Rozdział Trzydziesty Piąty: Niech nie wie nikt

14 1 0
                                    

"Celem każdej przyjaźni jest dawanie drugiej osobie siły,
gdy tylko tego potrzebuje" 

~ Jonathan Carroll


*Perspektywa Narcissy* 

Po prawdzie nie sądziłam, że to skończy się tak dobrze. "Dobrze"... taak. Fakt, mogłoby być lepiej, jednak skoro już mamy jakiś ogólny zarys tego, co mamy zrobić, jakoś lepiej się poczułam. Myśl, że nie jestem sama w tej grze, gdzie każdy ruch może być surowo karany, sprawiła, jako mój humor nieco się poprawił. 

Nie byłam szczególnie zdziwiona swoim zadaniem. Jakby nie patrzeć, w udawaniu ślepej idiotki byłam wręcz mistrzynią. 

Nasze Obrady Okrągłego Stołu dobiegły końca jakoś późnym popołudniem. Właściwie, po przydzieleniu tego, co każdy z nas miał robić, już po prostu siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Jednak i na rozstanie przyszedł czas. Gdy już pożegnaliśmy się z Dianą, Aurelienem, Vincentem i Lea'ą, zostałam sama z Miriam. Mój ojciec ulotnił się, ponieważ pilnie wzywali go do pracy, a my powędrowałyśmy do mojego pokoju. 

- Jak się czujesz? - Zapytałam, usadawiając się na niepościelonym łóżku. 

Przewróciła oczyma. 

- Nie umieram, Cissa - westchnęła, przysiadając obok mnie. Pokiwałam głową, zerkając na wyświetlacz telefonu, który nagle rozbłysnął. Jakoś nie miałam szczególnej ochoty rozmawiać z nikim, kto nie był Miriam. Albo moim ojcem. - Marsjasz? 

- Mhm - odmruknęłam, ponownie wygaszając ekran. Postanowiłam odpisać mu później. 

- Będzie dobrze, Narcisso - spróbowała mnie pocieszyć. - Pogonimy ją - uśmiechnęła się pogodnie. Wiedziałam jednak, że i jej nie jest do śmiechu. 

- Tak, wiem.... 

- Ale? - Podchwyciła. Miriam nie dało się tak łatwo oszukać. 

Zwiesiłam głowę, bawiąc się czarną bransoletką. Próbowałam zebrać myśli w słowa, które mogłabym wyrzec do przyjaciółki. Nie chciałam paplać bez ładu i składu, chociaż pewnie to właśnie tak się skończy. 

- Po prostu... mam wrażenie, że Mars tak naprawdę nigdy nie przestał jej kochać, wiesz? - Odparłam w końcu, zaś moje własne słowa nieomal stanęły mi kołkiem w gardle. Wypowiedzenie tego na głos stało się jeszcze bardziej możliwe. - Okey, pogonimy ją, ale... on chyba nigdy nie pokocha mnie tak, jak kocha ją. 

I się rozpłakałam. Autentycznie. I wiedziałam, och doskonale wiedziałam, że mimo bycia dobrym w udawaniu ślepej, mogę nie sprostać zadaniu. Nie chciałam zawieść żadnego z nich, a zwłaszcza Miriam. To nie mogło jednak skończyć się dobrze. Zbyt bardzo się bałam, że coś spieprzę. 

- Narcissa... - szepnęła. Przytuliła mnie, głaszcząc po włosach i nic nie mówiąc. Byłam jej za to wdzięczna. 

- Już się uspokajam - mruknęłam, usilnie powstrzymując łzy. Pociągnęłam kilka razy nosem, głęboko oddychając. 

- Nie, nie. Płacz, jeżeli potrzebujesz - zaoponowała łagodnie. - Smutek dużo waży - zaśmiała się cicho. Odwzajemniłam miły gest. 

- Boję się, Mira - westchnęłam. 

- Ja też, Cissa - oparłyśmy się o ścianę. - Ale nie poddamy się tak łatwo. Nie oddamy Angelinie Marsjasza, o nie. A on pożałuje, że w ogóle znowu się do niej zbliżył po tym wszystkim - uśmiechnęła się złowieszczo. 

Zaśmiałam się cicho. Podziwiałam ją. Naprawdę miała ogromną wolę walki. 

- Pobijesz go? - Uśmiechnęłam się. 

- A co! - Zawołała, klaszcząc w dłonie. Zaraz jednak spoważniała. - Cissa... ja wiem, że to będzie trudne, ale naprawdę udawaj, że o niczym nie wiesz. Że wcale ci ona nie przeszkadza. A już zwłaszcza nie wiesz o tym, co się tutaj wydarzyło - zatoczyła ręką koło, jakby chcąc objąć cały dom. 

Pokiwałam głową. 

- Wiem. - Odparłam. - Niech nie wie nikt, nie zdradzaj nic.. - uśmiechnęłam się gorzko. 

- Mniej więcej tak - przytaknęła. 

Byłam gotowa zawalczyć o to wszystko. Nie miałam pojęcia, czy będzie warto. I szczerze mówiąc, nie miało to chyba znaczenia. Przecież... przecież zawsze było o co walczyć, nawet jeżeli owa bitwa była z góry skazana na porażkę, prawda? 

Nasza jednak nie była. I tego się trzymałam. 

_________________________________________________________________________________

Serca biją w jednym rytmieWhere stories live. Discover now