22

198 1 0
                                    

Więc dzisiaj jest piątek i przyszedł czas na zrobienie zakupów na jutrzejszą imprezę urodzinową Willa.

- Synku, może przyjedziemy później? Popatrz, nie ma ani jednego miejsca na parkingu.

- Mamoo! Im szybciej zrobimy zakupy, tym szybciej zrobimy moje urodziny.

- To tak nie działa synku, ale dobrze. Zrobimy zakupy teraz.

Finalnie stanęłam samochodem na SAMYM KOŃCU parkingu. Ja, z moim gigantycznym brzuchem, musiałam czołgać się przez dobre kilkadziesiąt metrów, żeby w końcu wejść do sklepu. Wyjątkowo zatłoczonego sklepu! Co jest z tymi ludźmi?

- Mogę iść na dział z zabawkami?

- Przecież jutro dostaniesz ich dużo.- powiedziałam zmieszana.

- Proszę! Chcę się mentalnie przygotować na to, co dostanę.

- Jezu Will.- powiedziałam zrezygnowana, bo zawsze na wszystko mu się zgadzam.- No dobrze, idź, ale nigdzie nie odchodź. Za 15 minut po ciebie przyjdę i pomożesz mi dokończyć zakupy.

Zanim skończyłam to mówić, Willa już dawno nie było. Staram się być porządną matką, lecz czasem, kiedy pozwalam na coś mojemu synkowi, słyszę z tyłu głos Jasona mówiący ,,Nie możesz być dla niego taka. Jak chcesz go w ten sposób wychować?". Ale wtedy szybko odpycham te myśli i robię swoje. Tylko ja wiem ile ten chłopiec przeszedł. Nikt nie będzie mi mówić, jak mam go wychowywać.

Minęło jakieś dziesięć, może piętnaście minut, a w koszyku miałam dopiero kubeczki na napoje, przekąski i czapeczki. Postanowiłam, że resztę wybiorę z synkiem.

Idąc po niego nagle usłyszałam głośny huk. To było jakby coś ciężkiego spadło z dużej wysokości. Sekundę później można było tylko usłyszeć krzyczących ludzi i biegnących na oślep w głąb sklepu.

Nie wiedziałam co się dzieje, dopóki nie zobaczyłam, że jedna osoba, mężczyzna, goni ich wszystkich, wymachując bronią trzymaną w ręku. Nie mogłam uwierzyć. Will był na drugim końcu sklepu, który był największym marketem w naszym mieście. Ja- w zaawansowanej ciąży.

W końcu obmyśliłam plan. Jestem pewna, że już ktoś zadzwonił po policję. Mamy wiec jakieś piętnaście minut, dopóki po nas nie przyjadą i nie złapią tego faceta. Pójdę na tyle szybko, na ile pozwoli mi ciąża, po Willa, schowamy się za dużymi pluszowymi misiami i przeczekamy tę wojnę. Plan doskonały. Mam tylko nadzieję, że Will nigdzie się stamtąd nie ruszył...

Zostawiłam wózek i ruszyłam w stronę działu z zabawkami. Co alejkę patrzyłam, czy nie ma w pobliżu tego mężczyzny. Nagle usłyszałam, że w alejce przede mną, w alejce z proszkami do prania, napastnik zastrzelił kolejną osobę. Najprawdopodobniej żona poszkodowanego zaczęła krzyczeć wniebogłosy, więc mężczyzna postanowił uciszyć także i ją. Nie mogłam uwierzyć. Przykucnęłam, żeby pozbierać myśli. Przycisnęłam sobie rękę do ust, żeby nie usłyszał mojego oddechu. W końcu wyminęłam się z nim tak, ze ja poszłam w stronę synka, a on w stronę, z której pierwotnie szłam.

Dobrze, nie ma tego złego. Teraz od Willa dzielił nas tylko główny korytarz w sklepie. Ja byłam po stronie z dużymi, pluszowymi misiami, a Will po drugiej stronie, gdzie były puzzle. Widziałam, że się bardzo boi. Miał całe oczy we łzach, zanosił się płaczem. Nagle mnie dostrzegła, i jakby uśmiechnął. Widać było, że kamień spadł mu z serca, że jego mamusia już przy nim jest. Dzieliło nas około dziesięciu metrów. Pokazałam mu na migi, że kiedy doliczę do trzech, on szybko do mnie podbiegnie. Kiwnął tylko głową, że zrozumiał. Z oczami wpatrzonymi we mnie przygotował się do startu, żeby bieg zajął mu jak najmniej czasu.

