Jace’a, chichoczą przy tym jak hiena w fabryce lubrykantów.

- Teraz jesteś oficjalnie popieprzony. – spojrzał na mnie z dzikim błyskiem w oku i zaczął iść w moją stronę niczym jakaś cholerna panda czy coś. No tak, w sumie to pewnie nikt o tym nie wiem, ale podbiłam mu oko w Boże Narodzenie, bo wypaplał moim rodzicom, że jesteśmy razem. Nie wincie mnie, to był taki sam mechanizm jak w przypadku podnoszenia dłoni na jej kontakt z ogniem – nie dało się tego powstrzymać. Już sam fakt, że odciągnął mnie od jedzenia ciast mamy było wystarczającym chamstwem. Dodatkowo, w ramach zemsty, zamoczyłam mu szczoteczkę do zębów w toalecie. Szybko się zorientował, a, że byłam blisko, to skończyło się to moją samoobroną w postaci kolejnego mocarnego uderzenia. No, a raczej kopniaka. W każdym razie, teraz chyba szykował się na przyjęcie kolejnej śliwy od okiem. Ja naprawdę nie wiem, ale moja brutalność go chyba nakręca, bo zachowuje się, jakbym była gorętsza od cholernego krateru.

- Jace, przytrzymaj sobie, z łaski swej. – na moje słowa uniósł sugestywnie brwi. Akt desperacji.

- Nie, Jace, ty popaprańcu. A jeśli już, to wynocha pod prysznic, mnie w to nie mieszaj. – przemknęłam do sałatki, wzięłam trochę do buzi i otwarcie zaczęłam ją mielić, pokazując wszystko Wilderowi.

- Jesteś obrzydliwa. – zrobiłam ukłon i jadłam dalej, siadając na stołku barowym.

- Wiem, dziękuję.

Po kilkunastu minutach ciężkiej pracy i leniuchowania Jace’a przy upychaniu kurczako-indyka do piekarnika, do kuchni weszła Emma, mama powyższego palanta.

- Dobry, miła mamo dziwnej zgrai. – uśmiechnęłyśmy się do siebie, po czym wskazałam na sałatkę. – Jak na zieleninę, jest to pyszne. – usłyszałam prychnięcie Jace, który mamrotał coś o tym, że pewnie teraz zjadłabym i wątróbkę. Zmrużyłam na niego oczy, ale nie odezwałam się ani słowem.

- Cieszę się. Szkoda tylko, że nie widać po tobie, że masz taki apetyt. – spojrzała na mnie ze smutkiem, ale, hej, nie moja wina. Początkowo pani mama myślała, że nic nie jem i robiła mi wyrzuty, ale, kiedy z jej lodówki wyparowała połowa zawartości, dała mi spokój.

- Tak, tak, fajna mamo. Staram się jak mogę. – pokiwałyśmy ze smutkiem, puszczając sobie oczko.

Emma była cudowna, jednak miała jedną wadę, która mnie przerażała – zbyt wciągnęła się w, ugh, związek mój i Jace’a. Mam na myśli, ugh, jesteśmy ze sobą jakieś dwa tygodnie, moi przyjaciele wciąż o tym nie wiedzą, a ona traktuje mnie jak jakąś część rodziny. Jestem jeszcze za młoda, żeby legalnie pić alkohol, a ona widzi we mnie przyszłą synową. Co więcej, podejrzewam, że jej syn na kartę V.I.P. do kostnicy. I to w każdym stanie!

Blind faithWhere stories live. Discover now