55 rozdział

998 60 45
                                    

Narrator

Mieszkańcy Wyspy Cierni siedzieli w kuchni i póki był spokój dyskutowali. Było wiele propozycji, ale jednak wygrał Czkawka, poparciem narzeczonej i głosami młodych ludzi, przeciwko jednemu sprzecznemu głosu-Jacka. Ale tak na serio, to wszyscy zgadzali się z brunetem.

Do domu weszli Wandale. Zdyszami wbiegli. Astrid głaskała Wichurę, to samo hebanowo włosa.

Sven obdarzył Czkawkę śmiertelnym spojrzeniem. Brunet nie był mu dłużny.

- Czyli jaki jest plan? - Zapytał Pyskacz zmieniając protezę ręki z topora na dłoń.

- Walczymy i próbujemy odzyskać Furie... - Powiedział Czkawka pod przykrywką Harry'ego. Przeszkodził mu Pyskacz i jego przyjaciel, Stoik Ważki.

- To są jakieś inne Nocne Furie?

- No a jak! - Maska zmieniała jego tonację głosu. - Albrecht ma dwie.

Astrid

Harry nadal opowiadał. Pasjonowało to mnie. Mówił tak z... pasją. Heh... Sven bardzo się starał o mnie, ale sądzę, że to bez sensu.

Moje serce skradł Harry. Mimo, że to nie odwzajemnione uczucie.

- Więc... co robimy? - Zapytałam, zwracając na sobie całą uwagę.

- Właściwe to, że... - Wybuch. Potężny wybuch. Wiedzieliśmy co się dzieje. Ponownie atakują. Sięgnęłam za topór i się zaczęło...

Czkawka

Nie oszczedzaliśmy zadawać bólu wrogu. Zresztą oni też nie oszczędzali tępić broni. Nagle widzę coś, co moje oczy rani jak tysiące noży.

Kolorowooka leży przybita przez jakiegoś faceta. Nie zważając na mojego przeciwnika, zacząłem do niej biec. Odrzuciłem mężczyznę, raniąc go w ręce i podniosłem przestraszoną Rachel.

- Nic ci nie jest?... - Pokiwała głową. Była roztrzęsiona. - Chodź, pomogę Ci... - Nie skończyłem, bo przerwał mi pisk ukochanej. Na całe szczęście w pobliżu nie było Wandali.

- Czkawka, uważaj! - Odwróciłem się, ale nie zdążyłem uciec ze stalowego uścisku mężczyzny dwa razy ode mnie starszego. Pod swoim gardłem poczułem ostrze topora. Nie było bata, żebym się ruszył.

- Tylko się ruszysz. Idziemy. - Wyrywałem się. Nagle poczułem zawroty głowy, a jedyne co zobaczyłem to Rachel, która leży nieprzytomna na ziemi, podtrzymywania przez jakiegoś faceta.

- Zostaw ją!... - Zamarł mi głos i poczułem się lekki. Ale nie martwy. Po prostu lekki. Mimo tego, nadal miałem zmysł słuchu. Wszystko słyszałem. Nawet najmniejszy szelest. Nie wiadomo skąd usłyszałem ryk. O nie... wydałem z sobie coś żałosnego:

- Nie... Szczerbatek... - Ryk bólu i pełen zmartwień. To był koszmar dla moich uszu...

Jack

Kątem oka zobaczyłem dwie postacie. Moją siostrę i Czkawkę. Szczerbatek ze złością próbował wyrwać oboje z rąk wroga, ale na próżno. Zawołałem wszystkich i zaczęliśmy walczyć z o dwoje przyjaciół. Podeszliśmy za blisko. Haddock dostał z jakiejś strzykawki płynem, a siostra z nienawiścią wyrywała się Łupieżcowi.

- Ani kroku, bo poleje się krew. - Mruknął. Grzecznie cofnęliśmy się, oby Czkawka na tym nie ucierpiał. Dla nas krok to nic, on może dzięki temu wygrać życie.

Jego wzrok zabłądził w oddali za nami. Już miałem walnąć gościa, gdy za nim pojawiła się z nikąd zamaskowana postać. Ramiona chroniły twarde naramienniki, zaś nadgarstki-karwasze. Z tyłu powiewała czerwona peleryna, sięgająca kostek. Hełm, wykonany na podobieństwo głowy Oszołomostracha, szczelnie chronił całą głowę aż po szyję. Zbroja miała kolor brązowy, lecz w większości pomalowana była na jasnoniebieski kolor. W ręku postać trzymała laskę. Nagle zaczęła nią trząść. Trzymający Czkawkę w szczelnym uścisku, obrucił się w kierunku tajemniczego ktosia. Z hukiem pojawił się Burzochlast. Ostrymi szponami złapał faceta za kołnierz, patrząc mu w oczy sowimi oczami. Wrogo nastawiony wiking puścił Czkawkę, który z głuchym dźwiękiem spadł. Smok odrzucił człowieka z wielką siłą, który spadł w przepaść.

Smok mruknął do swojego Pana, bądź Pani. Dostał za to pieszczoty za uchem. Tajemniczy podbiegł do jeźdźca Nocnej Furii. Smok też. Po tonacji głosu poznałem, że to kobieta.

- Dajcie wody! - Zawołała. Nie patrząc na nic wyjąłem napierśnik. Kobieta polała twarz dziewiętnastolatka i wyjęła jakąś fiolkę z płynem. Wlała mu ją w buzię i do oczu.

- Co to?... - Zapytałem.

- Łzy Dangerous Eyesight (Czytaj:. Dendżerołs Ejsing, czyli Niebezpieczny wzrok~Dop. Autorki) ta trucizna wstrzyknięta w jego skórę jest bardzo niebezpieczna i tylko to jest w stanie mu pomóc. Zawsze mam je przy sobie... - Kontynuowała czynność. Haddock zaczął powoli wracać do siebie. Po chwili otworzył zielone oczy.

- Co ja tu... - Nie zdążył dokończyć, bo na sobie miał już kilogram śliny. Mimo wojny otaczającej nas, jakoś nikt nie atakował, więc pozwoliłem sobie zaśmiać się. - Szczerbatek! Ty wiesz, że to się nie zmywa! - Już wszystko dobrze. Jest z nami...

- Wszystko, dobrze Czkawka? - Zapytała siostra jeszcze lekko nieprzytomna. Na dźwięk jego imienia, zamaskowana wzdrygła się. Tylko ja to zobaczyłem.

- Tak. I czy dobrze słyszałem? To...

- Tak. - Powiedziałem pomagając mu wstać.

- Czyli... - Też mu przerwałem.

- Tak. Jessi odzyska wzrok.

Od teraz wszystko się zmieni...

~~~

I kolejny rozdział, mili ludzie! Podoba się? 🤔 I może być? Wszystko się podoba?😂😂😂 Ja zaczynam pisać kolejny rozdział, bo być może jak dziś coś nabazgram, to jutro będą dwie części!😘 Ale nic nie obiecuję!😄

Do kolejnego!

Co Serce Pokochało Rozum Nigdy Nie Wymaże~JWS ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz