Rozdział 20. - MÓWIĄ DO MNIE BRACHU

1K 60 4
                                    

Maciek z wielkim bukietem wszedł na górę. Stanął przed drzwiami i zapukał.
- Moment! - przedarło się przez głośną muzykę, która ucichła po chwili. Dziewczyna otworzyła drzwi z szerokim uśmiechem, który szybko znikł z jej twarzy. - Co ty tu do cholery robisz?! - spojrzała zszokowana na niego. - Skąd masz mój adres?!
- No to skomplikowana sytuacja... Kwiaty dla ciebie... - powiedział dając jej bukiet. - Porozmawiajmy...
- Myślisz, że jakieś chabazie mnie przekupią? Strasznie nisko mnie cenisz... - prychnęła, chociaż bukiet był piękny.
- Nie, to nie tak...
- To skąd masz mój adres? - powtórzyła pytanie.
- Zaliczyłem twoją szefową, żeby mi dała... Szczęśliwa?!
- Weź wyjdź... - trzasnęła drzwiami, jednak zaraz otworzyła ponownie drzwi. - To sobie wezmę, bo i tak je wykończysz... - trzasnęła ponownie drzwiami i powąchała kwiaty. Jak on miał czelność ją nachodzić. Nie zdążyła wejść do salonu, jak znów usłyszała pukanie. Wróciła i szarpnęła za klamkę. - Wezwę policję, przysięgam ci... - powiedziała patrząc na Maćka. - Zjebałeś tak cenny dla mnie związek, przez to, że mój były był chory na głowę? Na początku był zupełnie inny, a zrobił ze mnie taki wrak człowieka, że sama zaczęłam wierzyć w to, że do niczego więcej się nie nadaję, to tego nie mogłeś znieść? Nawet nie wiesz jak mi było wtedy głupio i przykro. On mógł wtedy uciec, odejść, wydostał się, ale jednak nie zrobił tego. Stał i próbował uwolnić mnie też... Nie uważasz, że to o czymś świadczyło? Że to nie jest chodzenie ze sobą z przyzwyczajenia... Przykro mi, że nigdy nikt nie kochał cię tak, jak ja kocham Kubę.
- Czyli kochasz go...? - spojrzał z nadzieją w oczach, a jednocześnie zachował się, jakby nie było tych słów wcześniej.
- Wyjdź stąd... Jeśli jeszcze raz zapukasz, zadzwonię po policję. - zamknęła drzwi przed jego nosem i zjechała po nich tuląc głowę do swoich kolan. Rozpłakała się, nie wiedziała czy bardziej z żalu, czy bardziej z beznadziejności tej sytuacji. Nie chciała już nigdy więcej gadać z Maćkiem. Namieszał strasznie, a teraz uważa, że kwiatki i dwa miłe słowa wystarczą, żeby wszystko naprawić. Nie była nawet do końca pewna, czy chciała to wszystko naprawiać. Po chwili wstała i wsadziła kwiaty do wazonu. Myślami była z wytatuowanym chłopakiem. Weszła na duże łóżko i puściła sobie piosenkę Kuby „Soma". Jego głos zawsze koił jej nerwy. Złapała za telefon, weszła w książkę adresową i kontakt Kuby. Prawie do niego zadzwoniła, prawie... Powstrzymała siebie przed tym krokiem. Odłożyła telefon i poszła do kuchni. Zrobiła kubek zielonej herbaty i usiadła przed telewizorem.

