Rozdział 11

2.7K 66 17
                                    

    Otóż to. Nie wiem, co o tym myśleć, więc staram się o tym nie myśleć. O niej nie myśleć. Jednak nie jest to takie proste. Z każdym dniem robię to coraz częściej i intensywniej.

-Kawy, kolego? - siedziałem zamulony w kafejce dla wykładowców, gdy nagle ujrzałem nad sobą Caleba.

-Yy... Przepraszam, co mówiłeś? - spytałem uprzejmie.- Nie myślę przed pierwszą kawą.

-A ja ci ją właśnie proponuję, Alec - chwilę później postawił przede mną latte. Tak, tego właśnie było mi trzeba.

-Dzięki - mruknąłem, od razu biorąc papierowy kubek.

-Coś cię gryzie? Czyżby jakiś ból egzystencjalny, skrywany głęboko w sobie?

-Nie, no co ty. Wszystko w porządku.

-W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać - poklepał mnie po ręce i wyszedł, zakładając na ramię swój słynny już plecaczek.

Posiedziałem w pustym pomieszczeniu jeszcze chwilę, ale nie trwało to długo, bo miałem zajęcia. Najchętniej spędziłbym resztę życia w samotności, bo ostatnio moje kontakty z innymi przynoszą więcej problemów niż pożytku.

Reszta dnia upłynęła bez większych rewelacji. Do południa zdążyłem wypić już trzy kawy, a nadal byłem senny. Może to przez pogodę? W końcu za oknem padało, a niebo było szare i pokryte chmurami.

Moje ostatnie zajęcia odbywały się w innym budynku. Musiałem wyjść z ciepłego wydziału i przejść kilkanaście metrów pieszo. Na miejsce dotarłem cały mokry, bo po drodze ochlapała mnie jakaś ciężarówka. Ten dzień był naprawdę wspaniały. Jednak to, co zobaczyłem chwilę później uczyniło go jeszcze gorszym, o ile było to w ogóle możliwe.

-Teraz rozpiszemy sobie to zdanie na rachunek predykatów - szedłem sobie korytarzem, aż tu nagle usłyszałem znajomy głos. Natychmiast przystanąłem i schowałem się za otwartymi drzwiami, skąd dobiegał.

-Dobrze, panie doktorze? - spytała po chwili ciszy Shylene.

-Tak, proszę pani. Widzę postępy - odpowiedział jej Samuel, a mnie jasny szlag chciał trafić. Nie chciałem, żeby mnie zauważyli, więc szybko udałem się w przeciwną stronę korytarza, z trudem tłumiąc w sobie narastającą na nich złość. Jak mogli mi coś takiego zrobić? Przecież ten głupek Sam mi obiecał, że odeśle ją na moje dyżury! Zapłaci za to.

SMS do: Sam

Kretyn

Cudem przebrnąłem przez ostatnie zajęcia i udałem się do domu. W końcu. Jednak na myśl, że Agnes znowu coś odwali, już nie czułem się taki szczęśliwy. Jeszcze jej fochów mi dzisiaj brakowało...

-Witaj, Alec! - przywitała mnie z nietypowym dla siebie entuzjazmem.

-Eee... hej, Agnes? - pocałowałem ją w policzek, mając na czole narysowany wielki znak zapytania. Czyżby pod moją nieobecność był tu ksiądz egzorcysta i zmienił moją demoniczną dziewczynę w grzecznego aniołka?

-Jak tam w pracy? - spytała, a mnie zatkało. Poczułem się niezwykle zaskoczony, bo przecież ją nigdy nie interesuje moja praca!

-Dzień, jak co dzień. Padam - westchnąłem, siadając na kanapie.

-Zrobiłam twoje ulubione danie na obiad - oznajmiła, podchodząc do piekarnika. Czy ja śnię?

-Dzięki, to miłe - podszedłem do nakrytego już stołu.- Czy coś się stało? - dodałem z niepokojem w głosie. Pomyślałem o czymś strasznym. Matko, a jeśli ona jest w ciąży? Nie, to byłby koszmar! Naprawdę.

-Nie. Czemu miałoby się coś stać? - spojrzała na mnie, jak gdyby nigdy nic.

-Nie wiem. Po prostu nigdy nie pytasz o moją pracę i wgl... Jeszcze ten obiad... - wskazałem na półmiski.

-Wiesz, po prostu uznałam, że byłam ostatnio do ciebie bardzo niemiła. To przez firmę. Mam dużo pracy i muszę to skończyć, żeby w końcu zaistnieć. Niedługo wszystko się ustabilizuje i wróci do normy. Przepraszam, Alec - dotknęła mojej ręki. W jej oczach dostrzegłem nawet coś na kształt wyrzutów sumienia.

-Nie masz za co. Rozumiem. Sam mam ostatnio urwanie głowy - przeczesałem ręką włosy, czując nagle ponowny przypływ zmęczenia.

-Chcę, żebyśmy się dogadali.

-Ja też.

-Może wyjdziemy dzisiaj do kina? - zaproponowała, a mnie zmroziło.

-Ee... Jasne! - zgodziłem się. A co mi tam. W kinie można przynajmniej spać.

***

Nazajutrz w końcu czułem się wypoczęty. Film był beznadziejny - nudna i ckliwa komedia romantyczna, ale przynajmniej wyspałem się za wsze czasy. Chwała Agnes za to. Właściwie to nie było aż tak źle. Może naprawdę się dogadamy i będzie tak, jak na początku?

Dzisiaj znowu czekały mnie zajęcia z Shylene. Nadal czułem się trochę oszukany przez to, że znów poszła na logikę do Halla. A powtarzałem temu idiocie, że nie i koniec.

-Dzień dobry, dzień dobry - powitałem moich studentów, nawet nie obdarzając jej chociażby spojrzeniem. Postanowiłem dzisiaj totalnie ją zignorować. W końcu ona i Sam mnie oszukali i zdradzili. Tak się nie robi.- Proszę, proszę. Zapraszam - jakiś student się spóźnił, ale nie miałem nic przeciwko.

-Doktorze Martin, mogę wyjść wcześniej? Mam dentystę - spytała jakaś dziewczyna, tak w ogóle to siedząca obok Shylene.

-Nie ma sprawy, proszę pani - uśmiechnąłem się do niej.- Dzisiaj sprawdzimy zadania domowe i dokończymy prezentację, którą zaczęliśmy omawiać tydzień temu. Otóż ten dział...

Zajęcia o dziwo się nie dłużyły. Nie poświęciłem Shylene żadnej uwagi, a ona, jak na złość, zgłosiła się dwa razy. Nadal byłem na nią zły, ale nie mogłem tego zostawić bez plusa.

-Pani Wilson? - musiałem zagadać do niej przy drzwiach.- Należy się pani za dzisiaj plus - dodałem możliwie najbardziej pozbawionym emocji tonem.

-Tak? No dobrze. Dziękuję, panie Martin - uśmiechnęła się tak ładnie i uroczo, że przez chwilę kolana się pode mną ugięły. Zaraz potem wyszła, a ja zacząłem się zastanawiać, co najlepszego wyrabiam.

Ponad prawem || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz