Mary

53 1 0
                                    

Umarłam. Przez jakiś czas byłam duchem. Odeszłam – umarłam raz jeszcze? Jednak wróciłam. Żyję, oddycham, myślę. Przynajmniej myślę, że myślę. Dziwne, powiadacie? Jeszcze nie wiecie, co was czeka.

Siedzę na miejscu pasażera w czarnym chevrolecie impali z 1967 roku, ukochanym samochodzie Johna. Prowadzi mój starszy syn, który zerka na mnie kątem oka, lecz tak często, że dziwię się, że jeszcze nie wpakował nas na drzewo, ani nie pojechał na zderzenie czołowe. Bogiem a prawdą, drzewo byłoby bardziej prawdopodobne, bo jedziemy przez ciemny las na jakimś zadupiu, światła reflektorów omiatają wąską drogę, skłębione zarośla na poboczach i fosforyzujące ślepia drobnych zwierząt. I ani jednego samochodu z naprzeciwka.

Pamiętacie, jak powiedziałam, że zrobi się jeszcze dziwniej? Po pierwsze, mój syn, którego zapamiętałam jako rezolutnego czterolatka, teraz jest starszy ode mnie. Po drugie - wygląda jak łowca, zachowuje się jak łowca i myśli jak łowca. Kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy, skoczył jak żbik i przygniótł do ziemi, domagając się odpowiedzi, kim lub czym jestem. Przy tym ton jego głosu mógłby zmrozić kostki lodu w tropikach, a oczy rzucały wściekłe błyski, widoczne nawet w ciemnym lesie. Urocze pytanie. Gorzej, że nie miałam na nie dobrej odpowiedzi. Wiedziałam, kim jestem (oby), ale dlaczego zmartwychwstałam i skąd wzięłam się na jego drodze? Chciałabym powiedzieć, że z Nieba, ale nie zawsze byłam aniołem. By ocalić jedno życie – przyszłego męża, skazałam na potępienie drugie – mojego młodszego syna. Nie był to czyn chwalebny, tym bardziej, że zdawałam sobie sprawę z konsekwencji – na miłość boską, sama kiedyś byłam łowcą. Przeklęty żółtooki demon i jego piekielne gry. Moi nieszczęśni rodzice. Mój ukochany leżący bez życia na ziemi. Moja głupota. A później wyparłam wszystko z pamięci, starając się wmówić sobie, że tamten nie wróci, że Rumpelstiltskin nie przyjdzie po moje dziecko, że to był tylko zły sen.

Czy to także był zły sen? Stałam pośrodku ciemnego, obcego lasu, nie całkiem pojmując, co się dzieje. Spotkanie z dorosłym synem, wyglądającym na równie skołowanego co ja, nie poprawiło sytuacji, obalanie na wilgotną ściółkę również. Mimo to przyciskanie własnej matki, niespodziewanie młodszej od siebie, do ziemi i obmacywanie jej przez muślinową koszulę nocną powinno być karalne, więc zrzuciłam go z siebie. Niezbyt delikatnie. Jeszcze całkowicie nie zardzewiałam jako łowca. On też nie, więc starcie mogło zakończyć się bardzo nieprzyjemnie (na przykład odesłaniem mnie w zaświaty, z których właśnie wróciłam), gdybym w porę nie użyła matczynego głosu. Co prawda matki nieczęsto wykrzykują, żeby syn się uspokoił i ich nie zabijał (taką mam nadzieję w imieniu innych matek), ale odpowiedni ton pomógł.

- Mama? – spytał niepewnie i przez chwilę w dorosłym, rosłym, bojowym i nader przystojnym mężczyźnie zobaczyłam swojego małego chłopca, którego musiałam zostawić na poniewierkę.

- Tak, Dean – powiedziałam z całym przekonaniem, na jakie było mnie stać. – Słowo honoru, nie jestem zjawą, halucynacją, zombie ani zmiennokształtnym, możesz mnie sprawdzić wodą święconą, srebrem, żelazem i czym tylko chcesz.

- Ale ty... - wyjąkał, wykonując bezradny gest ręką. Zagubił się, a wyraz jego twarzy sprawił, że najchętniej przytuliłabym go z całych sił. Choćby nie wypadało.

- Umarłam – podpowiedziałam z westchnieniem. – Wiem. Jakiś czas byłam duchem. Kiedyś spotkaliśmy się w naszym starym domu, pamiętasz? Ty, Sam i poltergeist.

- Byłaś duchem w płomieniach – przyznał wbrew sobie. Przetarł dłonią twarz, jakby chciał pozbyć się pajęczyny złudzeń i zmęczenia. – Ale jakim cudem, skąd, dlaczego i... i masz na sobie koszulę nocną.

To ostatnie zabrzmiało prawie jak oskarżenie. Spojrzałam po sobie. Fakt, mogło mnie wskrzesić w czymś wygodniejszym i mniej prześwitującym.

Powrót z zaświatówWhere stories live. Discover now