Raz, dwa i trzy! Dałam mu znak, żeby zaczął biec, kiedy nagle ten pieprzony facet z bronią w ręce wystrzelił. Tak, jakby na wyścigu, chciał dać znak, żeby biegacze wystartowali. Nawet nie wiem, skąd on się wziął. Kiedy patrzyłam dosłownie sekundę wcześniej, jego nie było. Musiał nam się przyglądać i czekał tylko na odpowiedni moment. Will biegł ile sił, lecz po wystrzale upał na ziemię. Był jednak na tyle blisko, że mogłam wciągnąć go za rękę w moją alejkę. Schowaliśmy się za pluszowymi misiami i czekaliśmy. Will się nie ruszał. Nie oddychał. Nie czuć było pulsu. Kiedy próbowałam go reanimować, jakaś kobieta weszła w naszą alejkę. Powiedziała, że jest pielęgniarką, i że może się nim zająć. Teraz to ona się nim zajmowała. Kiedy odchyliła się od jego ciała, przycisnęła ręką na jakąś zabawkę. Ta zaczęła grać i momentalnie napastnik zjawił się obok nas trafiając z pistoletu kobietę w brzuch, a mnie w nogę.

- Proszę, powiedz mojej córce... Powiedz, że ją kochałam. Że to, co powiedziałam, że ja tak nie myślę...- odeszła. Umarła.

Teraz zostałam sama. Mój synek, moje jedyne szczęście zostało mi właśnie odebrane. Straciłam już motywację do dalszej walki. Mimo wszystko schowałam się raz jeszcze do mojej kryjówki. Malutka zaczęła mocniej kopać, więc postanowiłam, że zacznę do niej coś powiem. Zawsze ją to uspokajało, więc miałam nadzieję, że podziała i tym razem.

- Ciii maleńka. Spokojnie. Tatiana. Jestem przy tobie. Mamusia tu jest. O nic się nie martw, i siedź spokojnie, to wszystko się ułoży, zobaczysz...

I zrobiło się spokojnie. Strzały ucichły. Postanowiłam więc schować ciało mojego synka do jego niedoszłej kryjówki, a sama postanowiłam przenieść się bliżej wyjścia. Lecz to okazało się trudniejsze niż myślałam. Z Willem poradziłam sobie jeszcze jako tako, ale kiedy próbowałam iść, ból w nodze stawał się nie do zniesienia. Poza tym, po chwili zauważyłam, że zostawiam po sobie dróżkę z krwi... Szlag.

Teraz usiadłam w alejce z napojami. Wszędzie wypatrywałam napastnika, i nigdzie go nie widziałam. Nagle usłyszałam strzały niedaleko mnie. Zaczęłam więc biec do wyjścia. Wiedziałam, że w zaawansowanej ciąży nie mogę biegać. Lekarz ostrzegał, a ja nie posłuchałam. W pewnym momencie stałam na równi z tym mężczyzną. Popatrzyłam mu w oczy, próbując dopatrzeć się w nich jakiegokolwiek człowieczeństwa. Były puste. Przepełnione złością i chęcią zemsty. Na niewinnych ludziach.

Był na drugim końcu alejki. Wycelował we mnie pistolet. W tym samym momencie zdarzyły się trzy rzeczy- pistolet wystrzelił, ja kucnęłam i jakiś nastolatek rzucił się na tego psychola. Pewnie ten chłopaczek zauważył, że jestem w ciąży i chciał mnie jakoś uchronić.

Zaczęła się walka. Mężczyzna trzymał broń w jednej ręce, a drugą się bronił. Nastolatek- siedział na nim okrakiem i okładał pięciami. Po chwili przestał, i zaczął iść w moją stronę.

- Nic się pani nie st...- nie zdążył dokończyć zdania, bo ten sukinsyn go zastrzelił.

Szybko wstałam i zaczęłam biec. Nie wiedziałam dokąd. Byle przed siebie. Nagle, podczas biegu, poczułam potworny ból. Złapałam się za brzuch, a kiedy podniosłam rękę na wysokość oczu, zobaczyłam krew.

- O mój Boże! Postrzelił mnie!- zaczęłam szeptać do siebie.

Usiadłam w kolejnej alejce i zaczęłam płakać. Postrzelił mnie w sam środek brzucha. Boże... Mała Tatiana na pewno też dostała... Nie rusza się. Chwilkę przed postrzałem ruszała się jak szalona. Jakby chciała wykrzyczeć: ,,Uważaj mamo! Uciekaj! Za chwilkę nas postrzeli!". Ale jej nie posłuchałam.

Moja mała córeczka... Przycisnęłam rękę do rany, żeby chociaż spowolnić spowolnić krwawienie. Moja malutka Tania zakończyła swój żywot zanim jeszcze go na dobre zaczęła... Za co? Co była winna? A Will? Co on zrobił? Czy ja też dzisiaj zginę?

Jesteś Czymś Więcej |Hello Sunshine 2|       [ZAKOŃCZONE]Onde histórias criam vida. Descubra agora