/ 1 /

191 17 6
                                    

- Hej, z tej strony Jason, tak znowu. Jak się trzymasz? Martwię się... Proszę odezwij się...-

Kolejny dzień i kolejna wiadomość na sekretarce. Nic od śmierci Chestera nie było takie samo. Nic kompletnie nie sprawiało mi już tej radości. To co kochałem, jak i rzeczy nieistotne nie dawały mi satysfakcji. Nawet moja żona, mimo iż się mocno starała nie potrafiła sprowadzić uśmiechu na moją twarz, czy też może bardziej ekstremalnie... Sprawić bym doszedł mocno z głośnym, chrapliwym jękiem, jak miałem w zwyczaju.
Byłem wrakiem i wiedziałem o tym, ale ani ta myśl, ani ta świadomość że muszę zacząć coś robić nie motywowały mnie do tego.
Każdego dnia patrzyłem się w to jebane okno, gdzie jeszcze nie dawno widziałem jak odjeżdża swoim srebrnym GT R. Czemu go nie zatrzymałem?! Myślałem, że wróci... Zawsze wracał...

- Mike, ktoś do ciebie.. - usłyszałem niepewny głos mojej żony w szparze drzwi. 

Nawet nie drgnąłem. To cud, że w ogóle dochodziły do mnie jakieś dźwięki. W zasadzie na zewnątrz nie działo się nic, ale w mojej głowie toczyła się istna batalia. 

- Dzień dobry panie Shinoda. - usłyszałem niski baryton mężczyzny, który właśnie zajął jeden fotel. 

Zarejestrowałem ten ruch i miałem ochotę go stłuc na kwaśne jabłko w ciągu tych kilku sekund. To był ten fotel, jego fotel. Kiedy ja godzinami siedziałem i pracowałem, by dźwięk zgrywał się idealnie w punkt, on zawsze kręcił się na nim obok mnie póki nie odbił mu się wczorajszy stek. Albo jeździł jak wariat po pokoju odpychając się stopami od ścian śpiewając tą jakże wkurwiającą piosenkę ze Spongebob'a.

Spojrzałem w tamtą stronę. Wciąż widniały ledwo widoczne odciski jego butów po naszej ostatniej wspólnej pracy. Ostatniej pracy i ostatnie odciski. Zakręciła mi się łza w oku. Nigdy już nie będzie mi dane na to patrzeć. Cholera, Shinoda czemu ci go tak brakuje! 

- Jestem radcą zmarłego pana Benningtona. Przyszedłem w sprawie testamentu. - szybko moje przekrwione i zmęczone oczy odnalazły mężczyznę wśród tych ton rzeczy budzących wspomnienia i spoczęły na nim.
- Widzę, że wciąż jest pan w szoku. Jak my wszyscy. Moje wyrazy współczucia. - 

W szoku? Ty w szoku? Chuju jak śmiesz, brałeś od niego tylko hajs kiedy ten nie wiedział czy czarny nie jest białym. Zachowaj sobie to współczucie dla siebie. Po chuj mi ono, jak jego nie ma.
Chester zawsze był jedyną osobą, która potrafiła mnie bezbłędnie rozszyfrować. Nawet moja żona nie potrafiła tego dokonać, a on robił to w mgnieniu oka. Do tego wszystkiego potrafił mnie też zawsze złożyć całego do kupy. Miał dar, bez dwóch zdań. I szczerze to właśnie tych jego pokrzepiających gadek mi najbardziej brakuje. Jego głos... Ile ja bym dał, bym mógł jeszcze raz usłyszeć to radosne wycie. Cholera, brakuje mi go.

- Dobrze, nie będę marnował pana czasu. Odczytam teraz testament i przekażę w najbliższym czasie od teraz pańskie własności. - 

A ten dalej swoje. Boże zasrany grzybie. Nie kumasz, że to ostatnia rzecz jaką chcę słyszeć? Ja wciąż myślę, czuję, że on żyje i kurwa tak cholernie chcę żeby to było prawdą. A ten mi wyjeżdża z testamentem. Zmrużyłem oczy z wewnętrznego wzburzenia i wciąż milczałem, gdy ten odczytywał oklepaną formułkę dokumentu.
- ... niniejszym mojemu najlepszemu przyjacielowi, niemal bratu zapisuję mój sprzęt muzyczny. Mikrofon, który tak długo wspólnie dawał radość światu. Gibsona, na którego tak długo wspólnie próbowaliśmy się dorobić. I inne cuda, z których z pewnością zrobisz pożytek. Do tego zapisuję ci moją kolekcję winyli. Wiem, jak je kochasz, więc są teraz twoje szczególnie ta limitowana perełka od Beatelsów. Już nie musisz mi jej podkradać. Przekazuję ci także moje prawa odnośnie zespołu. Chcę byś podjął słuszną decyzję co do jego przyszłości. Nie każę wam go rozwiązywać, ani nie będę zły jeśli wybierzecie kogoś na moje miejsce. Wciąż chcę by świat cieszył się naszą muzyką, bez względu na wszystko. To nam zawsze pomagało i zawsze nas wszystkich łączyło. Nie chcę by rodzina którą stworzyliśmy rozpadła się. Wręcz przeciwnie, historia powinna tworzyć się dalej. Wiem Mike, że mnie nie zawiedziesz. Jestem cały czas z Tobą, a to tylko drobiazgi, które może choć w części pomogą ci zachować mnie w twojej pamięci. -

Pokręciłem głową i puściłem emocjonalne wodze. Wszystkie łzy, które wstrzymywałem puściły. Głos był inny, lecz słowa jego. Tak bardzo tego potrzebowałem. Usłyszeć jeszcze raz, że jest ze mną. Bolało cholernie, świadomość że będę być może sam musiał występować na scenie o ile kiedykolwiek do tego dojdzie. Jezuuu, zostawił mi na głowie cały zespół i jego los. On nie chce byśmy to zakończyli, ale czy damy radę kiedykolwiek wyruszyć w tę podróż bez niego? Przez te wszystkie lata mieliśmy wrażenie, że to on stanowił nasze paliwo. Tym razem albo pójdziemy pieszo albo będzie trzeba się poddać. Będzie trudno i wiem, że potrwa to w chuj czasu. Ale być może kiedyś staniemy się na to gotowi.

***

O rajuśku... Wiem mocne to i sama się dziwię, że coś takiego ze mnie wypłynęło, ale widocznie potrzebowałam takiego jakiegoś oczyszczenia? W sumie sama nie wiem, jak to nazwać. Mam nadzieję, że przyjmiecie to pozytywnie. Módlcie się bym dała radę ze swoją weną i systematycznością, bo chciałabym wreszcie coś napisać sensownego od początku do końca. To wyszło totalnie na spontanie o 3 w nocy xd więc może coś z tego będzie.

Pozdro ;) 

Walk into the Unknown - Mike ShinodaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz