2. Na dachu Paryża.

56 10 1
                                    




Czwartek 06.06.19
Po co ja się budzę o 7.00. PO CO? Spakowana jestem, mamy ponad 6h do wyjścia, co robić? Tak sprzątać w domu. Nie śmiejcie się poważnie sprzątałam. Śniadanie nie wcisnęłam w siebie, dziewczynom zrobiłam owsiankę jak z Pinterest'a. Dopakowałam się, umyłam. Paznokcie nawet pomalowałam! JA! Ja nigdy nie maluje paznokci nigdy mi się nie opłaca. Jakoś nie czuje że to dzisiaj. Takie to nienaturalne i dziwne. Ostatnią godzinę spędziłyśmy w Westeros narzekając na królową smoków.... nie będę wam zdradzać spoilerów. Tata Alex przyjechał po nas i jakoś tak zerwałyśmy się w panice, że TO JUŻ! A jeszcze coś... znosiłam wielką walizę ze schodów i rączka nie wytrzymała presji ciężaru. To na szczęście.
Wyszłam z domu z myślą, że już nie wracam do domu (znaczy wracam, ale wiecie nie dzisiaj). Nagle słońce(czyt. Hobi)  zakłuło mnie w oczy  i takie OKULARY! Wpadłam na schody i takie „O nie miałam już nie wracać!!"
- No nie masz wyjścia. - zaśmiała się mama otwierając drzwi.
- Moment, niech ja sprawdzę czy mam w plecaku.
Usiadłam i grzebię. No kuźwa nie mam!
- Wracaj! - Alex krzyczy już z samochodu.
Grzebię dalej.
- A DOBRA MAM!
Wiedziałam, że nie dane mi wracać do domu! Wszystko mamy i jedziemy na lotnisko!

My nie potrafimy bez YOLO... to już jest w naszych DNA, tym razem padło na moją mamę. Wpierw byłyśmy światkiem bezpańskiego bagażu i jakoś tak poziom naszego stresu podskoczył. Jednak właściciel wrócił, a potem przyszedł piesek. Wiecie, taki od narkotyków. Przeszedł się po bagażach i OCZYWIŚCIE zatrzymał przy nas. Wąchał i wąchał i nie mógł się nawąchać. Mama palnęła, że pewnie kota czuje.
- Wszyscy tak mówią. - mruknął z błyskiem w ochach pan strażnik i całe szczęście piesek nawdychał się kota i poszedł dalej.
Dokończyłyśmy odcinek gry tron i poszłyśmy do zdania bagażu. Wszystko poszło idealnie a potem odprawa bezpieczeństwa i tu nas trafiła aura YOLO.
Wpierw wypakowałyśmy wszystko na taśmę więc również Army Bombę choć tego słowa raczej starałyśmy się unikać (raz mi się palnęło ale chyba nikt mnie nie usłyszał). Pan chyba pierwszy raz w życiu widział takie cudo i pyta się nas „A co to jest?"
- Lightstick na koncert.
Pan strażnik maca maca, wyciąga z worka ja już mam zawał, że polecę bez.
- A gdzie ten koncert?
- W Paryżu.
Pan strażnik zrobił bardzo aprobującą minę i rzekł:
- No to bawcie się dobrze! - I odłożył Army Bombę bezpiecznie na miejsce. Odetchnęłam z ulgą.
To jeszcze nie koniec nadal jesteśmy przy odprawie bezpieczeństwa.

Przeszłam ja, przeszła Alex i czekamy na moją mamę. Została poproszona o zdjęcie butów które maszyna połknęła kapcie. Mama przeszła i czeka.
Nadal czeka.
Wciąż czeka.
Ja również czekam

