1.

5.3K 262 41
                                    

Nuciła pod nosem i co jakiś czas poprawiała opadające na twarz włosy. Kończyła właśnie wiązankę ślubną. Bukiet miał być gotowy na jutrzejszy poranek. Dobierała konwalie i ostrożnie wplotła delikatne łodyżki konwalii pomiędzy białe róże i kalie. Uwielbiała to robić. To było jej ulubione zajęcie spośród wszystkich, które musiała robić gdy pracowała w kwiaciarni. Sklep należał do jej matki i pracowała w nim odkąd skończyła liceum. Głównie ograniczało się to do siedzenia godzinami w niewielkim sklepie, podlewania setek doniczek z kwiatami i czytania książek. Nie miała zbyt wiele do zrobienia, chyba że dostawała zlecenie na wykonanie bukietu. Uniosła białą wstążkę i zawiązała wokół wiązanki. Była tak skupiona na tym zadaniu i na muzyce, która wybrzmiewała w jej słuchawkach, że nie usłyszała dzwonka przy drzwiach. Zorientowała się, że ktoś wszedł do kwiaciarni dopiero gdy mężczyzna położył dłonie na ladzie. Wzdrygnęła się i gwałtownym ruchem wyrwała słuchawki z uszu. 

- Przepraszam, chciałem kupić kwiaty. - Nie podobało jej się jak na nią patrzy. Nikt nigdy wcześniej tak na nią nie spoglądał. Była pewna, że skądś go zna. Jednak  wydało jej się to niemożliwe. Nigdy nie zapomniałaby kogoś takiego. Gęste, brązowe włosy okalały przystojną, lekko pociągłą twarz. Był najbardziej atrakcyjnym mężczyzną jakiego w życiu widziała i nawet chorobliwa bladość jego cery nie psuła efektu jaki na niej wywarł. 

- To dobrze pan trafił, bo to kwiaciarnia. - Mężczyzna zaśmiał się głośno, a wrażenie tego że kiedyś już go spotkała jeszcze się pogłębiło. 

- Nie najlepsze rozpoczęcie rozmowy z mojej strony. Przyszedłem aby kupić żonkile. - Rozejrzała się po stojących pod ścianami mis z kwiatami tylko po to aby uzyskać kilka sekund na ochłonięcie. Rumieniec już wpływał na jej policzki. 

- Przykro mi proszę pana, ale to nie jest pora na żonkile. - Mężczyzna zagryzł dolną wargę i kiwnął głową. 

-Mów mi Haden. I skoro nie ma żonkili chciałbym żebyś zrobiła bukiet według własnego uznania, a potem wybrała się ze mną na kawę. - Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - Jak masz na imię? - Zapytał, próbując nie zaśmiać się widząc jej reakcję. 

 -Megara. - Mogłaby przysiąc, że skrzywił się powtarzając szeptem jej imię. 

- No więc Megaro, wybierzesz się ze mną na kawę? - Jej matka byłaby wściekła gdyby się dowiedziała. Bardzo nie chciała żeby zadawała się z jakimikolwiek mężczyznami. Nawet w liceum nie wolno było jej mieć chłopaka. Nie chciała słyszeć jaką awanturę zrobiłaby gdyby dowiedziała się, że wyszła z tym mężczyzną. 

- Tak. - Haden chciał co powiedzieć, ale nagle jego czoło się zmarszczyło, a w niebieskich oczach zalśniła panika. 

- Przyjdę po ciebie jutro. I mam nadzieję, że bukiet będzie tak samo piękny jak ty. - Opuścił kwiaciarnie, zostawiając ją osłupiałą. Przez dobrych kilka sekund stała za ladą zaciskając dłonie na ladzie. Gdy wyszedł, razem z nim opuściło ją ciepło i opanowanie. Czuła się jakby odszedł ktoś ważny.  Stała patrząc się na pięćdziesięciu dolarowy banknot leżący na ladzie. Nie pamiętała, kiedy go zostawił. Była tak oszołomiona, że dopiero dźwięk dzwonka wybudził ją  z tego dziwnego transu. 

 - Zamówienie dla Andersonów, zrobiłaś je? - Jej matka stanęła na środku kwiaciarni i zdjęła okulary słoneczne. Megara schowała pieniądze do kieszeni i pokiwała głową. 

- Jest na zapleczu. - Kobieta odgarnęła z czoła blond włosy i cicho odsapnęła. Na zewnątrz temperatura sięgała prawie czterdziestu stopni. To był najgorętszy dzień tego lata, chociaż Megara tego nie odczuwała. W kwiaciarni panował przyjemy chłód. 

- Musisz mi pomóc zabrać je do samochodu. Sama nie dam rady. - Dwie skrzynki młodych wiciokrzewów, trzy róż i kilka sadzonek wisterii. Andersonowie niedawno się wprowadzili i chcieli urządzić nowy ogród, a wszyscy w miasteczku wiedzieli że Megara i jej matka miały najlepszą rękę do roślin. 

- W porządku. - Kiedy szła zamknąć drzwi na klucz, zobaczyła że ktoś stoi po drugiej stronie ulicy. Mogła przysiąc, że w cieniu rozłożystego dębu widziała jakąś postać. Jednak musiało jej się przywidzieć, bo gdy mrugnęła po tajemniczej osobie nie było już śladu. 

- Kochanie, wszystko w porządku? - Nie usłyszała, kiedy matka do niej podeszła. Gdy ta położyła dłoń na jej ramieniu Megara mocno się wzdrygnęła. 

- Tak, możemy iść. 

- Dziwnie się zachowujesz, coś się stało? - Megara wzruszyła ramionami. 

- Nie, wszystko w porządku. Chodźmy, nie chcę przybywać na zewnątrz dłużej niż muszę. 

                                                                                         ***

- Panie, znalazłeś ją? - Hades odwrócił się w kierunku stojącego na brzegu Styksu mężczyzny.

- Tak, znalazłem. - Jego uwadze nie umknął uśmiech jaki pojawił się na twarzy starca. - Wkrótce wróci do domu. - Gdy tylko trafił do podziemia od razu wyczuł zmianę. Całe królestwo wydawało się bardziej spokojne niż było przez ostatnie kilka wieków. Znalazł Persefonę. Po kilkuset latach w końcu ją odnalazł. Wyglądała prawie tak samo jak w dniu, w którym ostatni raz ją widział. Tylko czesała się w inny sposób. Blond włosy nie opadały jej już do pasa, sięgały zaledwie do ramion. 

Nie poznała go. Nie był tym zdziwiony. Demeter podjęła mnóstwo środków ostrożności żeby trzymać go z daleka od Persefony. Wiedział, że coś jest nie tak od momentu, w którym jego żona nie pojawiła się w podziemiu w dniu jesiennego przesilenia. Od razu zaczął jej szukać, ale gdy wyszedł na powierzchnię nie mógł jej wyczuć. Ona i Demeter zniknęły. Jego błagania i groźby nie przyniosły żadnego efektu. Bogowie odmawiali mu pomocy w poszukiwaniach. Nawet ci, których uważał za przyjaciół. Gdyby mógł spędziłby całe wieki na szukaniu Persefony. Jednak Zeus zmusił go do pozostania w podziemiach. Od tamtej pory jego czas spędzony na ziemi był ograniczony do kilku godzin dziennie. Przez setki lat jego poszukiwania były bezowocne, a on zaczynał popadać w apatię. Ślady, które znajdywał były stare albo prowadziły donikąd. Jednak w końcu udało mu się ją znaleźć. Tym razem Demeter nie odbierze mu ukochanej. 

Sześć  nasion granatuWhere stories live. Discover now