- Kuba, kurwa, wiem, że tam jesteś!!! Otwieraj, bo będę się darł cały dzień!!! - Maciek walił pięścią w drzwi mieszkania Kuby od dobrych dziesięciu minut. Stawało się to już nieznośne. Wkurzony mężczyzna wstał i podszedł do drzwi.
- Zamknij mordę i nie napierdalaj w te drzwi, bo własnych myśli nie słyszę!!! - młodszy brat się wydarł teraz.
- Znalazłem ją dla ciebie, ona dalej cię kocha... Wpuść mnie. - kiedy Kuba zamykał drzwi, Maciek wsadził nogę pomiędzy i wślizgnął się do środka. - Ona cię kocha, słyszałeś? Nie wszystko stracone. Znalazłem ją i przyniosłem kebaba w ramach rozejmu, przejdzie? - patrzył błagalnym wzrokiem na Kubę, który wzruszył ramionami. - Masz, ostry z baraniną. - podał mu jedzenie. - Zjedz i pojedziesz ze mną do niej, ja naprawię to, co zjebałem. Wiesz, że nawet dzisiaj, w akcie desperacji zaliczyłem taką starszą babkę z kawiarni, żeby tylko zdobyć adres Izz?
- Co kurwa? - Kuba parsknął śmiechem i wziął kebaba. Usiadł na kanapie i zaczął jeść.
- Brachu, wiem, że zjebałem, masz prawo być zły i nawet nie wybaczyć mi do końca życia, ale musisz pojechać ze mną.
- Stary, to nie ma sensu... Na pewno sobie już ułożyła życie.
- Przyznała mi, że cię kocha... To chyba nie oznacza, że stałeś się dla niej obojętny...
- Jakoś ci nie ufam. - jadł z apetytem. Po tych wszystkich dniach, chociaż na chwilę wróciły mu chęci do życia.
- No to mi nie ufaj, ale chodź ze mną... Zaryzykuj... - powiedział patrząc na chłopaka. - Ten jeden raz, o nic więcej już nie poproszę. Mam ci kupić kwiaty, jak dziewczynie? No nie daj się prosić... - Maciek patrzył na brata z oczkami jak szczeniaczek.
- Ostatni raz i o nic więcej mnie nie proś, ale jak się zawiodę, to dasz mi święty spokój... - stwierdził Kuba, czując, że jego brat jednak rozpalił w nim iskrę nadziei. Po skończonym obiedzie Kuba poszedł na górę, gdzie ubrał się w bardziej specjalne ciuchy, wcześniej biorąc prysznic i spryskał się ulubionymi perfumami.
- No bracie, będzie twoja, zobaczysz... - uśmiechnął się szeroko.
- A zamknij się...
- Chodź podjedziemy jeszcze do sklepu, kupię ci dla niej jakieś kwiatki, czekoladki, winko...
- Nie znasz jej, to na nią nie działa.
- Ode mnie wzięła kwiatki.
- Bo pewnie było jej szkoda kwiatków. - skwitował Kuba.
- Skąd wiedziałeś? - starszy Grabowski zaczął się śmiać.
- Bo ją dobrze znam, po prostu. - uśmiechnął się Kuba pod nosem. - Zajedź do jubilera.
- Będziesz się oświadczać?
- Nie debilu, ale dam jej coś na poziomie, a nie zjebane kwiatki. Ona lubi pamiątki.
- No dobra, który jubiler?
- Jedź do sklepu Svarowski'ego. Nie chcę kupować czegoś strasznie drogiego, bo będzie jej wtedy głupio. Nie chciałbym tego, więc postawię na kryształ.
- Okej szefie. - podjechali pod centrum handlowe, Kuba wybiegł z auta i pobiegł do sklepu. Zakupił srebrny łańcuszek z kryształowym K. Dokupił do tego eleganckie pudełko. Zaczął iść powolnym krokiem w stronę auta. Stresował się tą wizytą, nie bardzo wiedział, jak to ma wyglądać, ani co ma powiedzieć. Zastanawiał się, czy bardzo się zmieniła, jak na niego zareaguje, czy będzie chciała z nim w ogóle rozmawiać? Wsiadł do auta. - Pokaż, pokaż... - powiedział Maciek, kiedy tylko jego brat usiadł.
- To nic takiego. - Kuba podał mu pudełeczko.
- Ładne, naprawdę ładne. Będzie jej się podobać, wszystkie...
- Ona nie jest jak wszystkie. - wtrącił szybko drugi.
- No dobra, weź kilka wdechów, bo to już niedaleko. - Kuba zacisnął dłonie na rączce przy drzwiach. Miał mętlik w głowie. Jechali jeszcze pięć minut, nim Maciek zaparkował przy kwiaciarni.
- Mówiłem ci, że nie chcę jej kupować kwiatów.
- Baranie, ona mieszka nad kwiaciarnią. Chodź idziemy. - panowie wysiedli z auta.
- No nie wiem... - westchnął cicho. Maciek podszedł z jego strony, złapał go za rękę i wyciągnął go z auta.
- Idziesz i naprawiamy to wszystko. Musi się udać. - oboje udali się po schodach do mieszkania Izzy. Milczeli oboje.

ELDORADO ll Quebonafide FanfictionWhere stories live. Discover now