I Alex też... czeka.
Nagle patrze. Jest coś mi mignęło. But! Ale jeden. Wjechały dwa wyjechał jeden. Błagam ludzie ta maszyna ma dwa metry... tam nie ma prawa nic zniknąć. Chyba że... to jest tyko podpucha i tam jest tunel czasoprzestrzenny otwierający się w konkretnych godzinach, wiecie taki portal na.... powiedzmy to razem... Motus.
Pani strażniczka woła do kolegi który obsługuje maszynę do połykania butów a.k.a tunel czasoprzestrzenny.
- Ej, Zdzisiek sprawdź ile ci butów wyjechało?
Słuchajcie nastałyśmy się z dobre kilka minut by ten but w końcu odzyskać. Mama stała przytupując pół bosa. Pani strażnik wyrwała z gardła tego buta i wręczyła mamie jak artefakt. Czekałam jak jęknie cała rozczochrana
- Mam wygrała tę bitwę....
Dobra koniec tych śmieszków. Chociaż nie.. jeszcze jeden. Znacie ten dywan na lotnisku, który tak sunie, stajesz i jedziesz... patrzysz na innych z gór bo nie musisz się wysilać. Kocham ten dywan. Wypatrzyłam go i koniecznie musiałam się przejechać. Tyle że nie działał.... Szurając walizkami jak z jakichś egzorcyzmów przebrnęłyśmy przez kilometrowy chodnik pod ostrzalem każdej osoby na lotnisku.
Siedzimy już w samolocie. Ekscytacja level 1000000, Alex miażdży moją rękę, bo tak kocha start. Wiecie mogłaby tylko startować... takie perpetum mobile startująca przez wieczność Alex. Dla mnie latanie samolotem ma o wiele głębsze znaczeni. To jedyne miejsce gdzie mogę poczuć się jak Vivid, oglądać chmury od góry i w trójwymiarze. Jedyne miejsce poza wyobraźnią gdzie mogę latać. Być w królestwie smoka. Alex znając mnie jak siebie trąciła mnie łokciem gapiąc się przez okno i mówi:
- Dobrze jest być smokiem, co?
- Bycie smokiem to najwspanialsza rzecz na świecie.
W samolocie dostałam list! Od Alex... znowu. Ona jest niemożliwa tak kobieta. No to jest przekochana osoba, nie ma dla niej słów. Powiem wam, że jest jeszcze większa ekscytacja niż w Berlinie, jestem pewna, że koncerty i cały pobyt będzie niezastąpiony. Po raz trzeci lecę do Paryża, nie powiem, że znam go jak własną kieszeń, ale mam duży sentyment, a jeszcze będą tam Oni. Jedyne co obiecuje za nim wylądujemy to, że zaufam YOLO by tak jak w Korei i Berlinie prowadziło nas do naszej najwspanialszej przygody z BTS.
Po pierwszej godzinie emocje lekko opadły i trzeba było się czymś zająć. Alex wyjęła koreański i doszkalała się by dogadać się potem ze staffem by nas wpuścili do mężów, a ja korzystając z okazji, że wzięłam laptopa po raz pierwszy w życiu piszę moją książkę w powietrzu. Traf chciał, że akurat scenę z Vividem.
Lot minął nam dość szybko. Wiecie to nie Korea... tylko dwie godzinki. Podziwiałyśmy Paryż z góry po czym koła musnęły powierzchnię lotniska. Następna godzina minęła nam na tych wszystkich pierdołach odnośnie wydostania się z lotniska i dostania do pociągu. Taszcząc gigantyczną walizę i dwie mniejsze władowałyśmy się do pociągu w wyjątkowo dobrych humorach.
Pamiętacie PKINW z Korei? No to tu jest Pani której Imienia Nie Powinno Się Wymieniać... adresu też nie. Powiem tylko, że mieszkamy w najlepszym miejscu jakie istnieje w Paryżu... dosłownie. Pięć razy pytałam się mojej mamy skąd ona zna takich ludzi? Mieszkamy na ósmym piętrze z widokiem na cały Paryż. Założę, się że żadne hotele nawet ten w którym mieszkają Bangtani nie mają takiego widoku serio. PKINPSW (Pani Której... wiecie) pokazała nam mieszkanie... a raczej apartament a nam szczęki opadły. Byłyśmy przekonane, że czeka nas jakaś mała klitka wiecie jak w Korei... gdzie łazienka jest prysznicem i takie tam. A tutaj dwie sypialnie, kuchnia, prysznic... garderoba Jezu.
Po obejrzeniu apartamentu zostałyśmy zaproszone na kolację NA DACHU PARYŻA!!! Poważnie siedziałyśmy i piłyśmy białe wino mając widok 360 na cały Paryż... takie rzeczy się przecież nie zdarzają... znaczy okazuje się że się zdarzają jeśli nadal ufasz YOLO. Oglądałyśmy zachód słońca jedząc kolację a potem racząc się pysznymi kozimi serami, popijając białe i czerwone wina. Dosłownie żyć na umierać.
Zrobiłyśmy 160 zdjęć i filmów i autentycznie nawet po powrocie do pokoju nie możemy odkleić się od szyby. Zmuszamy się by iść spać, bo przecież jutro dopiero się zacznie. Nawet nie jesteśmy tutaj jednego dnia, a już takie atrakcje. Do jutra kolejnego dnia pełnego wrażeń już tych docelowych.

Livid i Alex na koncercie BTS 2Where stories live. Discover now