Rozdział 11

84 12 31
                                    

Radosna atmosfera w domu utrzymywała się przez cały wieczór. Mimo szczerych chęci, nie umiałam się jej w pełni oddać i szare myśli pochłaniały mnie coraz bardziej. Ujemna temperatura na dworze i wszechobecna ciemność nie zniechęciły mnie do wyjścia na spacer. Miałam nadzieję, że przywrócą mi one trzeźwość umysłu.

Ku mojej uldze, wszyscy byli zbyt pochłonięci przyszłą parą młodą i jej planami na przyszłość, żeby zauważyć moje zniknięcie. Nie robiąc hałasu, szybko ubrałam się i wyszłam z domu, naciągając na uszy wełnianą czapkę z pomponem.

Tuż za progiem uderzył we mnie chłodny podmuch powietrza i przez chwilę zastanawiałam się nad odwołaniem decyzji co do mojej nocnej eskapady. Podekscytowane głosy, dobiegające z salonu utwierdziły mnie jednak w przekonaniu, że zmiana otoczenia dobrze mi zrobi. Czułam się źle z tym, że nie potrafiłam cieszyć się szczęściem siostry. Wiedziałam, że powinnam ją wspierać w takich chwilach, ale byłam jeszcze zbyt słaba na takie poświęcenie. Nie zdążyłam na tyle ochłonąć po swoich doświadczeniach, żeby skupić się na czymś innym.

Wiedziałam, że takie spacery po zmroku mogą być niebezpieczne, ale mimo to ruszyłam wzdłuż głównej drogi, przebiegającej przez wieś. W Poznaniu na pewno bym się na to nie odważyła, ale tutaj znałam wszystkich mieszkańców. Bardziej od ludzi obawiałam się zwierząt, które mogły wyjść z pobliskiego lasu, ale miałam nadzieję, że nieliczne światła zapalone na gankach skutecznie je zniechęcą do zbliżania się do zabudowań.

Wszystkie domy stały w niedalekim sąsiedztwie i żeby przejść całą wioskę wystarczyło pół godziny. Każde mijane gospodarstwo było inne. Jedne ledwo trzymały się w jednym kawałku, inne były świeżo po remontach, niektóre miały spore, zadbane ogrody, za to kolejne zagracone podwórka. Wiedziałam kto co rano wstaje do pracy w mleczarni, a kto jeździ do miasta, kto pracuje na polu, a kto trudni się jako myśliwy. Nie było rzeczy, której nie wiedziałabym o tym miejscu i o ludziach, którzy mimo że nie należeli do rodziny, byli mi w pewien sposób bliscy.

Powietrze było czyste, gwiazdy świeciły jaśniej niż gdziekolwiek indziej, a dookoła panowała cisza przerywana szumem drzew, poruszających się na wietrze. Czułam, że to był mój dom.

Dochodziłam już do końca wioski, gdy moją uwagę przyciągnęło jasne światło i ciche odgłosy radia, dobiegające z jednego z budynków. Przez moment zawahałam się, ale w końcu popchnęłam furtkę odgradzającą posesję od drogi i ruszyłam przez podwórko. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć, gdy z ciemności skoczył na mnie rozpędzony, czarny kształt, który prawie zwalił mnie z nóg. Zwierzę stanęło na tylnych łapach, opierając się o mnie i zaczęło żywo machać ogonem, piszcząc radośnie.

Z uśmiechem poklepałam psa po łbie, witając się z nim, po czym przeniosłam wzrok na garaż, przy którego wejściu stała obserwująca nas osoba.

- Co z ciebie za stróż Yogi? Powinieneś szczekać - zganił psa chłopak. Na jego ustach widać było jednak lekki uśmiech. - Czyżby dama wróciła z wielkiego świata w nasze skromne progi?

Wzruszyłam ramionami i bez zaproszenia usiadłam na wysłużonej kanapie, na której razem z przyjaciółmi kiedyś spędzałam każdą wolną chwilę.

- Wpadłam na kilka dni odpocząć. - wyjaśniłam, przyglądając się samochodowym częściom, walającym się dookoła. - Czyli jednak mechanik, tak? - Zadałam pytanie, nie oczekując na nie odpowiedzi. Nie spodziewałam się po nim niczego innego.

Każdy z naszej paczki miał zupełnie inne plany na przyszłość. Większość zdecydowała się wyjechać na uczelnie, ale Tomek mimo wielu namów od początku mówił, że woli grzebać w autach. Ostatni raz widzieliśmy się jeszcze zanim nasze drogi się rozeszły w październiku i teraz dziwnie się czułam ze świadomością, że nasz kontakt się urwał.

Nie uda Ci się ✔Where stories live. Discover now