26. Olivia

2.3K 221 140
                                    

— Zakochałem się w tobie — powiedział tak cicho, że miałam nadzieję, że się przesłyszałam.

    To był żart. Okrutny żart chłopaka, który chciał się zemścić za stratę przyjaciela. Nie widziałam innego wyjścia, bo to co mówił Blaine nie mogło być prawdą. Te wszystkie przykre słowa i ignorancja nie świadczyły o miłości. Blondyn przede mną, który odkąd mnie poznał nie potrafił mnie znieść, teraz mówiłby takie rzeczy? Tolerowałam go przez lata, udawałam, że nie ranią mnie jego słowa, by wypłakiwać oczy, gdy nikt mnie nie widział, ale prawda była taka, że nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Postarał się o to, żebym go nie znosiła, gdy dodał do mojego ciastka wiórków koksowych przez, co prawie się udusiłam czy gdy spuścił moją złotą rybkę w toalecie. Był diabłem wcielonym i oczekiwał ode mnie czegoś poza ignorowaniem zaczepek i tą formą niewolnictwa, do której zaczynałam przywykać. Wcześniej współczułam mu straty mamy, ale gdy odeszła moja, a ja zamieszkałam z Standerami znowu on stał się jeszcze większym palantem, mając gdzieś moją rozpacz. Nie współczuł mi tak, jak ja jemu i dawał mi wprost znać, że jestem nikim i powinnam stąd zniknąć. Czy tak zachowują się ludzie, którym zależy? Nie sadziłam.

— Żartujesz, Blaine — przyznałam, patrząc w jego szare oczy. 

     Znałam go od siedmiu lat, ale nigdy nie był taki jak teraz. Już wtedy jako dziesięciolatek był pyskaty i opryskliwy, a w jego oczach błyszczały złośliwe iskierki. Miał wtedy dłuższe włosy, które kręciły mu się na karku, gdy się spocił, a blizna po upadku na rolkach odznaczała się o wiele bardziej, teraz praktycznie znikła na jego opalonym czole. Jednak to był ten sam chłopak. Wysoki blondyn, który siedział przede mną z najbardziej zagubioną miną jaką kiedykolwiek u niego widziałam, był tym samym, który podstawił mi nogę, gdy uczyłam się jeździć na rolkach i starłam sobie skórę z ręki. Nie ważne jak bardzo starałby się poprawić nie wymaże z mojej głowy okropnych wspomnień, a tych dobrych było niewiele, mogłabym je zliczyć na palcach, ale jednak takie miałam. Mama, Kenny, Blaine i ja w meksykańskiej knajpce, śmiejąc się z dowcipu Standerów i zajadając się tacos. My w oceanarium, robiąc głupie miny do ryb czy karmiąc delfiny. Wyjazd w góry, gdy Blaine i ja musieliśmy dzielić pokój i Kenny wynegocjował z synem zawieszenie broni, a ja miałam okazję spędzić dobę bez jego fochów. 

   Było jednak jedno, które przebijało wszystkie, to jedno wspomnienie napawało mnie nadzieją, że w Easton nie będzie tak źle, gdy musiałam opuścić Sucsoit. Dzień pogrzebu mamy. Tego dnia jak nigdy Blaine zachowywał się nienagannie, wręcz uprzejmie i przyjaźnie. Nie robił głupich uwag o moich spuchniętych oczach czy bladej twarzy, a nawet skomplementował sukienkę, którą na sobie miałam. Przez całą ceremonię stał obok mnie, a gdy trumnę mamy wkładano w ziemię trzymał mnie za rękę. Potrzebowałam, wtedy wsparcia, a on wydawał się rozumieć mnie jak nikt inny, ale następnego dnia wróciłam do babci, a gdy przyjechałam do Easton chłopiec, który trzymał mnie za rękę nigdy nie wrócił. Teraz widząc jego minę, czułam, że przynajmniej część tego chłopca jest ze mną. 

— Chciałbym, Liv — szepnął, a mi przed oczami stanął obraz Vince'a. To w nim zaczynałam się zakochiwać, ba!, zauroczyłam się konkretnie i z jego ust pragnęłam usłyszeć takie słowa. 

— Jesteś chory, Blaine. Jesteśmy praktycznie rodzeństwem, twój tata kocha moją mamę i był jej mężem, a ty mówisz, że się we mnie zakochałeś?! — wybuchłam, nie mogąc dłużej wytrzymać ciężaru jaki spadł mi na ramiona z jego informacją. — Znęcałeś się nade mną psychicznie, odkąd pojawiłam się w twoim życiu i skoro tak według ciebie traktuje się osobę, którą się kocha to naprawdę współczuję wszystkim twoim dziewczynom, palancie. 

    Gdy skończyłam mój monolog, poczułam się lepiej. W końcu odpowiedziałam mu tak, jak na to zasługiwał przez cały ten czas, ale on wiele sobie z tego nie zrobił. Patrzył na mnie w nieodgadniony sposób, jakby trawił w myślach to, co mu powiedziałam i słusznie. Był palantem, a ja przestałam bać się tego wyznać na głos. Skoro on powiedział mi coś takiego to miałam w nosie, co się ze mną stanie, gdy Kenny wywali mnie z domu. 

— Kocham cię od przynajmniej pięciu lat, Olivio. Byłem popaprańcem i pewnie zawsze nim będę, ale nie przestanę tego czuć do ciebie. Nie masz, nawet pojęcia jak bardzo się wnerwiałem, gdy widziałem cię z Vince'm czy Moneesem. Chciałem, żebyś była moja, jednocześnie wiedząc, że mogę jedynie odgonić ich od ciebie. To mnie wykańcza każdego dnia, zwłaszcza że musiałem cię odpychać, by nie cierpieć bardziej. Zadałem ci tyle bólu, że nie znalazłbym słów odpowiednich, by cię za nie należycie przeprosić, ale wiedz, że cholernie tego żałuję. 

— Wyjdź z mojego pokoju — powiedziałam, siląc się na opanowanie. 

    Blaine nie ruszył się na krok, wciąż siedział na łóżku obok mnie, patrząc na mnie tak, że nie wiedziałam, co o tym myśleć. Naprawdę miałam już tego po dziurki w nosie. Limit cierpliwości do szkolnych gwiazd futbolu na ten tydzień wyczerpał Vincent, a blondyn nie dawał się stąd wyrzucić. Niewiele myśląc położyłam dłonie na jego piersi i pchnęłam go z całej siły, żeby spadł i poszedł sobie wreszcie. Nie przewidziałam jednak tego, że Blaine zakryje moje dłonie swoimi, przytwierdzając je do twardej klaty. Czułam jak szybko biło mu serce pod cienkim materiałem koszulki, przesiąkniętej zapachem perfum. Spanikowałam przez zbytnią bliskość Standera, zastanawiając się, co teraz zrobić. Nie miałam dość siły, by mu się po prostu wyrwać, a ani trochę nie podobała mi się ta bliskość. 

— Tak strasznie o tym marzyłem, Liv — szepnął, opierając swoje czoło o moje. 

     Zanim zdążyłam zorientować się, co się wydarzyło, poczułam to. Dłonie Blaine'a obejmowały moją twarz, a jego usta wyciskały na moich tak namiętne i żarliwe pocałunki, że brakło mu tchu. Całował mnie przez moment, a gdy ja zaczęłam mocniej oddychać odsunął się i spojrzał na mnie w sposób, który mówił wszystko. Nie kłamał. Naprawdę mnie kochał, ale czy to coś zmieniało?

— Ty dupku! — wrzasnęłam, dając mu w twarz. 

     Ręka zapiekła mnie tak mocno, że musiałam nią pomachać, ale nie żałowałam. Blaine już dawno temu zasłużył na ten policzek, a w obecnej sytuacji bardziej niż kiedykolwiek wcześniej musiał go otrzymać.  

— Najpierw on, a teraz ty?! Naprawdę myślałeś, że jak mnie pocałujesz to rzucę ci się w ramiona i jeszcze może pozwolę się przelecieć?! — Krzyknęłam, a on patrzył na mnie cierpliwie. — Nigdy nie zakochałabym się w tobie, Blaine, a po tym co zrobiłeś nie mam ochoty cię widzieć. Współczuję wszystkim dziewczynom, które kochałeś, jeśli musiały znosić coś takiego. Choć one pewnie po prostu chciały zaliczyć seks z tobą, żeby móc się pochwalić przed koleżankami, bo wątpię, żeby ktoś z tobą wytrzymał. Mam rację? To dlatego nie miałeś nikogo na dłużej, bo nie potrafisz nie krzywdzić ludzi. 

— Nie byłem z żadną dziewczyną na poważnie, bo tylko ciebie kochałem — przyznał, a ja ujrzałam coś naprawdę dziwnego, zanim wyszedł z mojego pokoju, trzaskając drzwiami tak mocno, że poczułam to na łóżku. 

      W szarych, bezlitosnych oczach były ślady łez, o które nie podejrzałabym tego chłopaka bez serca. 

Miłość bez zobowiązań | ZAKOŃCZONE Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang