Rozdział 9

700 51 50
                                    

— Uciekłaś. — przerwał ciszę, która panowała między nami. Przełknęłam głośno ślinę, opuszczając wzrok na kostkę brukową. Czułam się kompletnie nieprzygotowana do tej rozmowy. Napięta atmosfera była wyczuwalna w powietrzu i również nie pomagała. To wydawało się takie nierealne, że nie mieliśmy kontaktu przez dwa lata, parę dni temu rzucaliśmy się sobie do gardeł, a dziś rozmawiamy, lub próbujemy rozmawiać.

— Musiałam. — odparłam cicho, obawiając się jego reakcji. Myślałam, że zacznie na mnie krzyczeć lub zareaguje gwałtownie, lecz on tylko słabo się zaśmiał.

— Musiałaś. — powtórzył pusto.

— Matteo, proszę cię, zrozum to. — westchnęłam. — Nie chciałam nikogo zranić.

— To zabawne, bo i tak to zrobiłaś.
Podniosłam na niego wzrok, próbując kontrolować swój głos i nie sprawić, aby się załamał.

— Napisałam ci list. — ze zdenerwowania zaczęłam skubać skórki przy paznokciach. To był mój tik nerwowy. — Przeczytałeś go?

— Tak, a następnie spaliłem w kominku. — wypowiadając, te słowa brzmiał tak chłodno.

— Napisałam, że wybrałam. — kontynuowałam, obserwując bacznie jego twarz. — Ale nie chciałam być powodem, dla którego ty i twoja rodzina mielibyście znów nie rozmawiać. — zagryzłam wargę. — Oni wiedzą?

— Nie. — zaprzeczył od razu. — To znaczy, tylko Leon i siostry. Postanowiliśmy tego nie wywlekać na światło dzienne. I tak po nieudanym ślubie atmosfera była beznadziejna. A twoi rodzice przepraszali za zaistniałą sytuację.

— Wiem. Dzwonili do mnie z milion razy. Od tamtej pory widziałam ich tylko raz, gdy pojechałam na święta. — wyznałam. — Zostałam zjechana od góry do dołu. Później zaczęłam spędzać święta sama.

— Trzeba nie było robić takich akcji, to byś spędzała święta z Leonem.

Rozchyliłam usta, słysząc jego słowa. Czy on naprawdę...?
Poczułam, jak coś we mnie się gotuje. Zacisnęłam dłonie w pięści i stanęłam przed Matteo. Denerwował mnie już tą swoją obojętnością. Ani razu nawet na mnie nie spojrzał. Okej, zachowałam się jak idiotka, ale żeby zrzucać winę na mnie?

— Czy ty naprawdę to powiedziałeś? — spytałam wkurzona. Balsano w końcu na mnie spojrzał i uniósł jedną brew.

— Co?

— Wiesz co, to prawda. Mogłabym spędzać święta z Leonem i kto wie, może z naszym dzieckiem, ale pojawiłeś się ty.

— Aha, czyli teraz zrzucasz to na mnie? — zaśmiał się bez humoru.

— Tak, bo w tobie się zakochałam! Gdybyś się do mnie nie zalecał w żaden sposób, a zachowywał, jak na brata pana młodego przystało, to by to wypaliło. — wyrzuciłam ręce do góry. — Ale ty wolałeś zabawić się mną.

— To dla mnie nie była zabawa. — warknął nagle, robiąc krok do przodu. — I ty wiesz dobrze, że Leon nie zasługiwał na ciebie. Źle cię traktował.

Odchyliłam się, zwracając uwagę na to, że stał zdecydowanie za blisko mnie. Przełknęłam głośno ślinę, patrząc mu w oczy.

— Nie tobie było to oceniać. — wykrztusiłam. Balsano odsunął się, robiąc między nami bezpieczną odległość.

— Wiem, co widziałem. Ale co ty możesz wiedzieć, skoro to był twój pierwszy facet?

Nie odezwałam się, a tylko zagryzłam policzek od środka. Byłam zła, bo wiedziałam, że miał rację.

— Cokolwiek. Było-minęło. — chciałam zakończyć ten temat, pożegnać się z nim raz na zawsze i uciec do Ameryki.

— Coś jeszcze? — zadał pytanie, sunąć wzrokiem po parku. Przełknęłam ślinę, próbując zignorować nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Było mi przykro, ale skoro nawarzyłam sobie piwa, to musiałam je wypić.

— Chciałam cię po prostu przeprosić. Wiem, że rozpocząłeś życie na nowo i nie chcę się wpieprzać. Tego nawet nie planowałam, jeśli myślisz, że specjalnie tu przyjechałam, dla ciebie. — Matteo w końcu podniósł na mnie wzrok, a ja kontynuowałam. — Chcę, żebyś tylko wiedział, że jest mi bardzo przykro i, że poniosłam tego konsekwencje.

— To dobrze. — rzucił krótko.

Kiwnęłam głową i odwróciłam wzrok. Liczyłam, że coś doda od siebie, ale Włoch siedział cicho. Zagryzłam wargę i podniosłam się z ławki.

— To tyle chciałam przekazać. — mruknęłam i wstałam z miejsca. Chciałam już zniknąć z tego miejsca.

— Poczekaj. — poczułam rękę na ramieniu. Odwróciłam się i spojrzałam na Matteo, który wyglądał na lekko zirytowanego. — Nie chcę się rozstawać mimo wszystko w kłótni. Znów. — westchnął i przymknął oczy. — Może jestem szalony i później będę żałować tej propozycji, ale... rozstańmy się w zgodzie. I może zacznijmy od początku.

Spojrzałam na wyciągniętą w moją stronę rękę, a następnie na jego twarz. Byłam zaskoczona i myślałam, że Matteo żartuje. Jednak ten miał całkowicie poważny wyraz twarzy.

— Mówisz poważnie? — wykrztusiłam z siebie.

— Tak. — wywrócił oczami. — Co nam szkodzi? I tak nie czuję do ciebie tego, co kiedyś i zgaduję, że w twoim przypadku jest tak samo, więc czemu nie możemy spróbować być, chociaż... przyjaciółmi?

— No jasne. — na mojej buzi zakwitł uśmiech, choć próbowałam się od niego powstrzymać. Na moim sercu nagle ulżyło. Chwyciłam jego dłoń i delikatnie nią potrząsnęłam. — W takim razie zacznijmy od początku.

***

— Ale że co?! — Allison była w szoku. Zaśmiałam się cicho z jej reakcji i kiwnęłam twierdząco głową. — O MÓJ BOŻE, CZY WY-

— Nie, Ally, nie wrócimy do siebie. W tej sytuacji byłoby to dziwne. — wtrąciłam się. Dziewczyna wydęła dolną wargę w niezadowoleniu. Odkąd tylko jej powiedziałam prawdę, ta bez przerwy pytała się o Matteo, co mnie powoli doprowadzało do szału. Mówiłam jej, że to nie jest durny film romantyczny i nie zejdę się ponownie z Balsano, ale ta miała gdzieś moje słowa.

— Jasne, to tylko kwestia czasu. — puściła mi oczko i chwyciła między palce swoje okulary przeciwsłoneczne. — Czyli rozumiem, że w sobotę jesteś niedostępna?

— Mhm. — kiwnęłam głową. Wstępnie byłam umówiona z Matteo na jeszcze jedno spotkanie, które miało oczyścić tę negatywną atmosferę, która panowała między nami. To było dziwne, że jeszcze chwilę temu się kłóciliśmy, a teraz mieliśmy spędzić dzień razem. Dziwne, ale w jakimś stopniu cieszyło, że ruszamy dalej.

— W razie czego to napisz, a się zjawię. Chociaż myślę, że będziecie się oboje dobrze bawić...

— Jasne, lepiej już chodźmy, bo znów się spóźnimy. — ucięłam temat, podnosząc się z krzesła.

Po zapłaceniu za nasze zamówienia skierowałyśmy się w stronę centrum i zaczęłyśmy rozmawiać o ślubie Allison. Poprosiła mnie o bycie honorową druhną, co mi bardzo schlebiało. Richard planował naprawdę huczne wesele na jakieś dwieście osób. Ally nie była tym do końca zachwycona, ale przystała na zachciankę Richiego. Pokazywała mi zdjęcia, którymi chciała się zainspirować. Wszystko miało odbyć się na zewnątrz wśród zieleni, co natychmiast przyniosło mi na myśl moje niedoszłe wesele.

— Będzie naprawdę pięknie. — skomentowałam, gdy chowała telefon do torebki. — Nie przejmuj się, że coś nie wyjdzie źle. Jedynym twoim wrogiem może być jedynie pogoda.

Ally kiwnęła głową, zgadzając się ze mną i zaczęła mówić o namiotach, które planowali również załatwić na ich wesele.

Resztę wieczoru spędziłyśmy wraz z Richardem i Michaelem na kolacji, słuchając jazzowej muzyki i wznosząc kolejne toasty za przyszłą parę młodą. Po raz pierwszy od bardzo dawna czułam się wyjątkowo szczęśliwa oraz spokojna, czego mi bardzo brakowało. Wmawiałam sobie, że to dzięki wakacjom w tym magicznym miejscu i moim przyjaciołom, lecz w głębi serca czułam, że coś innego też miało na to wpływ.
Miałam tylko nadzieję, że teraz wszystko zacznie się układać.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 30, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

𝐍𝐈𝐄 𝐏𝐎𝐙𝐖Ó𝐋 𝐌𝐈 𝐎𝐃𝐄𝐉ŚĆ ─ 𝐥𝐮𝐭𝐭𝐞𝐨 [𝟐]Where stories live. Discover now