Rozdział piąty, czyli: pułapka

27 0 0
                                    

         Była prawie szósta po południu, kiedy Lucy skierowała w końcu swoje kroki ku miejscu ze snu. Przez cały dzień siedziała jak an szpilkach, próbując nie myśleć o tym, co ją czekało. Rozmowa na temat stypendium została przełożona, prawdopodobnie ze względu na to, co zaszło. Właściwie każdy z nauczycieli tego dnia, wydawał się nieobecny. Kilkoro uczniów udało się do psychologa, by porozmawiać o dzisiejszych zdarzeniach, ale większość uczniów próbowała, w mniej lub bardziej natrętny sposób, nabijać się z krwi na skate parku. Oczywiście w toalecie, nawet tej damskiej, pojawiło się od razu sporo nowych "dzieł", obrazujących, co mogło się stać. Większość przedstawiała sceny wulgarnego seksu albo morderstw. Na szczęście nikt więcej nie połączył bladości Lucy, jej trzęsących się rąk z tym wydarzeniem. Przynajmniej na razie. Catherine odeszła obrażona po dwóch godzinach, namawiania koleżanki na wspólne spędzenie popołudnia, ale Lucy nie chciała o tym słyszeć. Wymówiła się w końcu oglądaniem z bratem film u w domu, chociaż to było kłamstwo. Nathan nie odbierał od niej telefonów, a że nigdy nie używał komunikatorów, więc dziewczyna musiała skłamać, licząc na to, że Cat nie zacznie niczego podejrzewać. Gdyby była tu Iliana... Od razu przejrzałaby przyjaciółkę, tak długo pytając, co się dzieje, aż ta musiałaby ulec. Nawet jeśli oznaczałoby to przyznanie się do tego dziwnego snu.



        Szkoła była cicha i groźna, mimo słońca nadal wesoło wędrującego po niebie. Lucy poprosiła panią Lake, główną bibliotekarkę, by ta pozwoliła zostać dziewczynie. Na szczęście pani z biblioteki uwielbiała opowiadania, które pisała Lucy. Dała jej więc tylko klucze do drzwi, powiedziała, że ma czas do szóstej i wyszła z lekkim uśmiechem, błąkającym się na wargach. 
Sama biblioteka była dla ciemnowłosej jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie widziała,  fundatorem był ponoć brytyjski lord, który zgodził się wpłacić sporą sumę na rzecz placówki, ale w zamian pozwolono mu zaprojektować to miejsce. Obszerna sala w samym sercu kompleksu, z szeroką antresolą tuż nad głównym wejściem. Na życzenie bogacza, zrezygnowano z komputerowego katalogowania zasobów, stawiając na tradycję. Wzdłuż ścian stały drewniane półki z książkami, każda z innego gatunku. Był tu dąb, cis, brzoza, a nawet jodła. Ręcznie rzeźbione stoły, ustawiono w jednym z kątów, tuż obok schodów prowadzących na antresolę. Poręcze ozdobiono tajemniczymi ornamentami oraz wizerunkami mitycznych stworzeń. Do tego częściowo oszklony dach, który pozwalał łapać promienie słońca. Całość była niczym zawieszona w czasie, a zapach książek zawsze uspokajał Lucy, pozwalając jej na odsunięcie przykrych myśli. To była jej oaza spokoju, nawet jeśli wypełniona uczniami. 



       Tym razem było inaczej: Lucy nie czuła tej wspaniałej atmosfery, jedynie, o czym mogła myśleć, to krew na placu i sen. 
Kroki dziewczyny odbijały się ponurym, potęgując zdenerwowanie. Woźny wiedział, że jedna z uczennic siedzi w bibliotece. Był starszym mężczyzną z dość pokaźnym brzuchem, ponurym spojrzeniem i totalnym brakiem chęci werbalnego kontaktu. Odebrał tylko klucze od Lucy i ruszył w swoją stronę. Dzięki temu ciemnowłosa mogła bez przeszkód dotrzeć do skate parku.
Nadal  było bardzo ciepło, ale chmury od zachodu, zbierały się w coraz ciemniejszy wał. Czuć było w powietrzu zbliżający się deszcz. Cisza oblepiała to miejsce niczym pajęczyna. Lucy zagryzła zęby, minęła znak "Nie wchodzić" i ruszyła przez plac. Serce waliło jej jak młotem, w uszach huczało, kiedy stanęła nad plamą krwi, przed oczami miała tylko posokę trykającą z przebitego gardła. Na trzęsących się nogach powędrowała do ściany. Były tam, wyraźne niczym krzyk przerażenia. Ślady po pazurach stwora żłobiły tynk. Głębokie, długie. Lucy przypomniała sobie naglę, furię i radość w oczach potwora, chciał ją zabić, bez wątpienia, a cała ta koszmarna sytuacja nie była snem.
"Czyli to ciebie szukają" słowa chłopaka uderzyły w dziewczynę z siłą tarana. Zachwiała się w miejscu, a potem gorączkowo próbowała cofnąć od ściany. Nagle jej plecy uderzyły w coś mocno. Nie w coś, ale w kogoś!

       Odwróciła się na piecie, a kiedy rozpoznała ciemnowłosego chłopaka, pisnęła przerażona. Chciała, naprawdę chciała uciec, zerwać  do biegu, ale nie potrafiła. Patrzyła tylko na niego w ciszy. On też jej się przyglądał. Dopiero teraz zauważyła, że ma niespotykany kolor oczu: ciemny, wpadający w złoty. Lucy nigdy wcześniej nie widziała takich barw. Coś w jego spojrzeniu sprawiało, że powoli zaczynała się uspokajać. Krew nie szumiała już tak głośno, a nogi nie wydawały się zrobione z gumy. Potrząsnęła głową, próbując uciec od tego spojrzenia. Na przystojnej twarzy nieznajomego pojawił się wyraz zaskoczenia.




— Co ty tu robisz?— zapytała Lucy, gorączkowo próbując sobie przypomnieć lekcję samoobrony, jakich udzielił jej Nathan dawno temu "celuj w oczy, gardło, jądra. Mężczyzna w większości przypadków będzie od ciebie silniejszy. Pozwól mu się zbliżyć, udaj potulną, a gdy złapie przynętę... Uderz! A potem uciekaj". Chłopak jednak stał w miejscu. Nie zbliżał się. Lucy nie wyczuwała w nim agresji, niebezpieczeństwa. Jedynie energię tłumioną w ułożeniu ramion, pochyleniu głowy, skojarzył się Lucy z wielkim kotem, którego kiedyś widziała w zoo. 




— Wiedziałem, że prędzej, czy później się tu pojawisz. Ciekawość musiała cię zżerać od środka — odparł ciemnowłosy, krzyżując ręce na piersi. Miał na sobie zwykłą zieloną koszulkę i sprane dżinsy. Lucy dostrzegła wzór tatuażu, wijący się wzdłuż jego prawego ramienia. — Wystarczyło tylko poczekać, ale skoro ja wpadłem na ten pomysł, to Shen-La na pewno też. — Dodał, przesuwając wzrokiem po okolicy.




— Shen-La? — rzuciła pytająco, strzelając wzrokiem. Spodziewała się, że zaraz zobaczy grupę potworów o błyszczących oczach, uzbrojonych w pazury.




— Długo by opowiadać dziewczyno, a na to nie mamy teraz czasu. Nie mam pojęcia, dlaczego tak bardzo im na tobie zależy, ani dlaczego mój zakon wysłał mnie, by cię sprowadzić, ale grozi ci ogromne niebezpieczeństwo. Tylko przy mnie będziesz bezpieczna — powiedział chłopak. Wyciągnął przy tym pustą dłoń do Lucy, próbując się uśmiechnąć. Najwidoczniej nie robił tego często, bo zrobił minę, jakby zjadł coś bardzo niestrawnego. 



— Nie mam pojęcia, o czym gadasz, ale już raz ci powiedziałam... Nigdzie z tobą nie idę. Jesteś jakimś cholernym psychopatą, który morduje ludzi. Masz urojenia! — warknęła Lucy, zaciskając pięści. Cała ta sytuacja zaczynała doprowadzać ją do szału. Dźwiny sen, który okazał się prawdą, do tego strach tętniący w żyłach oraz natarczywe próby nakłonienia jej, by poszła gdzieś z mordercą, sprawiały, że dziewczyna miała dość. 




— Twoje zdanie mało mnie interesuje — rzucił chłopak z ironią. — Masz ostatnią szansę, żeby iść ze mną teraz. Inaczej zostawię cię tutaj i staniesz się przynętą. Bo możesz mi wierzyć, oni już wiedzą, kim jesteś, oraz gdzie szukać — Dodał, krzyżując ręce na piersi.




— Pier dol się... — wycedziła Lucy, robiąc krok w tył, a kiedy chłopak nie ruszył za nią, powiedziała: — Jeśli jeszcze raz cię zobaczę, to wezwę policję. Powiem im, że masz coś wspólnego z krwią na placu.




— Pewnie, możesz sobie gadać, co nie zmienia faktu, że właśnie stałaś się chodzącą pułapką. Mnie to w sumie totalnie obojętne. Skoro nie chcesz po dobroci. Czeka cię wesoły wieczór. Tylko później nie mniej do mnie pretensji, idiotko — rzekł ciemnowłosy, po czym odwrócił się i odszedł, pogwizdując cicho.




       Lucy stała na tym samym miejscu do czasu aż nie spadły pierwsze, ciężkie krople deszczu. W końcu poszła w stronę swojego samochodu. W głowie ciągle dźwięczały jej słowa chłopaka o pułapce. Nie wierzyła mu za grosz, ale jakiś mały, drobny głosik z tyłu jej głowy, złośliwie pytał:" a co jeśli on ma rację i grozi ci niebezpieczeństwo?"
Dziewczyna nie miała zamiaru go słuchać. Mimo to, kiedy tylko wsiadła do samochodu. Zrozumiała, że jest w pułapce. Nie mogła iść na policję, nie mogła zaufać nieznajomemu, a do tego ktoś chyba dybał na jej życie. Sfrustrowana odpaliła samochód i ruszyła w stronę domu. W połowie drogi jednak zmieniła zdanie, postanawiając zaparkować kilka ulic od mieszkania i przyjrzeć się budynkowi z daleka. Tak dla pewności.


        Było chwilę po osiemnastej, do pożaru zostało dwadzieścia sześć godzin.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 29, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

StrażnikWhere stories live. Discover now