Rozdział 10

179 18 11
                                    

Już kiedyś to robiłem. Wszedłem tutaj za Tris, mimo tego, że cholernie się bałem, ale czułem, że muszę to zrobić.

Teraz nadal się boję. I mimo to, wspinam się za Lily, bo nie chcę, żeby spadła i skręciła kark lub co gorsza, żeby zginęła. Nie podejrzewałem, że może zachować się tak lekkomyślnie.

- Już? - Pytam niecierpliwie, trzymając się uchwytu jedną ręką. Drugą ocieram o spodnie, jest śliska od potu.

- Mógłbyś chociaż przez chwilę docenić piękno tego co widzisz? - Pyta Lily. Jej włosy rozwiewają się na wszystkie strony, ale na jej twarzy widać czystą radość.

- Nie.

Ku mojemu zaskoczeniu, Lily przesuwa się bliżej, tak że stoi tuż obok. Staram się przybrać na twarz obojętną maskę, żeby nie zauważyła tego, że się boję.

- Żałuję, że wcześniej tego nie zrobiłam. Mam wrażenie, że ominęło mnie tyle rzeczy...

- Trzeba było wybrać Nieustraszoność. Chociaż i tak skończyłabyś jako bezfrakcyjna. Nie wytrzymałabyś do końca nowicjatu - prycham.

- Nie wierzysz we mnie?

- Serdecznym zwykle się nie udawało.

- Altruistom też nie, a tobie jakoś się udało. Tobie i Tris Prior. Też na początku jej tak mówiłeś? Że nie da rady? Musiałeś się nieźle zdziwić.

Sztywnieję i ogarnia mnie złość. Nie ma prawa o niej mówić.

- Nigdy więcej jej nie wspominaj, rozumiesz? - Mówię powoli i stanowczo. - Nie znałaś jej. My... zresztą nieważne - zaczynam pospiesznie schodzić. Lily robi to samo, choć nie tak sprawnie jak ja. Czuję ulgę, kiedy moje stopy dotykają ziemi.

Nie czekam na nią i wracam do domu, pogrążony z myślach o Tris. Mam wrażenie, że do końca życia będzie towarzyszył mi jej cień.

>>>

Kiedy wychodzę z samolotu na lotnisku w Waszyngtonie, powoli wracają mi kolory na twarzy. Przynajmniej tak mówi Lily, która ubzdurała sobie, że musi się mną opiekować, bo nie wyglądam najlepiej. Nienawidzę latać samolotem. To kilkugodzinna męka.

- Teraz musimy udać się na spotkanie z przedstawicielami Prezydenta, ale potem macie całe popołudnie dla siebie - mówi Johanna takim tonem, jakbyśmy mieli z Lily całą listę z miejscami, które chcemy odwiedzić.

- Świetnie, wyśpię się - burczę pod nosem.

- Spokojnie, zajmę się Tobiasem. Na pewno nie będzie się nudził - zapewnia Johannę Lily.

Unoszę brwi, ale nie odpowiadam. Lily jak zwykle stara się ze mną zaprzyjaźnić i nie wspomina o tamtej nocy. Powoli zaczynam się do niej przyzwyczajać, co mnie przeraża. Nie chcę się przyzwyczaić do jej towarzystwa ani co gorsza, polubić ją.

Samochód zawozi nas na spotkanie z przedstawicielami Prezydenta. Siadam po prawej stronie Johanny i niecierpliwie czekam na rozpoczęcie. Mam wrażenie, że jestem obserwowany. Może jestem przewrażliwiony, ale mam do tego prawo. Ci ludzie obserwowali nas przez dwieście lat, jak zwierzęta w zoo.

- Przedstawiciele Chicago - przemawia jeden z nich. - Witamy w Waszyngtonie. Prosiliśmy o spotkanie, ponieważ musimy podpisać porozumienie. Już wcześniej rozmawialiśmy o warunkach, teraz nadeszła pora, aby je spisać i przypieczętować.

Bierze do ręki kartkę, po czym podaje ją mężczyźnie obok, który zaczyna czytać. Punkt po punkcie, zaczynam się coraz bardziej denerwować. Dokładnie wiem, co planują. Chcą nas osłabić do tego stopnia, że w razie czego nie będziemy w stanie się obronić.

- Chcecie pozbawić nas naszej własnego wojska, do której mamy prawo - wypalam.

- Nie potrzebujecie własnego wojska - mężczyzna patrzy na mnie rozbawiony. - Chicago jest jednym z mnóstwa miast Stanów Zjednoczonych. Ten kraj ma wojsko, które w razie czego ochroni wszystkie swoje miasta. Naprawdę nie macie się czego obawiać.

- Nie jesteśmy jak inne miasta, byliśmy eksperymentem. Mamy wiele powodów do obaw.

- Tobiasie, uspokój się - Johanna zerka na mnie ostrzegawczo.

- Co nam po waszej ochronie? Gdzie byliście, gdy jeden z waszych ludzi zabił moją dziewczynę? Gdzie byliście, gdy ginęli niewinni ludzie? - Wstaję, przewracając krzesło.

- Daliśmy wam wolną wolę. Nie kazaliśmy wam się nawzajem zabijać.

- Nie da się utrzymać pokoju w klatce, w której nas zamknęliście!

- Dlatego teraz musicie podlegać naszym prawom, a nie tym, które sami sobie wymyśliliście. System nie zadziałał, eksperyment został zakończony. To koniec. Jesteście teraz obywatelami Ameryki. Ten, kto złamie prawo, zostanie ukarany - mężczyzna także wstaje i patrzy na mnie z rozbawieniem. - Znamy cię, Tobiasie Eaton. Lepiej niż myślisz. Radzę ci, żebyś się już nigdy więcej nie wychylał, bo źle skończysz. Może tak samo jak Beatrice Prior.

CDN.

HOW IT ENDSWhere stories live. Discover now