1. Zimne dnie i noce

2.2K 61 10
                                    

Warszawa 1943

Młoda dziewczyna biegła ulicami Warszawy modląc się aby nikt jej nie zauważył. Mknęła ulicami z ciężkim plecakiem na plecach. Przemieszczała się bokiem, pobocznymi alejkami i skrótami niczym cień wcześniej wymordowanych tutaj ludzi. Niemcy nie oszczędzali nikogo. Nie byłeś lubiany? Kulka. Nie byłeś szanowany? Kulka. Nie byłeś wystarczająco "niemiecki"? KULKA. Życie bawiło się z ludźmi w brutalny sposób, lecz dziewczynie to nie przeszkadzało. Była młoda, świat stał przed nią otworem, a u boku miała wiarę, że kiedyś ten koszmar się skończy. Koszmar niestety się nie kończył, a trwał i trwał nieprzerwanie. Zwalniając nieznacznie dziewczyna wbiegła w ciemną uliczkę. W jej głowie krążyły myśli; już trochę, już prawie, ale końca widać nie było. Więc biegła tak i biegła ciemną Warszawą z pełnym plecakiem i oddechem niepewności na karku, że ktoś ją spotka. Jej ciemne oczy z niepokojem lustrowały każdy dźwięk, ruch czy mignięcie światła w czyimś mieszkaniu. Wiedziała, że jeśli nie doniesie plecaka, będzie głodować przez najbliższe dni. I choć miała ukończone 20 lat, do pracy nie chodziła. Skręciła ponownie wbiegając do małej kamienicy. Powoli wchodziła po schodach łapiąc łapczywie oddech. Z większym spokojem obserwowała wspinające się po ścianach owady. Wiedziała, że jest bezpieczna, ale to nadal nie to samo czego mogłaby oczekiwać. Dziewczyna stanęła przed mieszkaniem z numerem 8 i delikatnie otwarła wiecznie skrzypiące drzwi. Weszła cichutko, niczym duch, do pustego mieszkanka od razu zapalając światło. Mieszkanie było małe, składało się z kuchni połączonej z salonem i łazienką za ścianą, która raz do czasu pełniła rolę spiżarni. Blondynka rozejrzała się sumiennie i odetchnęła z ulgą. Nie ma nikogo. Powoli ruszyła do części kuchennej, zaczęła opróżniać plecak. Wyciągała kolejno bochen chleba, kilka bułek, kostkę masła, dwie butelki mleka, pęk pomidorów, tabliczkę czekolady oraz małe, drewniane pudełko, które od razu opróżniła wyciągając z niego kilka bandaży, dwa pudełka pełne tabletek i wodę utlenioną. Wszystkie przybory od razu schowała między deskami, pod jedną z szafek kuchennych. Z wymalowanym na twarzy spokojem zaczęła układać resztę rzeczy w szafkach.

-Majka? -usłyszała zza pleców cichy, kobiecy głos -Dlaczego nie śpisz? -zapytała kobieta. Dziewczyna odwróciła się powoli i spojrzała na matkę. Uśmiechnęła się do niej delikatnie. -Znowu bawiłaś się w bohaterkę? -zapytała ponownie kobieta unosząc lewą brew. Na jej czole pojawiło się kilka dodatkowych zmarszczek, które dodały jej kilka lat. Majka przewróciła oczami na to pytanie

-To się nazywa pomoc, mamo -odparła uparcie akcentując słowo "pomoc". Starsza kobieta przewróciła oczami i westchnęła cicho

-Skarbie... Jesteś moim jedynym dzieckiem. Ile razy mam ci powtarzać, ile razy mam prosić, abyś przestała się narażać?!-krzyknęła matma Majki zaciskając dłonie w pięści i tupiąc nogą. Wyglądała przy tym jak zdenerwowana pięciolatka. Majka tylko zacisnęła powieki

-Straciłyśmy Gosię, bo się zakochała. Marek sam chciał iść na wojnę, dobrze o tym wiesz... -wysyczała cicho dwudziestolatka. Bez słowa położyła się na jedynym z dwóch foteli w ich małym saloniku. Zamknęła oczy na siłę starając się zasnąć. Na próżno. Po chwili dziewczyna poczuła dotyk swojej rodzicielki

-Maju... -szepnęła cicho

-Anno -odparła głośniej Majka wpatrując się w matkę swoimi ciemnymi oczami. Dziewczyna nie rozumiała, dlaczego jej matka jest przeciwna pomocy biedniejszym oraz ludziom w Getcie

-Maju... -kobieta westchnęła cicho powtarzając imię dziewczyny- Wiesz, że brakuje mi ich... Jesteś moją córką, nie chcę cię stracić- odparła kobieta uśmiechając się delikatnie, głaszcząc przy tym swoją córką po głowie

-Mamo, zrozum, błagam -dziewczyna ściszyła głos- Jeśli ja tym ludziom nie pomogę to nikt inny może się za to nie zabrać

-Dziecko drogie... Nie musisz kraść aby pomagać, inni ludzie nie posuwają się do takich dużych kroków -odparła spokojnie pani Anna szukając w oczach córki zrozumienia.

-Bo to tchórzę. Ja nie oddam im naszych resztek z obiadu, czy śmieci. To są ludzie, całe rodziny, pokolenia mamo, rozumiesz? Dziadkowie, rodzice i małe dzieci -wyszeptała Majka spuszczając wzrok. Za każdym razem kiedy tłumaczyła to mamie, czuła się winna. Pani Anna westchnęła cicho i pogłaskała ostatni raz córkę pogłowie

-Wiem, że nie odwiodę cię od twego planu, ale jeśli masz to dalej robić, to uważaj na siebie. Niemcy mają podwoić patrole, łapanki też. W szpitalu jest ich coraz więcej- odparła kobieta siadając na kanapie. Spojrzała na córkę, wyrosła jej. Już nie było tej trzynastolatki, która żegnała brata. Teraz jest dorosła kobieta z porażająco identycznym charakterem jak on. Dołowało to matkę, bała się, że straci wszystkie dzieci.

-Dobrze wiesz, że brakuje tam wszystkiego -szepnęła Majka układając się wygodniej na fotelu, który zaskrzypiał groźnie. Dziewczyna westchnęła cicho -Noszę tylko jedzenie i ubrania. Zostawiam też trochę dla nas -w tym momencie spojrzała na matkę. W jej oczach pojawiły się małe iskierki- Twoja pensja jest taka, co kot napłakał, a już nie wspomnę o twoim stanie kiedy wracasz- Majka pokręciła głową, cmokając w powietrzu- Przemęczasz się mamo -dodała po chwili. Ponownie zerknęła na rodzicielkę. Twarz pani Anny była ukryta w jej dłoniach. Widać na nich było drobne zadrapania, małe zaczerwienienia i ciemne żyły wybijające się na tle bladych dłoni. Kobieta westchnęła

-Potrzebujemy pieniędzy- wymamrotała -A pieniędzy nie ukradniesz, bo tylko Niemiec je ma przy sobie-żachnęła Anna kładąc dłonie na swojej pogniecionej i starej spódnicy. Majka pokręciła głową i przykrywszy się starym, łaciatym kocem ostatni raz spojrzała na matkę

-Jeszcze nie wiesz na co mnie stać Brutusie... -ziewnęła przymykając powieki

-Tylko się odważysz, a odetnę ci nogi i oddam w Getcie -prychnęła Anna, lecz w jej głosie słychać było nutkę rozbawienia.

Kamyczki NadzieiWhere stories live. Discover now