ROZDZIAŁ 27 II

2.2K 168 145
                                    

Harry siedział właśnie w swoim pokoju. W sumie to w swojej celi, bo inaczej nie można było tego nazwać. Miał dość. Zdecydowanie zaczął wariować. Blizna piekła go od dłuższego czasu, a kiedy tylko udawało mu się zasnąć, do jego snu na zmianę wkradali się Matt i Draco.

Matt patrzył na niego z odrazą i wściekłością. Czuł się zdradzony i oszukany.

Czuł się dokładnie tak, jak Harry w tym momencie.

Draco natomiast patrzył na niego z wyższością, a satysfakcja wręcz od niego biła.

Tylko tyle. Śniły mu się tylko ich twarze. Zero konwersacji, zero jakichkolwiek czynów.

Czasem, gdy wpatrywał się w obraz za oknem, miał wrażenie, że gdzieś w oddali widzi Dracona.

Ale to niemożliwe.

Usłyszał kroki na korytarzu i to była chwila, kiedy zdecydował się to zrobić.

Szczęk zamka i ciche skrzypienie drzwi. Przyzwyczajony do jego dotychczasowej uległości Śmierciożerca wszedł do komnaty, ściskając prawą ręką różdżkę, jednak opuszczoną.

Harry jak w transie rzucił się na niego. Talerz spadł na podłogę i rozprysł się na kawałki, robiąc przy tym niesamowicie wiele hałasu. Brunet chwycił prawy nadgarstek mężczyzny jedną ręką, drugą próbując wyrwać mu różdżkę.

W tym momencie nie myślał o swoim życiu. Nie myślał o niczym. Miał po prostu dość samotności. Miał dość tych ścian. Spędził tu wystarczająco dużo czasu, żeby policzyć i spamiętać wszystkie niewielkie pęknięcia w ścianach.

Śmierciożerca kopnął go z całej siły w piszczel. Harry zawył z bólu, jednak nie puścił go. Mężczyzna powtórzył ruch, tym razem trafiając jednak w kolano. Zielonooki osłabł, jednak wciąż uparcie walczył.

Z różdżki zaczęły się wydobywać czerwone iskry, opadające powoli w dół. Jak się za chwilę okazało iskry dotykając paneli czy też dywanu wywołały natychmiastową reakcję. Pokój zajął się ogniem.

Gorące płomienie sięgnęły stopy Harry'ego i podpaliły jego buta. Przestraszony zielonooki odskoczył natychmiast, odsuwając się pod samo okno, gdzie było najmniej płomieni. Niefortunnie potknął się o kawałek zwiniętego dywanu i upadł.

- Aquamenti! - ryknął mężczyzna. Płomienie zgasły w przeciągu kilku sekund. Harry'emu dym na chwilę przysłonił widoczność, jednak już po chwili wiedział w jakiej sytuacji się znajduje.   

Śmierciożerca celował do niego swoją różdżką, uśmiechając się przy tym z lekka szalenie.

Harry patrzył, jak czarodziej krzywi się nieznacznie i spogląda na lewe przedramię. Jego uśmiech powiększył się.

- Wstawaj, Potter. Idziemy. - warknął, a Harry po raz pierwszy miał okazję usłyszeć jego głos. - No już! - krzyknął.

Zielonooki powoli podniósł się i na lekko trzęsących się nogach wyszedł z pokoju. Rozejrzał się, nim nie został pociągnięty za ramię. Miał wrażenie, że gdzieś za rogiem mignęły mu srebrzyste włosy.

Szli długim i ciemnym korytarzem. Po drodze nie mijali nikogo innego. Harry kroczył dumnie z podniesioną głową, nie chcąc okazywać jak naprawdę się czuje. Bał się. Cholernie się bał.

Przez cały ten czas siedział sobie w pokoju i nikt nie zwracał na niego uwagi, a teraz przez ten głupi, nieprzemyślany atak był właśnie prowadzony nie wiadomo gdzie i po co.

Głupi! Głupi! Głupi!

No i po co się na niego rzucałeś?

Przeklinał się w myślach i nawet nie zauważył, kiedy podeszli pod wielkie, czarne drzwi. Śmierciożerca który go tu przyprowadził złapał za klamkę i otworzył je, po czym odsunął się na bok i gestem ręki kazał Harry'emu wejść.

Uwolnić uczucie ~ DrarryOnde histórias criam vida. Descubra agora