1. Olivia

7.2K 344 93
                                    

— Sammy! Sammy! — krzyczałam do pieska pani Nancy, który nic sobie z tego nie robił, wciąż szybko biegnąc i ciągnąc przy tym smycz, która mi wypadła.

    Pies sąsiadki był dorastającym wulkanem energii, a osiemdziesięcioletnia kobieta nie dawała rady za nim nadążyć, a co dopiero wychodzić na spacer i go przypilnować, dlatego ja przyjęłam ten obowiązek. Codziennie rano i po zajęciach zabierałam Sammy'ego na spacer, a raczej przebierzkę, by odciążyć starszą panią. I nie, Nancy mnie nie wykorzystywała, choć tak mogłoby się wydawać. Moja sąsiadka uratowała tego psiaka przed schroniskiem, gdy jej syn uległ wypadkowi przez który odszedł zaledwie kilka tygodni temu.

   Kochałam zwierzęta o wiele bardziej niż ludzi, a nigdy nie mogłam mieć własnego ze względu na uczulenie mamy na sierść, a teraz niechęć do nich Blaine'a. Nie powstrzymywało mnie to jednak i zajmowałam się cudzymi zwierzakami, dorabiając sobie, by wspomóc bezdomne koty i psy ze schroniska do którego chodziłam dwa razy w tygodniu, odkąd zamieszkałam w Easton.

— Muszę zacząć biegać. Zapisać drukowanymi literami — dyszę, gdy nie daję rady dalej biec za niewzruszonym kundelkiem.

   Stoję chwilę głośno dysząc, czekając aż Sammy, chociaż odrobinę się zmęczy, ale chyba czekałam na cud.

    Po odprowadzeniu szczeniaka do sąsiadki biorę szybki prysznic i zbieram się do szkoły. Nie robię tego chętnie. Nienawidzę tej szkoły i tego, że muszę do niej chodzić, a jej uczniowie widocznie też uważają, że lepiej by było, gdybym wróciła skąd przyszłam. Problem w tym, że zrobiłabym to z wielką chęcią, gdybym mogła. Nie podobał mi się ten ciągły gorąc, mimo że był już październik w dalszym ciągu nie mogłam nałożyć długich spodni i swetra, bo bym się przegrzała. Niestety, Easton miało do zaoferowania bardzo długie upały trwające nawet do listopada.

— Olivio, nie mogę cię dzisiaj podwieźć. Oddałem samochód do warsztatu, a do pracy i tak dojadę  spóźniony jak taksówkarz nie dojdzie tu za sekundę — mówi Kenny, a ja tylko kiwam głową na znak, że zrozumiałam i biorę na szybko dwa jabłka do plecaka. Skoro on mnie nie podwiezie to muszę już wychodzić i nie zdążę zjeść niczego, co równa się z tym, że będę musiała zjeść coś ze stołówki. Koszmar.

— Przejdę się — rzucam, lekko uśmiechając się do siwiejącego bruneta, a on odpowiada mi tym samym, uwydatniając zmarszczki mimiczne wokół oczu.

— Może Blaine cię podwiezie? — Bardziej niż mnie pyta chłopaka, siedzącego przy wyspie kuchennej, który właśnie pożerał bekon z szybkością błyskawicy.

   Wiem, co usłyszę jeszcze zanim otworzy usta pełne smażonej wieprzowiny.

— Nie, dzięki. Wystarczy, że przeniosłeś ją do mojego liceum, tato.

    Blaine nie darzył mnie sympatią, ja jego też nie, ale przynajmniej przy Kenny'm zachowywał się w miarę kulturalnie w stosunku do mnie.

    Kenny posyła mi przepraszający uśmiech, którym chce mi przekazać, że muszę iść pieszo o czym doskonale wiedziałam, zanim zapytał syna o zdanie.

     Drogę do liceum pokonuje w około dwadzieścia minut szybkim tempem i gdy staje już na dziedzińcu, Blaine właśnie podjeżdża na parking. Ignorując jego przybycie, przebijam się przez grupki rozmawiających ze sobą osób i staram się dotrzeć na główny korytarz. Książka do biologii dla ułomnych, to znaczy podstawa podstaw, której nie ogarniam, i mogę biec na zajęcia z panią Mills.

   Nie mam tu najlepszej przyjaciółki ani nawet dobrej koleżanki, z którą mogłabym pogadać, zanim przerwa dobiegnie końca, więc po prostu wchodzę do klasy zajmując moje stałe od prawie dwóch miesięcy miejsce przy śmierdzącym dredzie. Moje życie nie jest za kolorowe, a  pewnością nie pachnie fiołkami, gdy dred o imieniu Marvin siedzi obok.

    Zajęcia ciągną się w nieskończoność, a ja umieram z głodu, starając się nie myśleć o pysznym burgerze z Wendy's, którego jadłam w zeszłym tygodniu, wracając ze schroniska. Staram skupić swoje myśli na nudnych zajęciach, ale gdy przy ostatnich przed przerwą na lunch mój brzuch zaczyna głośno buczeć, zawstydzając nawet Calie, która myślała chyba, że puściłam bąka, postanawiam popełnić samobójstwo. Czy też mówiąc inaczej pójść do stołówki. Jedzenie było okropne, ale jeszcze gorsza była drużyna Blaine'a, którą starałam się unikać jak ognia. Pierwszy raz odkąd Kenny zapisał mnie do tego liceum miałam zjeść tu lunch jak każdy inny uczeń, co przerażało mnie bardziej niż myśl, że ktoś mógłby zamknąć mnie w jednym pomieszczeniu z Blaine'em i kazać nam się dogadać. No dobra jednak mniej. Blaine to potwor.

— Kurwa, bierz szybciej, bo umrę z głodu, do cholery — słyszę za sobą czyjś głos i wcale nie pomaga mi to w wyborze pomiędzy sałatką z kurczakiem, w której było więcej oleju niż kurczaka, a hamburgerem, który raz już chyba był jedzony.

   Nie odwracam się w stronę wściekłego chłopaka tylko jeszcze bardziej staram się schować twarz za rozpuszczonymi włosami i mówię do kucharki, żeby podała mi trochę fasolki szparagowej w panierce i przeżutego burgera. Oby smakował lepiej niż wygląda.

   Płacę starszej kobiecie z siatkowatą czapeczką na głowie i szybkim krokiem, przechodzę przez stołówkę w stronę małego stolika w rogu, który był jedynym nie zajętym jeszcze miejscem. Spokojnie siadam przy stoliku i zaczynam powoli zjadać to, co kupiłam. W tej chwili jeszcze bardziej żałuję, że nie zdążyłam zrobić sobie jedzenia, bo to co miałam przed sobą było wyjątkowo paskudne.  Bez większego wyboru niechętnie pochłaniam posiłek, obserwując zza włosów poczynania licealistów z Easton.

   Drużyna tygrysów, której kapitanem był wredny blondyn, wielbiący bekon i wyżywać się na mnie za to, że zaczęłam chodzić do tej szkoły. Jego koledzy wyglądali na takich samych imbecyli jak on, mimo że na pewno byli tymi, mającymi największe powodzenie u dziewczyn i względy u nauczycieli. Ta szkoła wielbiła footballistów bardziej niż koszykarzy czy rugbistów, a tych trzynastu silnych facetów dobrze to wykorzystywało.

    Gdy kończę jeden z najgorszych posiłków w moim życiu z radością, że mogę stąd uciec kieruję się na najnudniejszy przedmiot w całym dniu. Historia. Z dwojga złego lepsza ona niż naszprycowani hormonami sportowcy, którym nigdy nie wiadomo kiedy odbije.

    Grubo po drugiej popołudniu docieram do domu, ciesząc się, że mam już za sobą ten dzień i zostało mi jeszcze cztery do weekendu. Szybko przebieram się w wygodniejsze spodenki i koszulkę na ramiączkach, wiedząc, że będę umierać od tego upału, gdy Sammy znowu mi ucieknie. Zabieram od sąsiadki drobnego pieska i zgadzam się poplinować go godzinę dłużej niż zawsze, żeby w spokoju mogła zrobić zakupy.

    Robię z Sammy'm pięć kółek dookoła posiadłości Trasherów, którzy byli naszymi sąsiadami i zmęczona jak diabli biorę malucha na ręce i wnoszę do domu. Kenny miał wrócić za około dwie godziny, ale i tak zostanie po godzinach w biurze, nigdy nie wraca na czas.

    Wchodzę ze szczeniakiem do kuchni i nalewam mu wody w małą plastikową miseczkę, a sama wypijam chyba ze trzy szklanki chłodnej lemoniady prosto z lodówki.

    Nagle słyszę jak kundelek biegnie, zachaczając pazurami o wykładzinę na schodach. O cholera! Jak coś pogryzie to mam przewalone.

    Zrywam się, ruszając za psem i zdaję sobie sprawę jak wielkiego mam pecha, gdy Sammy wbiega z impetem do pokoju Blaine'a, którego drzwi były uchylone. Nie mając wyjścia biorę głęboki wdech i rzucam się za Sammy'm w paszczę lwa.

    W ostatniej chwili widzę jak maluch wbiegał pod łóżko blondyna.

— Co ty tu, do cholery, robisz, krasnalu?! — rzuca w moim kierunku podirytowany chłopak, a ja od razu zauważam dlaczego.

    Blaine i dwóch innych snobów siedzą przed jego dużym telewizorem i oglądają coś, co wyglądało jak mecz.

— Sammy wbiegł do twojego pokoju i ... — zaczęłam, ale przerwał mi parsknięciem. Blaine koń zaprzęgowy.

— Kim, do cholery, jest Sammy?! Zresztą nie ważne, wynoś się i nigdy więcej tu nie przychodź bez zaproszenia. Czyli nie przychodź nigdy, rozumiesz?

    Kiwam tylko głową, czując jak wpatrują się we mnie trzy pary oczu, wszystkie osądzające i najwyraźniej nieprzychylne. Cicho gwiżdże do psa, który widocznie nie chciał mojej śmierci i od razu wybiegł z pokoju potwora Blaine'a.

    Właśnie dlatego nienawidzę poniedziałków.
I Easton.

Miłość bez zobowiązań | ZAKOŃCZONE Where stories live. Discover now